Danielo - odzież kolarska

Kolarska TV: dziwne ruchy TVP

Jest nas cztery tysiące. Pisząc „nas” mam na myśli grono sympatyków kolarstwa szosowego, którzy na co dzień interesują się tą dyscypliną, a nie tylko od wielkiego dzwonu.

Czyli osoby odróżniające powiedzmy Paoliniego z brodą od Wigginsa z brodą albo rozpoznające Covadonge jako podjazd Vuelta a Espana a nie Giro d’Italia.

To nie są dane wyciągnięte z kapelusza, chociaż nikt do tej pory nie robił szczegółowych badań czy nie przeprowadzał ankiet. Chcąc być precyzyjnym trzeba dodać, że jest nas około czterech tysięcy pasjonatów, którzy czytają codziennie portale poświęcone kolarstwu, oglądają transmisje z wyścigów, kupuje fachową prasę. Zapytacie, „skąd wiesz, że chodzi właśnie o taką, a nie inną liczbę”? Obserwując liczniki odwiedzin różnych stron, ilość kliknięć, „lajków” na Facebook’u i znając nakład pewnego magazynu, który co miesiąc pod różnymi postaciami trafia w ręce czytelników, dochodzę właśnie do takiej (szacowanej) „statystyki”. Nie powalającej na kolana w 40-milionowym kraju. Bo nie ma się co łudzić, kolarstwo zawsze należało nad Wisłą do konkurencji niszowych. Który z czołowych portali sportowych poza sezonem letnim ma zakładkę „kolarstwo” w panelu, która nie ukrywa się pod kategorią „pozostałe”? Lipa. Tzw. dziennikarze sportowi budzą się dopiero wtedy, kiedy przychodzi czas Tour de France i Tour de Pologne. Czasem, przede wszystkim teraz, w dobie sukcesów Kwiatka i Rafy, napiszą coś o ich przygotowaniach czy wynikach. A tak posucha. Jedna wielka posucha.

Czy coś się tutaj zmienia w obliczu będącego na fali biało-czerwonego kolarstwa? Kiedy zagraniczni komentatorzy nie mają większych problemów z wymówieniem nazwiska Przemka Niemca, Michała Kwiatkowskiego czy Michała Gołasia? Kiedy w deszczu pod Bramą Brandenburską w Berlinie do Piotra Kosmali podchodzi starszy jegomość pytając się, czy Łukasz Bodnar ze składu ActiveJet to brat Macieja – „tego, co jeździ w Cannondale” -, a czy Tomasz Mickiewicz to jakaś rodzina „Jatschka”? Dobrze by było, jestem jednak sceptyczny.

U podstaw medialnego sukcesu danej dyscypliny sportu leży  telewizyjny przekaz. To na ekranach rodzą się nowe gwiazdy, stare odchodzą. Cieszymy się razem z wygranych, przeżywamy porażki. Bez Adama Małysza nie byłoby Kamila Stocha i całej pozostałej plejady skoczków. Jednak bez relacji z Turnieju Czterech Skoczni w TVP nie byłoby całej Małyszomanii. Telewizja profitowała z wielkiego boomu i wspaniałych osiągnięć syna Wisły, umiejętnie je opakowując i sprzedając, natomiast skoki wykorzystały wielką popularność w mediach Adama, umiejętnie budując swój wizerunek. Podobnie sprawa miała się z Justyną Kowalczyk czy z Robertą Kubicą w Polsacie. Inne przykłady? Siatkówka. Kto do Ligi Światowej i epoki Murka czy Świderskiego chodził na mecze? Kto w ogóle o nich słyszał? Telewizja pokazywała, telewizja nakręcała atmosferę – słynna „Pieśń o małym rycerzu” -, telewizja miała oglądalność, a siatkówka w końcu wyszła na pierwszy plan. Potem Polsat wykupił prawa do ligi i tak już pozostało. Piłka ręczna – to samo.

