Danielo - odzież kolarska

Grandtourowcy w Paryż-Roubaix

Którzy kolarze wygrywali Tour de France, Giro d’Italia lub Vuelta a Espana a do tego triumfowali w Paryż-Roubaix? Przyglądamy się historii zwycięstw triumfatorów Wielkich Tourów w wyścigu na brukach Francji.

Zwycięstwo Tadeja Pogacara w Wyścigu Dookoła Flandrii wskrzesiło wspomnienia o czasach, gdy specjaliści od wyścigów wieloetapowych nie bali się żadnych wyzwań i żadnego wyścigu. Chociaż w tym przypadku i użycie słowa “wspomnienia” wydaję się być nad wyrost. Ostatnim zwycięzcą, który w swojej karierze wygrał zarówno jeden z Wielkich Tourów jak i Wyścig Dookoła Flandrii był Gianni Bugno w 1994 roku.

W przypadku Paryż-Roubaix musimy sięgnąć do archiwalnych informacji datowanych aż na rok 1986, gdy po raz drugi wygrywał Sean Kelly. Zarówno Włoch jak i Irlandczyk nie byli jednak typowymi grandtourowcami, puryści szukający ich na listach zwycięzców musieliby się cofnąć do początku lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. W 1981 w “Piekle Północy” zwyciężył Bernard Hinault.

O specjalistach od Wielkich Tourów walczących we Flandrii pisaliśmy rok temu w artykule Grandtourowcy na flandryjskich brukach. Mimo, że przed tegorocznym Paryż-Roubaix nie mamy perspektyw na triumf zwycięzcy Wielkiego Touru, na życzenie naszych forumowiczów postanowiliśmy przygotować podobne zestawienie dla “Piekła Północy”.

Rys historyczny

O ile Wyścig Dookoła Flandrii miał skomplikowaną relację ze specjalistami od wyścigów wieloetapowych, tak związek Paryż-Roubaix jest jeszcze gorszy. Już w latach pięćdziesiątych Jacques Anquetil nazwał wyścig loterią, po tym gdy złapał gumę na kilkanaście kilometrów przed metą. Nieco ponad dwie dekady później Bernard Hinault nazwał wyścig cyrkiem i wielokrotnie opowiadał się przeciwko ściganiu w takich warunkach.

Od tamtej pory wraz z postępującą w kolarstwie specjalizacją zainteresowanie grandtourowców popularnym “Roubaix” zbliżało się niebezpiecznie do zera. Dość powiedzieć, że na początku obecnego milenium na wyścigu nie pojawiał się prawie żaden kolarz z pierwszej dwudziestki rankingu UCI.

W ostatnich latach zainteresowanie specjalistów od wyścigów wieloetapowych wydaje się powoli rosnąć. U schyłku swojej kariery za cel obrał go sobie nawet Bradley Wiggins, palące pragnienie zwycięstwa w tym wyścigu zdradził również Geraint Thomas. Jednak najwięcej dla sprawy zrobił oczywiście Tadej Pogacar, który po swoim zwycięstwie w Ronde van Vlaanderen potwierdził, że chciałby kiedyś również zwyciężyć w Roubaix.

Czas pokaże, co wyjdzie z tych zapowiedzi. Tymczasem przyjrzymy się jak wyglądały historie zwycięstw w Paryż-Roubaix kolarzy, którzy wygrywali również Wielkie Toury.

Grandtourowcy w Roubaix

Sean Kelly

Paryż-Roubaix 1984 i 1986; Vuelta a Espana 1988

Irlandczyk wygrał “Piekło Północy” dwukrotnie, na kilka lat przed swoim jedynym zwycięstwem w Wielkim Tourze – hiszpańskiej Vuelcie. Nie można jednak zapominać, że pomimo swoich ograniczeń na najcięższych górskich etapach, Kelly wygrywał seryjnie Paryż-Nicea oraz meldował się wysoko w klasyfikacji generalnej Tour de France. Greg LeMond powiedział, że w szczytowej formie wspinał się lepiej niż “najlepsi górale i finiszował szybciej niż najlepsi sprinterzy”.

