Danielo - odzież kolarska

Bradley Wiggins przetrwał “niedzielę w piekle”

Mówią, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Bradley Wiggins od dawna zapowiadał walkę na trasie Paryż-Roubaix, ale dziś udowodnił, że słów nie rzucał na wiatr.

Sir Bradley o Paryż-Roubaix mówił już w ubiegłym roku. Ze startu wyszły nici, ale brytyjski champion zapowiadał, że na bruki wróci, bo impreza jest pięknym pomnikiem kolarstwa. Czas nie zmienił podejścia 33-latka – od początku sezonu 2014 Wiggins mówił o “Piekle Północy” jako o swoim celu.

Patrzono na to różnie. Jedni z zaciekawieniem, inni z przymrużeniem oka. “Marketing”, “opera medialna”, mówili niektórzy. “Odczepią go na pierwszym bruku”, “nie wyjedzie z Arenbergu”, szeptali złośliwi. Dziś przyszedł czas by Wiggins pokazał karty.

I pokazał. Piekło go nie zmogło, doświadczony Anglik do Roubaix dojechał bez defektów, za to z zakurzoną (osmaloną) brodą.  Rozdania nie wygrał, ale miejsce w czołowej dziesiątce imprezy może być niespodzianką. Triumfator Tour de France z 2012 roku na trasie wyróżniał się nie tylko bujną brodą i lśniącym wśród kurzu kaskiem, ale także spokojną i pewną jazdą. Brytyjczyk na metę przyjechał 9., zmagania kończąc w grupce walczącej o drugą pozycję. Sprint domeną kolarza ekipy Sky nie jest, ale “Wiggo” z rezultatu jest zadowolony.

Pozostaje cień niezadowolenia, bo naprawdę miałem dziś nogę. Nawet w końcówce czułem się silny. Przyznam się, uszczypnąłem się kilka razy, to był zaszczyt jechać na czele w tym finale. To było coś wyjątkowego – mijać Boonena na Carrefour de l’Arbre. A potem welodrom – z Cancellarą i całą resztą – to było wspaniałe

– mówił wielokrotny medalista imprez torowych.

Dla urodzonego w Gandawie zawodnika był to już siódmy start w “Piekle Północy”, czwarty ukończony. Dotychczas jego najlepszym wynikiem było 25. miejsce w 2009 roku. Po dzisiejszym występie Wiggins patrzy optymistycznie w przyszłość, a z jego wypowiedzi wynika, że na starcie w Compiegne pojawić się jeszcze może nie raz.

Teraz mam tę pewność, że mogę, że jestem w stanie walczyć ze specjalistami od bruków. Skończyłem w pierwszej dziesiątce i myślę, że to jest dobry wynik. Niewielu zwycięzców Tour de France ma w palmares miejsce w czołówce tego wyścigu. Fajna sprawa

– dodał skromnie.

Kiedy wszystko się zjechało na ostatnich 10 kilometrach, zaatakowałem, bo byliśmy trochę w mniejszości i zapowiadało się ciężko. Terpstra świetnie to wyczuł

– podsumowywał brodaty Anglik, który ostatnio przybrał na wadze, chcąc w niedalekiej przyszłości powrócić do ścignaia na torze.

Brytyjska flaga, “Union Jack”, widoczna była na trasie nie tylko na kostiumie Wigginsa. Pochodzący z Walii Geraint Thomas (także Team Sky) przez sporą część wyścigu jechał w czołowej grupce, próbując odjechać z Tomem Boonenem. Kolega Wigginsa z reprezentacji torowej w finale dojechał 7., ale sprint z grupy nie był rozwiązaniem, o jakim marzył.

To było frustrujące – kilku zawodników tylko siedziało na kole i nie wychodziło na zmiany. Gdybyśmy pracowali wszyscy, kto wie jak by się to skończyło. Nie dałem rady złapać koła na Carrefour de l’Arbre, a potem było już tylko gorzej. Na ostatnich 10 kilometrach jechałem na oparach. Rozmawiałem z Bradem, on się czuł dobrze. Kiedy Terpstra zaatakował, starałem się zmniejszyć przewagę, ale przyszło do sprintu. Takich zawodników, z jakimi się mierzyliśmy, jest ciężko pokonać na świeżo, a co dopiero po 250 kilometrach. Nie było łatwo – jechałem cały czas z przodu – ale dobrze być po raz kolejny w czołówce

– relacjonował 27-latek, narzekając na brak współpracy ze strony towarzyszy odjazdu.

fot. Lapresse