Panowie na Woronicza czy Ostrobramskiej do tej pory wiedzieli w co zainwestować pieniądze, gdzie zaryzykować, co się może opłacić, a co nie. Złota zasada brzmi następująco – tak mi się przynajmniej wydaje, bo w TV nie pracuję: sukces odniesie wyłącznie taki produkt, który jest a) widowiskowy, i b) w którym Polacy grają pierwsze skrzypce. W dalszej kolejności można wpakować się w rozgrywki ligowe, zrobić z nich małe show, podtrzymać wysoką temperaturę w perspektywie meczów reprezentacyjnych. I tak ta maszynka funkcjonuje. Tak to się wszystko kręci.

Kolarstwo do transmitowania nie jest łatwym sportem. Zarówno do pokazywania, jak i do komentowania. Nie wystarczy jedna czy druga kamerka w hali i dodatkowa na ściankę, przed którą zawodnicy udzielają wywiadów. W przestrzeni otwartej, „pod chmurką”, bo z taką mamy do czynienia, trzeba posiadać z kilka kamerek na motorach, przydałaby się również relacja z helikoptera. Kamera na mecie, na kresce, fotofinisz. Następnie trzeba te wszystkie obrazki ładne zgrać, zmontować, wiedzieć, gdzie przełączać. Czy akurat skoncentrować się na pedałującej ucieczce, na rozpoczynających finałowy podjazd faworytów w generalce, na zawodniku, który stracił tego feralnego dnia już sześć minut, ale cały czas goni? Oczy muszą być szeroko otwarte, muszą być wszędzie.

Ten sam aspekt tyczy się komentatorów. Kolarstwo to nie 90 minut śledzenia i opisywania tego, co widzą przecież wszyscy przed odbiornikami. To cztery, pięć godzin mówienia o rzeczach związanych mniej lub bardziej z cyclingiem, sypanie nieznanymi informacji z rękawa, zabawianie słuchacza, by nie przełączył i nie wrócił jedynie na ostanie 15 km. Są niewątpliwie łatwiejsze kawałki chleba, nie każdy ma do tego dar, talent, umiejętności, bądź nie został po prostu odpowiednio przeszkolony.

Nie będę oceniał, kto jest lepszy: Jaroński/Wyrzykowski, Probosz, Brzósko, Baranowski. Nie, że nie chcę, ale po prostu nie mogę. Nie odbieram polskiego Eurosportu. Przez całe życie towarzyszy mi Karsten Migels. Według mnie the best ever. To samo mówię jednak też o Franku Buschmannie z DSF/Sport1 od koszykówki. Migels to synonim spokoju, rzetelności, kompetencji, budowania napięcia. I najważniejsze: rozpozna każdego kolarza. Po pozycji na rowerze, po sylwetce, nie po numerze. Buschmann z kolei to emocje do kwadratu. Zobaczcie na YT jego „rattatattatta”.

Jedno nazwisko w tych wszelkich debatach na temat poziomu polskich komentatorów się jednak nie przewija. Sobczyński. Taki pan, co raz do roku zasiada przy mikrofonie i relacjonuje dla TVP Tour de Pologne. Akurat go kilka razy słyszałem też na żywo i… na tym poprzestańmy. Lecz publiczna widocznie wzięła sobie do serca krytykę z jaką została skonfrontowana rok temu podczas włoskiego prologu w Dolomitach. Przynajmniej takie odnosi się wrażenie, ale niewykluczone, że to typowa „pokazówka”. Wszyscy pamiętamy, nie trzeba nikomu przypominać, co nie spodobało się telewidzom. Balony sponsorów, brak różnic czasów, zakłamywanie sytuacji. Obyło się jednak bez galopujących koników…

