Danielo - odzież kolarska

Wyścig bez kobiet

Jak nazwać ten stan? Rozczarowanie? Tak, ale to coś więcej. Czujemy się oszukani. Miało być tak pięknie, światowo, z klasą. A skończyło się jak zwykle. W czarnej dziurze. W nadchodzącym sezonie kobiecy Tour de Pologne nie wystartuje. Właśnie tak brzmi bożonarodzeniowa świąteczna nowina…

Jeśli my, mały portal, który próbuje – z lepszym bądź gorszym skutkiem – propagować ściganie w wersji pięknej, poczuł się oszukany i wrobiony w bambuko, to co dopiero mają powiedzieć same zawodniczki. Dla nich, dla polskich kolarek, Czesław Lang miał stworzyć damski wariant elitarnego worldtourowego wyścigu, na który zachód spoglądałby z uznaniem i z lekką dozą  zazdrości. Bo gdzie indziej, jak nie u nas, zwyciężczyni generalki mogła wrócić do domu świeżutkim, sprowadzonym prosto z salonu hyundaiem. I faceci, i kobietki w tym sezonie mogli się cieszyć z takiej samej nagrody. Ewenement, który miał się stać nie tylko chlubnym wyjątkiem, lecz regułą. Reguły w kolarskim peletonie wyglądają jednak nieco inaczej.

O tegorocznej edycji Tour de Pologne Women popełniłem już kiedyś dłuższy tekst. W skrócie: chwaliłem poziom ścigania, ciekawie wykoncypowaną, ciężką trasę i poziom organizacyjny. Nie trzeba się było za nic wstydzić, LangTeam stanął na wysokości zadania. Jeden punkt jednak skrytykowaliśmy: aktywność mediów. Wszem i wobec mówiono, wszędzie wręcz dudniono o tym, że etapówka kobiet będzie transmitowana na żywo w telewizji. Nie była. Wieczorne relacje, choć przyzwoite, nie były tym wielkim „wow”, które, poprzez telewizyjną obecność, mogłyby przyciągnąć do tej niszowej w dalszym ciągu odmiany kolarstwa nad Wisłą kibiców, potencjalnych sponsorów. Medialnie Tour de Pologne Feminine nie istniał. Nie istniał w ogólnym prasowo-internetowo-medialnym eterze. Co prawda kilka redakcji było na miejscu, ale kilka to nie wiele czy nie wszyscy. I tu leży pies pogrzebany.

Bo dochodzimy do momentu kuriozalnego. Kiedyś polskie kolarstwo mężczyzn na światowych arenach grało czwarte skrzypce, ale za to w kraju był wyścig z pierwszej dywizji. Przez lata wizerunek biało-czerwonego kolarstwa dzięki Majce, Kwiatkowskiego i reszty wzrósł, a Lang nadal robi worldtourową imprezę. Teraz nasze panie, a to dzięki Niewiadomej, Jasińskiej, Pawłowskiej czy Bujakowej cieszy się uznaniem w różnych szerokościach geograficznych, w ojczyźnie natomiast ugór. O sukcesach Niewiadomej się pisze, bo przecież pisać trzeba, a zresztą to miła, uśmiechnięta dziewczyna, więc fajnie ją można sprzedać. Ale żeby od razu pojechać na wyścig? Nie, no po co…

Rażący błąd, nie pierwszy zresztą, w kwestii marketingowo-promocyjnej imprezy popełnił Lang. Nie można bębnić o tym, że Niewiadoma stawi się na starcie debiutanckiej odsłony, skoro i tak wszyscy zainteresowani wiedzieli, że Kaśka wybierze Giro Rosa. Nie można gadać, że wystartują najlepsze kobiece ekipy globu, skoro w tym roku można było je policzyć na trzech palcach jednej ręki. Taka komunikacja na linii organizator-media to samobój. Samobój, który się lubi mścić.

Już w październiku można było odnieść wrażenie, że zamiast piąć się do góry, Tour de Pologne „babeczek” zacznie pikować. W oficjalnie zaprezentowanym kalendarzu UCI Women’s WorldTour dla wyścigu Langa zabrakło miejsca. A miało być tak pięknie, impreza już w 2017 roku miała należeć do tego zacnego grona. Stało się inaczej. Kto ponosi za ten stan rzeczy winę?

