Danielo - odzież kolarska

Tappone: Legendarne etapy Giro d’Italia. Część 2

Chris Froome

Legendarne etapy Giro d’Italia, czyli tappone. Etapy, które kształtowały postrzeganie kolarstwa i jego markę. Oto druga część zestawienia najbardziej emocjonujących dni w historii Giro d’Italia.

Wielkie Toury kochamy za trwający nieprzerwanie przez trzy tygodnie strumień kolarskich emocji. Ten nierzadko jest jeszcze poprzedzony wielomiesięcznym wyczekiwaniem i dywagacjami nad tym kto, jak i dlaczego zdominuje wyścig.

O ile trzytygodniowa dawka kolarskich emocji jest miodem na kolarskie serce, tak prawdziwym zastrzykiem opium dla nas są etapy, pełne walki faworytów, zwrotów akcji i dramatów, które wpisują je do historii sportu. My najczęściej mówimy o nich etapy królewskie, Włosi nazwaliby je tappone.

Tappa to po włosku etap, tappone moglibyśmy chyba przetłumaczyć jako etapicho. Rzecz wielka, godna annałów kolarstwa, gdzie dzięki nawarstwieniu trudności skupić i zwielokrotnić się powinny wszystkie emocje towarzyszące śledzeniu kolarstwa. Etapy, które ogląda się na krawędzi krzesła trzymając rękoma głowę, jakby chciało się powstrzymać rozerwaniu jej przez towarzyszące nam emocje. Odcinki, mające potencjał stać się złotymi nićmi kanwy, na której spisano kolarską mitologię.

Z natury rzeczy nie każdy królewski etap spełnia pokładane w nim nadzieje, czasem zdarza się, że najbardziej emocjonującymi i decydującymi etapami stają się te teoretycznie łatwiejsze lub łatwe do przeoczenia podczas pierwszego studiowania książki wyścigu.

W kontekście całej historii Giro d’Italia można by się pokusić o wydestylowanie tych najczystszych z czystych tappone. Tych które z perspektywy lat zadecydowały o statusie włoskiego wyścigu na kolarskim firmamencie. Podejmując się trudnego kronikarskiego zadania, postanowiliśmy wybrać etapy Giro d’Italia, które przeszły do historii.

Część pierwsza cyklu dostępna jest tutaj. W drugiej części spojrzymy na etapy rozgrywane już po II wojnie światowej. Wraz z rozwojem technologii oraz postępującą błyskawicznie industrializacją bardów mitologizujących wyczyny kolarzy zastępować zaczęli operatorzy kamer i relacje z wyścigów na żywo. Dzięki temu i my, podróżnicy przez przeszłość Giro, możemy zobaczyć wiele z tych popisów, albo przynajmniej ich część. Vai!

1949 :: Cuneo – Pinerolo 

“Na czele wyścigu jest samotny zawodnik. Jego koszulka jest biało-niebieska. Nazywa się Fausto Coppi.” Tak radiosłuchacze z ust Mario Ferretti’ego z włoskiego Rai dowiedzieli się o początku jednej z największego solowego ataku, nie tylko w historii Giro d’Italia, ale i kolarstwa w ogóle. 

Wyścig miał być sceną kolejnego pojedynku pomiędzy Coppim a Bartalim. Po pierwszych kilku etapach dwójka głównych faworytów traciła do lidera wyścigu już przeszło dziesięć minut. Na prowadzącym przez Dolomity 10 etapie Il Campionissimo odrobił prawie całą stratę. Bartali został daleko z tyłu. 
Jednak ostateczny cios młodszy z ulubieńców włoskiej publiki zadał na 17 etapie wyścigu. Trasa wiodąca przez dobrze znane mu tereny rodzinnego Piemontu. W drodze z Cueno do Pinerolo kolarze mieli do pokonania 5 alpejskich przełęczy: Maddalena, Vars, Izoard, Mongenèvre i Sestrière

Coppi ruszył już na pierwszym podjeździe – jedynym wyasfaltowanym na trasie – pozostawiając Bartalego w pogoni. Zatrzymał go defekt, a wyprzedzający go Bartali tylko zirytował. Coppi ruszył ponownie, przegonił czołówkę i rozpoczął wyścig z historią. 

