Danielo - odzież kolarska

Zapiski z Flandrii. Wyścig piwem i błotem pachnący

Ronde van Vlaanderen to święto kolarstwa we Flandrii i wielkie sportowe wydarzenie dla kibiców kolarstwa na świecie. Jak wygląda świętowanie w mieście goszczącym najważniejszy wyścig klasyczny Belgii?

O tym w drugim tekście z serii Zapiski z Flandrii.

Zapach piwa

Zottegem, 9:00 rano. Niedziela Palmowa. Rozsuwające się drzwi pociągu wpuszczają kakofonią głosów, zbyt głośnych jak na tę porę dnia. Do wagonu wchodzi około 20 młodych osób, w większości mężczyzn. Uzbrojeni po zęby w kolarskie kaszkiety, przekąski oraz sześciopaki, niektóre już rozpoczęte. Przedział wiekowy, na oko 18-30, ale popularne poszerzane dżiny sprawiają, że cała grupa wygląda jak gimnazjalna wycieczka szkolna.

Jesteśmy dwie stacje od Oudenaarde i prawie wszyscy jedziemy na tę samą wycieczkę. 2 kwietnia rozgrywany jest wyścig Ronde van Vlaanderen i nawet osoby z pozoru niezainteresowane mają tego świadomość, bo o wyścigu przypominają plakaty i nawet pani konduktor.

Na peronie w Oudenaarde robi się tłok: niska temperatura i zimny wiatr nie zniechęciły Flamandów, nagle okazuje się, że grupy kibiców jadą w każdym wagonie. Jest głośno, ale bez ekscesów, w końcu to dopiero piwo na śniadanie.

W toku rozmów i żartów grupy te powoli kierują się do centrum Oudenaarde, które, jak każde miasteczko we Flandrii, w niedzielę budzi się powoli. Kilka minut po 9 rano prawie wszystko jest jeszcze zamknięte, ale na ulicach stoi już ekipa organizacyjna, zabezpieczająca drogi, udzielająca porad i pomagająca policji. Barierki są na miejscu, a biuro prasowe serwuje świeżą kawę i drożdżówki.

Co ciekawe, o ile w Belgii bary zwykle podają kawę do 18:00, kawiarnie poza centrami miast trudniej znaleźć. W Oudenaarde w niedzielę kawiarni nie uświadczyłem, sprzedaje się w zasadzie tylko piwo.

Trudno powiedzieć ile osób przyjechało do Oudenaarde a ilu mieszkańców wyległo tak wcześnie na ulice. Kibice koncentrują się w okolicy rynku, reszta 30-tysięcznego miasteczka w chłodny kwietniowy poranek jest dość senna.

Sam wyścig Ronde van Vlaanderen mężczyzn rozpoczyna się w Brugii, jakieś 60 kilometrów na północ. O 10 rano w centrum Oudenaarde nie ma więc pośpiechu, ale tłum zbiera się powoli po starcie amatorów, a przed prezentacją i startem wyścigu kobiet.

Koło południa kilkaset osób kręci się po rynku i okolicznych barach, w których oglądanie pierwszych kilometrów wyścigu mężczyzn to znakomita okazja, aby zamówić kolejne piwa. Atmosferę ożywiają nieco rozstawiane w centrum głośniki, przez które regularnie słychać informacje (po holendersku) o tym, co dzieje się na trasie.

Powoli organizują się inne skupiska kibiców. Jedni zainteresowani są parkingiem ekip, które przygotowują zawodniczki do startu. Inne gromadzą się przy centrum Ronde van Vlaanderen (takowe istnieje) i Peleton Cafe, od południa już dobrze zatłoczonej. Wyścig można oglądać stojąc w grupkach na chodniku, obok food trucków, bo tam ustawiony jest specjalny telebim. Przychodzą rodziny, dla których ważnym punktem są przygotowane specjalnie atrakcje i gry dla dzieci. A jeśli pałaszujemy bułkę z kiełbasą i cebulą, to tylko pod olbrzymim studio telewizji Sporza: przez przeszklone ściany można obserwować “na żywo” pracę komentatorów.

Zapach błota

Start wyścigu kobiet następuje oczywiście w centrum, po prezentacji, wywiadach i oficjalnym powitaniu ze strony lokalnych włodarzy. Wszystko można obserwować z płyty rynku, ale start wyścigu kobiet i przejazd peletonu mężczyzn można obejrzeć też z balkonu ratusza.

Co innego meta. Ta usytuowana jest za miastem, na głównej drodze. Brama mety, jej najbliższe otoczenie i kilkaset metrów za nią odgrodzone są rozpiętą w metalowych ramach siatką, na którą dodatkowo założono czarne osłony. Wewnątrz tego korytarza jest sporo miejsca dla sprzętu telewizyjnego oraz dla masażystów ekip, czekających na zawodników i zawodniczki.

Wyjazd z tej strefy prowadzi przez długą strefę dla mediów (duży namiot), natomiast po jej prawej stronie znajdują się bary dla VIP-ów. Kibice spędzający tam czas płacą za to odpowiednie ceny, ale mogą finisz wyścigu śledzić z bliska i nie muszą chodzić w te i z powrotem do oddalonego o pół kilometra centrum.

Oczekiwanie na najlepszych zawodników potrwa kilka godzin, gdyż zwycięzcy na mecie organizatorzy spodziewają się około 16:30. Kibice tu dzielą się na dwie grupy: część zostaje w barach, część zabiera się na trasę. Czy zdążą wrócić na finisz? Nie ma to znaczenia: i tak wiele nie zobaczą przez barierki, co drugi może oglądać na telefonie, a wyniki i tak sprawdzą szybko w internecie. Liczy się wspólna zabawa.

W tym roku tych, którzy wybrali wyjazd na trasę, łatwo poznać, po nogawkach spodni. Gdy emocje już opadną, gdy zakończy się dekoracja i gdy infrastruktura wyścigu zacznie znikać z ulic, ściągające do miasta grupki kibiców pozostaną na rynku. Hamburgery, kiełbasy, frytki i kolejne piwa to w końcu najlepsza recepta na przemoczone buty i wysmarowane po kolana błotem modne dżinsy.

Zapach mokrego błota miesza się z zapachem fast foodów i piwa. Nadal jest zimno, ale o 19:00 panuje atmosfera dyskoteki: muzyka oraz kibice wylewają się z barów, niektórzy tańczą na chodnikach. Tym razem bawi się nie tylko młodzież, ale i mieszkańcy, którzy tańcowali tu w latach 90. po triumfach Johana Museeuwa.

Od tamtego czasu zmieniło się dużo, ale raczej nie charakter zabawy po Ronde van Vlaanderen, wyścigu pachnącego wiosennym kurzem lub błotem i piwem w zatłoczonych barach Flandrii.