Pierwsze zwycięstwo w Paryż-Roubaix odniósł podczas, jak to sam określił, najlepszych kilku tygodni swojej kariery. Po trzecim zwycięstwie w Paryż-Nicea, drugich miejscach w Mediolan-San Remo i “De Ronde”, Kelly wygrał w Roubaix nie pozostawiając towarzyszowi odjazdu, Belgowi Rogiersowi żadnych szans. “L’Equipe” pisała o “Nienasyconym Kellym”.

Kolejna edycja była spełnieniem marzeń fanatycznych fanów Paryż-Roubaix: wiało, padał nie tylko deszcz, ale i śnieg. Sean Kelly musiał uznać wyższość Marca Madiota, który do mety na welodromie przyprowadził dublet dla drużyny Renault. Na czwartym miejscu, zaraz za Kellym finiszował… Greg LeMond, kolejny specjalista od Wielkich Tourów.

W 1986 Irlandczyk odzyskał tytuł zwycięzcy “Piekła Północy”. Na finiszu z większej grupy popisał się nie tylko kolarskim sprytem, ale i atomowym finiszem. Na mecie pokonał między innym Adrie van der Poela, ojca Mathieu, który tydzień wcześniej ubiegł go na mecie Wyścigu Dookoła Flandrii.

Bernard Hinault

Paryż-Roubaix 1981; 5 x Tour de France, 3 x Giro d’Italia, 2 x Vuelta a Espana

“Borsuk” nigdy nie ukrywał swojej niechęci do jazdy po bruku. Jego słowa, że wyścig z Paryża do Roubaix to cyrk (używając delikatniejszego tłumaczenia) należą do najsłynniejszych cytatów związanych z wyścigiem. Hinault przystąpił do “Piekła Północy” jedynie trzykrotnie.

W 1980 roku, by przygotować się do Tour de France, gdzie na trasie zaplanowano brukowane fragmenty znane z “Piekła Północy”. Zajął wówczas czwarte miejsce. Rok później ponownie znalazł się w peletonie zmierzającym do Roubaix.

fot. Kare Dehlie Thorstad / ASO

Podczas tej edycji wywrócił się siedem razy, w tym po raz ostatni zaledwie 13 kilometrów przed metą, gdy wpadł w niego pies wabiący się Gruson. “Borsuk” jechał wówczas w przewodzącej w wyścigu czteroosobowej grupie. Nie mogło skończyć się inaczej, jak zwycięstwem rozwścieczonego Francuza. W kolejnym sezonie pełniąc obowiązki obrońcy tytułu wystartował w Paryż-Roubaix po raz ostatni.

Francesco Moser

Paryż-Roubaix 1978, 1979 i 1980; Giro d’Italia 1984

Wysoki i dobrze zbudowany Francesco Moser był stworzony do wyścigów klasycznych, a Paryż-Roubaix był jego ulubionym. Mimo swoich ograniczeń w górach, po latach starań udało mu się wygrać Giro d’Italia w 1984 roku. O towarzyszących temu zwycięstwu kontrowersjach przeczytacie w artykule: Magia Giro d’Italia. O jeden tunel za daleko.

Zanim został na stałe właścicielem maglia rosa wygrał Paryż-Roubaix trzy razy z rzędu, a na podium stawał w sumie aż siedem razy. Jedynie Roger de Vlaeminck z dziewięcioma podiami wyprzedza go w tej statystyce. To właśnie Belgowi, niekwestionowanemu królowi brukowanych klasyków i Paryż-Roubaix, Moser wydarł zwycięstwa w 1978 i 1979 roku.

W 1978 roku De Vlaeminck jak i Moser jechali w jednej drużynie. Ponieważ wyścig był ważny dla każdego z nich, zawarli pakt, że nie będą się nawzajem atakować. Decydujący o losach wyścigu ruch na 23 kilometry przed metą wykonał Włoch. W zainicjowanym przez niego odjeździe znalazł się również jego drużynowy kolega. Kilka kilometrów później Moser powtórzył atak, ubiegając tym samym Belga. “Szeryf” dojechał do mety samotnie.

De Vlaeminck w kolejnym sezonie startował już w innej drużynie. Jednak i ta dawka taktycznej wolności nie pozwoliła mu pobić Mosera. Włoch znów zaatakował z mniejszej grupy w końcówce wyścigu. Pomimo, że Włoch jechał z przebitą oponą, Belg nie był w stanie odpowiedzieć na ten atak.

W 1980 Moser ponownie nie miał sobie równych i na metę wpadł prawie minuty przed Gilbertem Duclosem-Lassallem. Francuz wygrał jednak wyścig… 12 i 13 lat później.