Z liczącego ponad 250 kilometrów, niemal 200 przejechał samotnie. Bartali wspinając się na szczyt swoich możliwości, nie był w stanie dogonić młodszego swojego rywala. Jak mówił Raphael Geminiani w tamtych czasach do mierzenia przewagi Coppiego nie trzeba było używać zegara, wystarczyły kościelne dzwony. 
Coppi przyjechał na metę w Pinerolo z przewagą ponad 10 minut nad drugim Bartalim, a ten niemal kolejne 10 minut na trzecim zawodnikiem. Coppi wygrał całe Giro o przeszło 23 minut nad drugim Bartalim. Kilka miesięcy później Coppi wygrał również Tour de France – zostając pierwszym zawodnikiem w historii, który wygrał oba wyścigi w jednym sezonie. 

1967 :: Caserta – Blockhaus

Po etapie La Gazzetta dello Sport donosiła: “włoskie rozczarowanie na Blockhausie. Belgijski sprinter wygrywa w górach”. Autor tegoż reportażu nosił pewnie spore brzemię przez lata. Ów belgijski sprinter był nikim innym tylko Eddym Merckxem.

Zawodnicy cierpieli na siodełkach przez siedem godzin naszpikowanego górskimi premiami etapu zanim zaczęli wjeżdżać pod znajdujący się w regionie Abruzzo podjazd. Faworyci wyścigu jechali razem do niemal 2 kilometrów przed metą. Wtedy do przodu ruszył Italo Zilioli. Na jego kole szybko znalazł się przyszły “Kanibal”. Belg nie wytrzymał z Włochem zbyt długo. Po zaledwie kilometrze wspólnej jazdy przypuścił potężny atak i zostawił Zilioliego z tyłu.

Był to pierwszy triumf zaledwie 21-letniego Merckxa na etapie Wielkiego Touru. Kilka dni później wygrał ponownie, ale w klasyfikacji generalnej nie był w stanie dotrzymać kroku najlepszym jak Gimondi czy Anquetil. W kolejnym sezonie nie rozdrabniał się i wygrał cały wyścig. A potem jeszcze kolejne 4 edycje. Nieźle, jak na belgijskiego sprintera. 

1988 :: Chiesa Valmalenco – Bormio

Wyjątkowo krótki, ale przeraźliwie mroźny etap przeszedł do absolutnej legendy sportu. Edycja wyścigu z 1987 uznawana była za jedną z najłatwiejszych w historii – organizatorzy starali się ułatwić wygranie wyścigu przez Francesco Mosera – ulubieńca Włoch. W kolejnym sezonie, pod nieobecność obrońcy tytułu, organizatorzy postanowili umieścić na trasie, jak to skomentował dyrektor 7-Eleven, “każdą górę, jaką tylko udało im się znaleźć”. 

fot. Cor Vos Fotopersburo – Video ENG

14 etap wyścigu zakładał przejazd przez przełęcz Gavia. Zdecydowana większość drużyn zignorowała prognozę pogody i nie przygotowała się na arktyczne warunki panujące w górach. Amerykanie z 7-Eleven postanowili być sprytniejsi – zawodnicy mieli ciepłe ubrania, gogle narciarskie (!) oraz ciepłe napoje. 

Zamieć śnieżna na szczycie Gavi wywróciła klasyfikację generalną. Ciepło ubrany i świetnie jeżdżący pod górę Andy Hampsten z 7-Eleven postanowił wykorzystać wszystkie swoje atuty. Na zjazdach, gdy inni chowali się po samochodach albo przynajmniej próbowali odzyskać czucie w kończynach, Amerykanina dogonił Holender Erik Breukink. Na mecie to on był pierwszy, ale to były wychowanek Edwarda Borysewicza założył różową koszulkę, a potem wygrał całe Giro. 