Na każdym kroku TVP chwali się, że ludzie odpowiedzialni za transmisję kunsztu nauczyli się we Francji na „Wielkiej Pętli”. Być może. Tyle że w ostatnich latach panowie zasiadający w studio i przy pulcie nie potrafili tego wykorzystać. Relacja kulała. I żeby stanęła na nogi Włodzimierz Szaranowicz zapowiedział, że w tym sezonie będziemy mieli do czynienia z najlepszym przekazem w historii. Odbyła się konferencja, w której udział wzięli i Michał Kwiatkowski i Czesław Lang. Były ochy i achy, obietnice poprawy. Z reguły jednak, by coś polepszyć, potrzebny jest świeży powiew wiatru. Nowy input. Tak jak kiedyś pozytywnie w roli reporterki zaskoczyła Majka Włoszczowska. A tak w tym roku zapewne będziemy ponownie mieli odgrzewanego kotleta. Nudnego Macieja „Kurteczkę” Kurzajewskiego, kolejne okrzyki fascynacji, Sobczyńskiego i Wyrzykowskiego, który tak naprawdę jako tako całą sytuację ratuje.

TVP nie dysponuje bowiem własnymi dobrymi sprawozdawcami kolarskimi. Co gorsza chyba nie chce nawet takich szkolić i wychowywać. „Idziemy po najmniejszej linii oporu”. Nie ma większych pretensji – „bo ich i tak nie słyszymy” – więc jest ok. Nikt też nie zostanie sprowadzony, żaden zaciąg, żaden transfer. Nie będzie kolejnego eksperymentu Jaroński/Wyrzykowski.

Dziwi nieco fakt, że Szaranowicz zakomunikował iż TVP posiada prawa do Tour de Suisse i stara się o Vuelta a Espana. Hmmm, jak mi wiadomo, wyścig dookoła Szwajcarii jest w dalszym ciągu jednym z głównych priorytetów Polsatu. Czyżby dwie polskie telewizje przedstawiały ten sam wyścig? Po co? Po co TVP Hiszpania, którą i tak można oglądać na antenie Eurosportu? Nie logiczniej byłoby pójść w relacje z wyścigów, które ucieszyłyby te cztery tysiące fanów? Jakich? Z polskich wyścigów, chociaż można narzekać na poziom ścigania w rodzimym wydaniu.

Żadne 10-minutowe skróty w programach trzecich, tylko prawdziwe transmisje live na początek z Grodów, mistrzostw Polski, później z Karpackiego Wyścigu Kurierów czy Cyclo Gdynia. Na TVP Sport czy innych kanałach. W ten sposób można by szkolić narybek, dać szansę młodym zdolnym, wyćwiczyć pewne schematy, zdobyć pewność w relacji i realizacji. Dla dobra polskiego kibica, dla dobra telewizji.

Ale nie, lepiej pchać się od razu w poważne (trzy-)tygodniówki. Wsadzić dwóch ludzi do dziupli i „coś tam powiedzcie”. Kolarstwo na odległość, żadnego feelingu. A tak można by wysłać mały zespół dziennikarzy na krajową imprezę, który zbierałby doświadczenie i się po prostu uczył.

Do końca tego roku TVP ma prawa do Tour de Pologne, zabiega o nie również Polsat. Jeśli Szaranowicz i spółka nie wystrzelą jakiś fajerwerków w sensie solidnej relacji, to nie wiadomo, czy kontrakt zostanie przedłużony. Tak czy siak Marian Kmita będzie przygotowany. Polsat ma więcej kanałów sportowych, gdzie można wygospodarować godziny na kolarstwo. I Polsat wie, jak nie tylko wykorzystać hype, ale go również powiększyć. Tour de Pologne ze „słoneczkiem”? Czemu nie, byle tylko dla kolarstwa znalazło się miejsce na telewizyjnym horyzoncie, na które sobie zasłużyło.

Wraz z rosnącym zagranicą prestiżem naszych „ścigaczy” wypadałoby pomóc rodzimemu peletonowi. Między innymi poprzez regularne sprawozdania live. Podobno publiczna ma do wypełnienia jakąś misję, więc niech ją wypełnia, a nie patrzyła na Płw. Iberyjski czy szwajcarskie Alpy. Te eventy i tak możemy śledzić na innych stacjach. Sobótki – pomijając skróty dwa dni później – nie.