Eddy Merckx

Paryż-Roubaix 1968, 1970, 1973; 5 x Tour de France, 5 x Giro d’Italia, 1 x Vuelta a Espana

Jak w niemal każdym kolarskim zestawieniu, tak i tu nie mogło zabraknąć Eddy’ego Merckxa. Swoje pierwsze zwycięstwo na trasie Paryż-Roubaix świętował w koszulce mistrza świata w 1968 roku. To okres, w którym wyścig mierzył się z poważnym problemem asfaltowania kluczowych dla rywalizacji odcinków bruku. Organizatorzy szukając godnych zamienników po raz pierwszy włączyli do programu słynną dzisiaj transzeję przez Lasek Arenberg.

W 1970 roku rywalizację naznaczyły łapane przez kolarzy gumy. Merckx zdołał wygrać wyścig po wielokrotnej zmianie kół i dochodzeniu do czołowej grupki z Rogerem De Vlaeminckiem. Drugi z legendarnych Belgów złapał gumę w decydującej fazie i nie był już w stanie dojść atakującego Merckxa.

Po trzecie zwycięstwo w “Piekle Północy” Merckx sięgnął po 44-kilometrowym rajdzie. Wcześniej zostawił w tyle jadącego razem z nim De Vlaemincka. Ten ostatni jechał wyścig z poważnie kontuzjowaną ręką i nie był w stanie odpowiedzieć na brutalny atak “Kanibala”.

fot. ASO/B.Bade

Jan Janssen

Paryż-Roubaix 1967; Tour de France 1968, Vuelta a Espana 1967

Janssen był zaledwie drugim Holendrem w historii, który wygrał Paryż-Roubaix, na tytuł “pierwszego holenderskiego zwycięzcy” zapracował dopiero na Tour de France rok później.

Decydujący odjazd edycji z 1967 roku uformował się podczas przejazdu przez legendarny sektor bruku Mons-en-Pévèle. Na czele znalazła się dziesiątka kolarzy, a wśród nich takie tuzy jak Merckx, Van Looy, Altig, Poulidor czy właśnie Janssen. To właśnie Holender zaatakował w idealnym momencie już na welodromie i dowiózł zwycięstwo mety.

Felice Gimondi

Paryż-Roubaix 1966; Tour de France 1965, Giro d’Italia 1967, 1969, 1976, Vuelta a Espana 1968

Mówi się, że gdyby nie Merckx, to Gimondi zdominowałby kolarstwo lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Pomimo dominacji wiecznie niezaspokojonego zwycięstwami Mercxka, Włoch był wstanie zbudować listę sukcesów stawiającą go w czołówce kolarzy wszech czasów. W przypadku Paryż-Roubaix wyprzedził “Kanibala” o całe trzy lata.

Podczas wyścigu w 1966 roku kolarze oprócz bruku musieli zmagać się również z lodowatym deszczem. Felice Gimondi świadom swojej słabości na finiszu zaatakował na 35 kilometrów przed metą. Atak był na tyle mocny, że zaciąg belgijski gwiazd w osobach Merckxa, Van Looya, Godefroota czy Planckaerta nie był go w stanie dogonić. Drugi na mecie Janssen przyjechał ponad 4 minuty za Włochem.

Louison Bobet

Paryż-Roubaix 1956; Tour de France 1953, 1954, 1954

Louison Bobet był pierwszym z wielkich francuskich kolarzy okresu powojennego. Poza sukcesami na szosie, znany był ze swojego zamiłowania do higieny, zdrowia oraz odzieży wykonanej z naturalnych materiałów. Kolarz, który odmówił założenia swojej pierwszej żółtej koszulki lidera Tour de France ponieważ zawierała domieszkę sztucznych włókien (katastrofa dla sponsora… producenta owych włókien), nie miał problemu z jazdą w najcięższych warunkach. Rok po zwycięstwie w Wyścigu Dookoła Flandrii do listy zwycięstw dołożył triumf w Paryż-Roubaix.

