Kolumbijczyk i Australijczyk przegrali w kraksach, Belg wziął sprawy w swoje ręce.
107. edycja wyścigu Mediolan-San Remo zwycięzcę ma jednego, za to lista zawiedzionych i porozbijanych mieni się od przedstartowych faworytów. Swoich sił w finiszu z grupki faworytów nie spróbował Fernando Gaviria (Etixx-Quick Step), którego wywrotka na ostatniej prostej pogrzebała szanse Petera Sagana (Tinkoff), Fabiana Cancellary (Trek-Segafredo), Edvalda Boassona Hagena (Dimension Data) oraz Alexandra Kristoffa (Katusha), a na Via Roma w czubie w ogóle nie dojechał Michael Matthews (Orica-GreenEdge).
Jurgen Roelandts ponownie zagościł na podium monumentu. Trzeci kolarz Ronde van Vlaanderen z 2013 roku wczoraj finiszował trzeci w Mediolan-San Remo, notując jeden z najlepszych rezultatów w swojej karierze.
30-latek jako pierwszy rozpoczął finisz na ostatnich metrach blisko 300-kilometrowej imprezy, na kresce ulegając Francuzowi Arnaud Demare’owi (FDJ) i Brytyjczykowi Benowi Swiftowi (Team Sky).
Na mecie byłem trochę zawiedziony, bo na 30 metrów przed kreską wciąż byłem pierwszy. Teraz cieszę się z miejsca na podium. Finisz był strasznie gorączkowy, każdy jechał sam, a ja wciąż miałem Jensa Debusschere. Gaviria wywrócił się tuż przede mną, po tym jak liznął koło van Avermaeta. Jakoś uniknąłem kraksy i zdecydowałem się natychmiast rozpocząć finisz. Rok temu zacząłem za późno i przyjechałem 11., tym razem cieszę się, że podjąłem inicjatywę i wywalczyłem podium
– mówił po wyścigu belgijski zawodnik.
Trzeciego miejsca przed rokiem nie poprawił, a raczej nie był w stanie poprawić, Michael Matthews (Orica-GreenEdge). Australijczyk włoski asfalt zbadał przed Cipressą i straconego czasu nie zdołał odrobić, choć walczył do samego końca, do peletonu dołączając tuż przed startem Poggio.
Jestem totalnie rozbity. Byłem w złym miejscu o złym czasie, jedna kraksa i cała praca ekipy na nic. A szło nam świetnie
– zaznaczył Matthews, na mecie wyraźnie niezadowolony i pokryty krwią z rany na łokciu.
To nic, to powierzchowne otarcia. Nic nawet nie czuję, porażka boli mnie bardziej, jestem zawiedziony. Ale jeszcze tu wrócę
– dodał.
W podobnym tonie wypowiadał się sprawca zamieszania na ostatniej prostej – Fernando Gaviria. 21-letni Kolumbijczyk na ostatnim kilometrze wyrósł na najmocniejszego kandydata do zwycięstwa, wcześniej, mimo młodego wieku, przetrzymując 300 kilometrów najdłuższego wyścigu świata i szarżę Michała Kwiatkowskiego.
Sprinter z Ameryki Łacińskiej nie zdążył odpalić silników, bo z gry wyeliminował go moment dekoncentracji i upadek.
Jestem bardzo smutny. To moja wina, siedziałem na fantastycznej pozycji, ale straciłem koncentrację na dwie sekundy, bo zacząłem się zastanawiać jak rozegrać finisz. Liznąłem koło van Avermaeta i to wystarczyło by pogrzebać całą pracę zespołu
– mówił na mecie ze łzami w oczach dwukrotny mistrz świata w omnium.
Jeżdżący dopiero od sierpnia ubiegłego roku w ekipie WorldTour zawodnik już uznawany jest za jednego z najbardziej perspektywicznych sprinterów, a jego predyspozycje do walki na finiszu potwierdzają nie tyle dotychczasowe wygrane z Elią Vivianim czy Peterem Saganem, a występy na torze, które stały się punktem wyjścia do kariery szosowca.
Mam mieszane odczucia. Z jednej strony straciłem wyjątkową okazję, z drugiej pokazałem, że radzę sobie z 300-kilometrowym wyścigiem i w końcówce mogę czuć się na siłach by wygrać. Otarcia i obicia nie bolą, boli to co się stało, bo o tym wyścigu marzyłem od stycznia
– wyjaśniał młody Kolumbijczyk.