Historię Andy’ego Hampstena opowiadaną przez samego zainteresowanego możecie poczytać tutaj.

Perspektywę Lecha Piaseckiego (jednego z tych, którzy nie chcieli już jechać dalej) znajdziecie tutaj.

2010 :: Carrara – Montalcino

Triumfalny powrót białych drug – szutrowych odcinków będących codziennością w zamierzchłych kolarskich czasach – nastąpił w maju 2010 roku. Sylwester Szmyd powiedział później, że brakowało tylko żeby organizatorzy wypuścili na zawodników lwy. Zwycięzca etapu Cadel Evans pół-żartem pół-serio pytał dziennikarzy, czy widzieli ostatnie kilometry etapu, bo on ich nie widział.

Lejący się z nieba deszcz zamienił białe drogi w śliskie i bagniste ścieżki. Po kilku kilometrach wszyscy zawodnicy jechali już w jednej drużynie – cali oblepieni w błocie. Pomimo ciężkich warunków etap obfitował w ataki. W takich warunkach równych nie miał sobie sobie ówczesny mistrz świata, a wcześniej kolarz górski, Cadel Evans. 

Na finiszu Australijczyk pierwszy ruszył na kreskę. Doskonale wiedział, że w tak trudnych warunkach towarzyszom z czołowej grupki ciężko będzie im go objechać. 

2018 :: Venaria Reale – Bardonecchia

Dla czterokrotnego zwycięzcy Tour de France Giro d’Italia w 2018 nie zaczęło się najlepiej. Upadek tuż przed startem wyścigu, a potem ciągłe straty do najlepszych, w tym rodaka Simona Yatesa sprawiły, że przed startem 19 etapu zajmował 4 miejsce ze stratą przeszło 3 minut. 

Etap zmierzający ku Bardonecchi najeżony był podjazdami. Do tej pory wyścig był popisem jednego aktora – Simona Yatesa. Brytyjczyk dzielił i rządził podczas wyścigu – budując przewagę i kontrolując wyścig w najróżniejszym terenie. Aktywna i dominująca jazda zaczęła o sobie dawać znać, a wykorzystać to postanowił Chris Froome i jego Team Sky. 

Kolarze Sky narzucili piekielne tempo już na Colle delle Finestre, a na szutrowym odcinku do przodu ruszył Froome. Szybko zbudował przewagę nad goniącymi go faworytami, a jeszcze szybciej nad tracącym kontakt z czołówką Yatesem.

Froome kojarzony dotychczas, jako zawodnik kierowany wyłącznie odczytami z pomiaru mocy, rozpoczął rajd kojarzony raczej z pełnymi pasji atakami sprzed kilkudziesięciu lat. W szaleństwie była metoda: zawodnik miał na trasie rozstawionych członków obsługi, którzy według planu podawali mu napoje i pokarm, aby jego organizm mógł takiej próbie podołać. Dość powiedzieć, że ze Brytyjczyk przejechał samotnie przeszło 70 kilometrów. 

Naszą relację z etapu przeczytacie tutaj.

2023 :: Tarvisio – Monte Lussari

Czy thriller pod Monte Lussari przejdzie do historii sportu? Czas pokaże!

3 Comments

  1. cez

    29 maja 2023, 16:26 o 16:26

    Dość powiedzieć, że ze Brytyjczyk przejechał samotnie przeszło 70 kilometrów.
    zaatakował 80 km przed meta 😉

  2. Miszcz

    2 czerwca 2023, 00:15 o 00:15

    Z najnowszej historii można by jeszcze dorzucić etap 19 z 2016r. Wielki powrót Nibalego, zaspa Kruijswijka, leżący nad potokiem Zakarin, oj działo się tam.
    Jeszcze ewentualnie pamiętna toaleta Dumoulina w przydrożnym rowie koło Bormio na 16 etapie w 2017r. 🙂

  3. Jakub

    28 czerwca 2023, 00:39 o 00:39

    To nie było koło Bormio, to było w Szwajcarii tuż przed początkiem podjazdu pod Passo Umbrail.