Dwa lata po swoim trzecim i ostatnim zwycięstwie w Tour de France Bobet nie był już tym samym dominującym zawodnikiem. Przed startem do wyścigu wspomniał, że będzie kończył karierę. Zwycięstwo w Roubaix było jednym z jego ostatnich wielkich zwycięstw, ale ciężko dziś stwierdzić czy skłoniło go do przedłużenia kariery o kolejne cztery lata. Na ostatnich kilometrach Francuz wykorzystał przewagę, jaką dawał mu drużynowy kolega, żeby zmęczyć, a następnie ograć Rika van Steenbergena.

Fausto Coppi

Paryż-Roubaix 1950; 2 x Tour de France, 5x Giro d’Italia

“Il Campionissimo”, mistrz wszystkich mistrzów, musiał wygrać i w Roubaix, nawet jeśli ze swoją delikatną posturą nie pasował do brutalności “Piekła Północy”.

Coppi wystartował do wyścigu na specjalnie przygotowanym rowerze. Z przodu zamontowano tylko jedną tarczę, z tyłu Tulio Campagnolo przygotował trójrzędową wersję przerzutki gotową na trudy Paryż-Roubaix. Na praktycznie płaskim wyścigu Coppi nie potrzebował niczego więcej.

Jadący w koszulce mistrza Włoch Coppi po raz kolejny udowodnił, że gdy odjedzie innym, niemal niemożliwym jest go dogonić. Wielu dziennikarzy i historyków uważa jego koncertową jazdę za jeden z największych popisów w kolarstwie. Włoch odjechał od współtowarzysza ucieczki na 45 kilometrów do mety. Dość powiedzieć, że towarzyszący mu do momentu ataku Belg Diot nie dawał zmian, instruowany przez swojego dyrektora sportowego by czekać na lidera drużyny Rika van Steenbergena.

Coppi zameldował się na mecie prawie trzy minuty przed Diotem. Van Steenbergen przyjechał daleko z ponad ośmiominutową stratą.

Czasy przedwojenne

Nie jest niczym nowym dzielenie historii kolarstwa na dwa okresy. Ten poprzedzający II wojnę światową i ten, który nastąpił po jej zakończeniu.

Granica jest oczywiście umowna. 6 lat trawiącej Europę wojny nie zmieniło przecież błyskawicznie kolarstwa, ani nie doprowadziło do cudownej modernizacji dróg i innych elementów infrastruktury. Wręcz przeciwnie, kontynent był zniszczony, podobnie jak życie czy kariery wielu zawodników, których szczyt przypadł na ten tragiczny okres. Żeby daleko nie szukać: Coppi z pewnością zapisałby przy swoim nazwisku o wiele więcej spektakularnych zwycięstw, gdyby nie lata spędzone w obozach jenieckich.

Tradycja obowiązuje i to, co przed wojną należy do ery historycznej, a to co po niej, do ery nowożytnej. W przypadku Paryż-Roubaix ma to wymiar szczególny i praktyczny. Przed 1939 rokiem brukowany charakter wyścigu nie był niczym szczególnym, tak po prostu wyglądała większość dróg. Wraz z postępującą błyskawicznie modernizacją i inwestycjami w infrastrukturę po wojnie, na wielką skalę zaczęto asfaltować stare brukowane drogi.

W biedniejszych regionach północnej Francji bruk stał się symbolem zacofania i powodem do wstydu. Lokalne władze czyniły więc wszystko, żeby stigmę hańbę przykryć gładką warstwą asfaltu. O charakterze i sportowych aspektach Paryż-Roubaix nikt wówczas nie myślał. Znikające w zastraszającym tempie sekcje brukowe zmusiły organizatorów do szukania nowych odcinków bruku, inaczej wyścig kompletnie zatraciłby swój charakter i stał się kolejnym płaskim łupem dla sprinterów.

W związku z powyższym rysem historycznym na zwycięstwa przedwojennych grandtourowców w Roubaix musimy patrzeć nieco inaczej niż na triumfy Merckxa czy Hinaulta. Dla kolarzy ścigających się w pierwszej połowie XX wieku był to ważny, ale całkiem normalny wyścig. Nie zapominajmy, że używane do dziś określenie “Piekło Północy” nie odnosiło się do stanu dróg, a do stopnia zniszczenia północy Francji zaraz po I wojnie światowej.

Z kronikarskiego obowiązku przyjrzyjmy się kolarzom, którzy przed II wojną światową święcili triumfy w Paryż-Roubaix i Wielkich Tourach.

