Danielo - odzież kolarska

Tokio 2020. Anna Kiesenhofer: “jestem mózgiem stojącym za tym sportowym występem”

Doktor matematyki i mistrzyni olimpijska. Czy te dwa da się pogodzić? Anna Kiesenhofer swoją kolarską przygodą steruje sama, ale po sukcesie w Japonii ani jej sportowa kariera, ani praca akademicka nie będą takie same.

To miało się nie udać. To nie mogło się udać. Wyścigi mężczyzn wygrywają uciekinierzy, czasem nawet tacy, którzy w odjazd zabiorą się tuż po machnięciu flagi. W wyścigach kobiet na najwyższym poziomie takie rzeczy miejsca nie mają, a przynajmniej trudno wspomnieć taki przypadek. W olimpijskim wyścigu ze startu wspólnego niemożliwe najpierw stało się opcją, a następnie materializowało się na oczach widzów z całego świata.

Wielka ucieczka Kiesenhofer

Anna Kiesenhofer przed startem nie postawiłaby na siebie pieniędzy. Nie postawiłby na nią nikt przy zdrowych zmysłach. Austriaczka, którą nieliczni kojarzyć mogli z występu na Tour de l’Ardeche w 2016 roku, do wyścigu przystąpiła sama. Atakująca jako pierwsza, z nieporęcznym, 750-mililitrowym bidonem, w towarzystwie dwóch zawodniczek znanych w peletonie i kilku mających nadzieję pokazać się na pierwszych kilometrach olimpijskiej rywalizacji. Jednym słowem, ruch skazany na pożarcie, w którym jedynie obecność Anny Plichty zdejmowała z reprezentacji Polski odpowiedzialność za gonienie.

Wydarzenia następnych 4 godzin zdumiały sportowy świat. Wyścig kobiet, który rozpisany miał być przez kadrę Holandii, rozjeżdżać się zaczął bardzo szybko.

Czynnik pierwszy. Tempa nie pilnował nikt, więc Plichta, Kiesenhofer i spółka szybo zyskały kilka minut i pierwszy podjazd zaczęły 10 minut przed grupą.

Czynnik drugi. Holenderek nie było widać. Cztery mistrzynie w czteroosobowym składzie, pracować nie chciała żadna. Niemki jechały na czele, ale nie zmieniało to sytuacji. Van Vleuten przeleciała przez kierownicę w głupie kraksie, rezultacie pałętania się na tyłach grupy.

Czynnik 3. W gronie 60 zawodniczek praca nie uśmiechała się nikomu: każda reprezentacja patrzyła na Holenderki, a te, jadące bez wyraźnej liderki, nie podejmowały wyzwania.

66 kilometrów przed metą pomarańczowa kadra zaczęła w końcu ataki, ale z tych nie wyszło wiele. Kiesenhofer i spółka pracowały zgodnie i na Doushi Road miały 9 minut przewagi. Zaczęło się robić nerwowo. Ile w stanie odrobić są niewielkie zespoły na 50 kilometrach, na których duża część do zjazdy?

Kiesenhofer nie czekała. Na ostatnim podjeździe dnia, Kagosaka Pass, zaatakowała i zjazdy w kierunku Fuji Speedway rozpoczęła samotnie. Ruchy za jej plecami, w tym akcja Van Vleuten, nie zmieniały wiele. Grupę goniącą podzieliły nie tyle różne interesy, co świadomość sytuacji na trasie. Część zawodniczek zdawała sobie sprawę, że na czele są trzy uciekinierki, część nie. Różnice czasowe, choć wyświetlane na ekranach telewizorów i podawana na tablicach na motocyklach, wśród jadących bez radia liderek nie były oczywistością.

Kiesenhofer na ostatnich 28 kilometrach miała ponad 4 minuty przewagi nad grupą faworytek i zmierzała po złoto. Na mecie nie mogła uwierzyć w swoje szczęście.

Nikt nie spodziewałam się, że wyjadę stąd z dobrym wynikiem, nawet ja nie bardzo w to wierzyłam. Przez ostatnie półtora roku skupiałam się tylko na tym wyścigu. Nie myślałam, że zdobędę złoto, nie myślałam, że mam jakąkolwiek szansę. Poświęciłam bardzo dużo temu wyścigowi, licząc na dobry wynik. Dla mnie wynikiem byłoby 25. miejsce, więc poświęcałam wszystko, aby wywalczyć to 25. miejsce. Wygrana to coś niesamowitego

– mówiła na konferencji prasowej po zakończeniu wyścigu.

Samowystarczalność

30-latka na co dzień ściga się w austriackim klubie Cookina Graz. Zawodową ekipę reprezentowała tylko raz: w 2017 przez rok związana była z Lotto Soudal Ladies. Kiesenhofer w dorobku ma jednak kilka wyników na europejskim poziomie: 5. (2019) i 11. (2020) miejsca w mistrzostwach Europy w jeździe indywidualnej na czas, ale wobec braku obycia w europejskich wyścigach do olimpijskiego startu przystąpiła jako zawodniczka zupełnie nieznana.

Kiesenhofer jasno stwierdziła, że na sukces pracowała sama. Austriaczka, poza rowerem wykładająca matematykę na Politechnice Federalnej w Lozannie, przyznała, że po latach treningów według układanych przez trenerów planów, postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. “Nie ufajcie za bardzo autorytetom” – cytuje jej odpowiedź na pytanie o przesłanie dla młodych zawodniczek “Cyclingnews”.

Miałam trenerów i nauczyłam się od nich wiele, ale teraz sama się tym zajmuję tym wszystkim. W tym żywieniem, sprzętem, wszystko dobieram sama. Sama planuję wyścigi; ile zabiorę żeli, jakie żele, jakie węglowodany, ile wody… (śmiech). Jestem w sumie z tego dumna, nie jestem zawodniczką, która tylko naciska na pedały, jestem też mózgiem stojącym za każdym sportowym występem

– wyjaśniła.

Na występ w Japonii złożyły się świetne przygotowanie i odwaga, ale także brak komunikacji w kadrze Holandii i kunktatorstwo najliczniejszych zespołów. Dla Kiesenhofer ta mieszanka wystarczyła, aby napisać najbardziej zaskakującą historię Igrzysk w Tokio i jedną z najbardziej niezwykłych historii kolarstwa.

Co czeka ją w przyszłości? Zainteresowanie ze strony ekip zawodowych powinno się pojawić, ale nie jest jasne, czy Austriaczka będzie takim tokiem kariery zainteresowana.

Największa zmiana czeka chyba mnie samą, to zwycięstwo da mi dużo pewności siebie. Nie jestem pewna, co zmieni się w moich relacjach ze światem zewnętrznym. Będę dalej pracowała i jeździła tak, jak jeździłam przed tym zwycięstwem. Jeśli chodzi o pewność siebie, czuję się nową osobą

– powiedziała.