Samotny rajd Annemiek van Vleuten na trasie Strade Bianche Donne był planowany i oczekiwany, później miał się nie wydarzyć, a gdy już się rozpoczął, miał być niemożliwy do przeprowadzenia. W słowniku Holenderki słowo to zdaje się jednak nie obejmować sportowych wyczynów.
Annemiek van Vleuten największe zwycięstwa odnosiła samotnie, rywalki odczepiając atakami w różnych punktach wyścigu. Często był to ostatni podjazd etapu, czasem zdarzył się dłuższy rajd, jak ten ponad 100-kilometrowy, który dał jej mistrzostwo globu.
Do Strade Bianche Donne Va Vleuten podchodziła nie tylko jako ubiegłoroczna zwyciężczyni i aktualna mistrzyni świata, ale po trzech wygranych wyścigach w Hiszpanii. 37-latka kontynuuje czwarty sezon na szczycie, po raz kolejny pokazując, że jest wyraźni silniejsza niż każda z rywalek w stawce.
Triumf w Sienie wywalczyła samotnym rajdem na ostatnich 20 kilometrach: najpierw uwalniając się od rywalek z peletonu, potem dojeżdżając do grupki pościgowej i w końcu neutralizując akcję Margarity Victorii Garcii.
Sytuacja na 40 kilometrów przed metą wcale nie zwiastowała zwycięstwa mistrzyni świata. Jej koleżanka, Amanda Spratt, zainstalowała się w grupce prowadzącej wyścig i to ona miała walczyć o wynik dla zespołu Mitchelton-Scott.
Po 90 kilometrach myślałam, że jest po wyścigu. Czułam się trochę zawiedziona, że nie mogę wykorzystać swojej formy, ale cieszyłam się, że moja koleżanka Amanda Spratt ma szansę wygrać
– wspominała Van Vleuten.
Według skaczącego pomiaru czasu, Holenderka i jej grupka jeszcze 30 kilometrów przed metą do prowadzącej wyścig Margarity Victorii Garcii traciły ponad 5 minut. Hiszpance, która zaatakowała 38 kilometrów przed metą, szło opornie, ale trzy minuty przewagi nad pościgiem dawały jej nadzieję na zwycięstwo.
Wobec braku współpracy w grupce i kłopotów Spratt, dyrektor sportowy Alejandro Gonzales wezwał w końcu posiłki.
Van Vleuten silniki odpaliła na Colle Pinzuto, 17 kilometrów przed metą, i tak jak przed rokiem rywalki nie znalazły na to przyspieszenie odpowiedzi. Pomiar czasu pokazywał różnicę ponad 3 minut, zawyżoną w tym punkcie o około minutę, natomiast gdy Holenderka wpadła na ostatni sektor szutrów, 13 kilometrów przed metą, do Garcii brakowało jej tylko około półtorej minuty.
Moja grupa przyspieszyła i dyrektor sportowy powiedział: “Annemiek, już czas”. Ruszyłam na przedostatnim odcinku szutru, na podjeździe. Pierwotnie to tam planowałam odjechać od grupki. Musiałam przeskoczyć. Nic nie widziałam w tumanach kurzu: warunki były zupełnie inne niż w marcu, ale ten wyścig nadal jest piękny i… bardzo trudny
– tłumaczyła na konferencji prasowej.
Zawodniczka Mitchelton-Scott dokonała niemożliwego: najpierw przeskoczyła do grupki goniącej, a po chwili oddechu ruszyła w pogoń za słabnącą Garcią, dopadając ją prawie 7 kilometrów przed metą. Finał w Sienie stanowił formalność i mistrzyni świata w zakurzonej koszulce świętowała zwycięstwo.
Podczas pierwszego wyścigu w tęczowej koszulce myślałam, że wygrana w niej to coś wyjątkowego. Będę miała poczucie tej wyjątkowości także przeglądając zdjęcia z Piazza del Campo
– dodała.
To nie jest łatwe, choć [podczas oglądania – przyp.red.] może się takie wydawać. Nie sądziłam, że złapię Mavi Garcię. Ten scenariusz uczynił ten wyścig naprawdę spektakularnym
– oceniła.