Andre Leducq

Paryż-Roubaix 1928; Tour de France 1930, 1932

25 wygranych etapów w Tour de France doskonale potwierdza, że Francuz obdarzony był umiejętnościami sprinterskimi. Umiejętność szybkiej jazdy na ostatnich metrach wyścigu okazała się kluczowa przy jego zwycięstwie w Paryż-Roubaix. W wyścigu obfitującym w ataki ten kluczowy przypuścił w Arras obrońca tytułu Georges Ronsse, do którego po jakimś czasie dołączyli inni kolarze, w tym i Leducq. Z grupki, która dojechała do mety, nikt nie miał szans w starciu z Francuzem.

Henri Pelissier

Paryż-Roubaix 1919, 1921; Tour de France 1923

Pelissier zasłynął z bezpardonowej walki o szacunek dla zdrowia i wysiłku kolarzy podczas wyścigów. Rzucił nawet wyzwanie twórcy Tour de France, Henriemu Desgrange’owi, po czym, gdy ten nie chciał rozmawiać, wycofał się z wyścigu na środku drogi.

Walka o lepszy byt zawodników nie przeszkodziła mu w walce na trasie Paryż-Roubaix. Wygrał nawet pierwszą edycję wyścigu po I wojnie światowej – tę, podczas której ukuto termin “Piekło Północy”. Po gehennie Wielkiej Wojny wielu zawodników nie była jeszcze w formie, by rywalizować na najwyższym poziomie. Pelissier był i dał temu dobitny wyraz w Roubaix. Dwa lata później forma również przewyższała tę reszty peletonu. Wtedy na mecie jako pierwsi zameldowali się dwaj bracia Pelissier, Henri i Francis.

Francois Faber

Paryż-Roubaix 1913; Tour de France 1909

“Olbrzym z Colombes” znany był z umiejętności samotnej jazdy. Jego rekord prowadzenia Tour de France samotnie przez 1000 kilometrów wciąż pozostaje niepobity. W Paryż-Roubaix zwyciężył jednak po finiszu z większej grupy. Wyścig rozgrywany był w chłodzie, a pod koniec wyścigu zawodnicy musieli dodatkowo zmagać się ze śniegiem z deszczem. W tych warunkach Faber początkowo odpadł od czołowej grupy. Jednak, gdy droga zaczęła prowadzić w dół, doszedł czołówkę, by ostatecznie pobić wszystkich na finiszu. 

Octave Lapize

Paryż-Roubaix 1909, 1910, 1911; Tour de France 1910

Trzykrotny zwycięzca wyścigu z Paryża do Roubaix przeszedł do historii kolarstwa wykrzykując do organizatorów Tour de France “jesteście mordercami! Mordercami!”, gdy wyczerpany dotarł na szczyt Col d’Aubisque.

Warunki płaskiego Paryż-Roubaix nie przeszkadzały mu tak bardzo. Jako szybki zawodnik dwie edycje wygrał po sprintach na torze, dopiero swoje trzecie zwycięstwo mógł celebrować w spokoju i samotności. 

Henri Cornet

Paryż-Roubaix 1906; Tour de France 1904

Pomimo że deszcz przestał padać zaraz po starcie kolarzy z Paryża, to wyścig w 1906 roku ukończyło jedynie 14 z 75 startujących. Na welodrom w Roubaix jako pierwsza wpadła dwójka Cornet i Cadolle. Sprint o zwycięstwo łatwo wygrał ten pierwszy. Oprócz zwycięstwa w Tour de France – przyznanego po dyskwalifikacji dwóch pierwszych zawodników – był to jego największy sukces w karierze. 

Maurice Garin

Paryż-Roubaix 1897, 1898; Tour de France 1903

Zanim Maurice Garin wygrał pierwszą edycję Tour de France, dwukrotnie triumfował w Paryż-Roubaix. I to wciąż pod włoską flagą, gdyż francuskie obywatelstwo przyjął dopiero w 1901 roku.

W 1897 roku wygrał wyścig po tym jak towarzyszący mu na czele Holender Cordang wywrócił się na welodromie. Pomimo trwającej kilka okrążeń pogoni zbliżył się do Garina jedynie na długość roweru. W kolejnym roku kolarze mogli korzystać z pomocy motocykli lub samochodów do nadawania tempa i osłony przed wiatrem. Garin dotarł na metę blisko pół godziny przed drugim zawodnikiem.