Organizator. Lang powiedział, że pierwszą edycję sfinansowano za własną kasę. Chwała im za to, jednak można przecież było przypuszczać, że i w kolejnych latach do interesu trzeba będzie dołożyć. Nie od razu Kraków zbudowano. Czy w połowie lat 90., kiedy Lang przejmował męski Tour de Pologne, droga była usłana różami? Wtedy również dopłacano, ryzykowano. Początki zawsze są trudne, zysk nie od razu da się wygenerować. Angielski Women’s Tour miał to szczęście, że skorzystał z pozytywnej aury na Wyspach, jaka wytworzyła się wokół kolarstwa po triumfach Wigginsa i Froome’a i zdołał namówić do udziału samą Marianne Vos. Langowi ta sztuka się nie powiodła. Neff co prawda jest gwiazdą, lecz w dalszym ciągu kojarzoną o wiele bardziej z MTB.

Media. Brak wsparcia mediów i telewizji – mówi Lang. Ma rację. Ale o to wsparcie trzeba zabiegać, tak samo jak o sponsorów. Tour de Pologne to nie Tour de France. Zagraniczne media się do Polski nie pchają, a niektóre krajowe, które np. chcą zdawać relację z męskiego wyścigu, traktowane są po macoszemu. To wszystko przekłada się na całą otoczkę związaną Tour de Pologne kobiet. Tour of Turkey czy Tour of Azerbaidjan czy Tour de Langkawi w swoich początkach zapraszali dziennikarzy płacąc im za przelot. Tak się walczy o zaangażowanie mediów.

Miasta. Trasa męskiego Tour de Pologne jest praktycznie z góry ustalona, bo LangTeam uwiązany jest kontraktami. Nieraz dochodzi do małych nieznaczących modyfikacji. Żadne miasto wiedząc o tym nie będzie waliło drzwiami i oknami, proponując miliony za możliwość organizacji etapu. Jeśli damski event miał być produktem pakietowym wydłużającym imprezę płci brzydkiej, to należałoby naprawdę ją wydłużyć, czyli zaserwować inne krajobrazy. W tym roku zamiast inności był mniej lub bardziej odgrzewany kotlet, co akurat nie było wcale wadą, ponieważ świętowaliśmy premierę. Dla potencjalnego miasta organizacja w jednym roku etapu męskiego i damskiego może jednak przekraczać budżet. Ich po prostu na to nie stać. Pozostałe, które znalazły się poza programem elity mężczyzn, w przedbiegach zrezygnują, bo przecież Tour de Pologne i tak porusza się w mocno ograniczonym spektrum wyboru.

Kibice. Rasowych kibiców kolarstwa nie jest mało, lecz w potyczce nawet z fanami szczypiorniaka poleglibyśmy na całej linii. Na Tour de Pologne kategorię kibic definiuje przypadkowość. Kibic to kibic z przypadku. Bo jest, bo robi sobie urlop, bo akurat schodzi z gór. Rzadko kiedy spotkać można kibiców-podróżujących. By przyciągnąć do kolarstwa widzów z przypadku i na dłużej ich zatrzymać, o wyścigu musi być głośno. Gdzie nie ma jednak medialnej tuby, gdzie w dzisiejszych czasach nie ma telewizji, tam ich nie będzie. Gdyby nie TV, dart do tej pory pozostałby sportem piwno-barowym. I tutaj koło się zamyka. Chcąc wypromować przedsięwzięcie, należy o nie powalczyć.

Żal, że Women’s Tour de Pologne został zawieszony. Nasze zawodniczki, startujące w polskich drużynach straciły tym samym szansę, nieraz jedyną, na sprawdzenie się w rywalizacji z zagranicznymi teamami. Żal, że kolarstwo kobiet w Polsce jest tak bardzo marginalne, że aż niechciane i mało kogo obchodzi. Lang ogłosił, że w 2018 roku wyścig może wróci do harmonogramu. Nie chcemy być złymi prorokami, ale za rok, to nikt o nim już nie będzie pamiętał, sprawa rozejdzie się po kościach i reaktywacja wyścigu dookoła Polski zakończy się na jednej edycji.

Dziwne to wszystko. Bo dziesięć lat temu sytuacja było znacznie gorsza, a jednak Eko Tour kilka odsłon przeżył. Zarabiać to na siebie nie zarabiał, frajdę dziewczynom ze ścigania jednak dawał.