Danielo - odzież kolarska

Podsumowanie sezonu 2015: Lato

Przed państwem kolejna porcja najważniejszych wydarzeń kolarskich z mijającego roku. Tym razem przyjrzyjmy się temu co wydarzyło się w okresie od czerwca do końca sierpnia. 

Zaskakujące podium Toma Dumoulina na Tour de Suisse

To, że Tom Dumoulin jest zawodnikiem posiadającym nieprzeciętne w peletonie umiejętności wiedzieliśmy od dawna. Holender już w poprzednim sezonie pokazał swój talent, a w tym roku doszło do prawdziwiej eksplozji. 25-latek od początku sezonu osiągał dobre wyniki. Na początek zajął 4. miejsce w Tour Down Under. następnie pokazał dobrą formę na czasówce w wyścigu Dookoła Kraju Basków, gdzie odniósł zwycięstwo. W pierwszej części sezonu jego głównym celem miałby być Ardeny, tam nie trafił z dyspozycją. Kolejnym startem w kalendarzu był wyścig Dookoła Szwajcarii.

Niegdyś Tour de Suisse nosiło miano “Czwartego Wielkiego Touru”, ale w ostatnich latach straciło na prestiżu. Mimo to obsada wyścigu pozostaje dobra. Dumoulin świetnie jeździ na czas, więc rozpoczął wyścig od zwycięstwa w prologu. Po jego czasówce na Vuelta al Pais Vasco to było do przewidzenia. Na kolejnych trzech pagórkowatych etapach trzymał się blisko czuba peletonu i w ten sposób zachował żółtą koszulkę lidera.

Prawdziwym dniem próby był etap z metą na lodowcu Rettenbachgletscher, na wysokości 2669 m n.p.m . Wielu ekspertów spodziewało się, że Holender strzeli tu na dobre 5 minut, jednak minęli się ze swoimi typowaniami.

Wspinaczka pod ostatni podjazd rozpoczęła się planowo, po niespełna 3 kilometrach podjazdu z grupki faworytów odpadł lider. Dumoulin nie próbował za wszelką cenę gonić najlepszych, postanowił pojechać swoje i minimalizować straty.

W grupce faworytów znajdowali się Domenico Pozzovivo, Jan Hirt, Geraint Thomas, Miguel Lopez i Thibaut Pinot, Simon Spilak i Rafał Majka. Jako pierwszy zaatakował Słoweniec, przez to przyśpieszenie odpadł Majka. Na 3,5-kilometra przed końcem Spilak został złapany, ale lada moment ponowił atak. Za nim pojechał Pinot.

Francuz bardzo szybko zostawił Słoweńca i wyszedł  na prowadzenie, wyprzedzając 1,5-kilometra przed metą ostatniego uciekiniera Stefana Denifla. Na drugim miejscu przyjechał Pozzovivo ze stratą 34 sekund, a na trzecim Spilak z 37 sekundami spóźnienia. Dumoulin niespodziewanie wyłonił się na 10. miejscu ze stratą 1 minuty i 31 sekund. Wyprzedził m.in. Rafała Majkę. Domoulin stracił prowadzenie w generalce na rzecz Pinota, spadł na 7. miejsce i wszyscy myśleli, że sobie odpuści klasyfikację generalną.

Niespodziewanie jechał bardzo uważnie i dzięki temu na 8. etapie nadrobił kilka sekund. Na zakończenie czekała czasówka. Holender pojechał ją znakomicie. Wygrał, a jego czas był lepszy od Spilaka o 18 sekund i 19 od Cancellary, dzięki czemu  wspiął się na 3. lokatę. Do Spilaka, który został zwycięzcą wyścigu, stracił ledwie 19 sekund, a do drugiego Gerainta Thomasa 14. Niewątpliwie pojechał wspaniały wyścig, który stanowił zapowiedź jego wyczynów podczas Vuelty.

Chris Froome kontra Tejay Van Garderen na Criterium du Dauphine

Niemal równolegle do Tour de Suisse we Francji rozgrywane jest Criterium du Dauphine. Wyścig bezpośrednio przygotowujący do Tour de France, ale z zdecydowanie lepszą obsadą. W tym roku bitwa o zwycięstwo rozegrała się pomiędzy Chrisem Froomem, a Tejayem Van Garderenem.

fot. ASO/X.Bourgois

fot. ASO/X.Bourgois

Ekipa BMC Racing Team na 3. etapie okazała się najlepsza w jeździe drużynowej na czas, co dało Van Gardernowi 35 sekund zapasu. Zabawa rozpoczęła się na 4. etapie, kiedy to po fantastycznym zjeździe z Col d’Allos Romain Bardet został zwycięzcą etapu z metą na Pra Loup. Na drugim miejscu przyjechał Van Garderen, 4 sekundy przed Froomem. Amerykanin został liderem. Następnego dnia czekał pagórkowaty etap. Do mety dojechała mocna ucieczka. Zwycięstwo etapowe padło łupem Rui Costy, a koszulkę lidera włożył Vincenzo Nibali. Brytyjczyk odrobił do Amerykana 2 sekundy. Każde rozstrzygnięcie wciąż było możliwe.

Froome okazał się bezwzględny i zbyt mocny dla Jankesa. Wygrał ostatnie dwa etapy, dokładając Van Garderenowi odpowiednio 17 i 18 sekund. Lider BMC walczył jak lew, ale nie dał rady. W generalce Froome wyprzedził go o 10 sekund. Rewanż za “Delfinat” miał nastąpić na Tour de France. Niestety dobrze spisujący się Van Garderen rozchorował się i przedwcześnie wycofał się.

Kontuzja Cancellary na Tour de France

Ten rok dla Fabiana Cancellarybył serią nieszczęść. Najpierw nabawił się pęknięcia dwóch kręgów w dolnej części kręgosłupa na E3 Harelbeke, co wykluczyło go z kampanii brukowej. Szwajcar powrócił do ścigania na Tour  des Fjords. Potem wziął udział w Tour de Suisse i krajowych mistrzostwach, aby przygotować się do pierwszego tygodnia Tour de France.

fot. ASO/G.Demouveaux

fot. ASO/G.Demouveaux

“Spartakus” rozpoczął Tour de France od 3. miejsca w otwierającej wyścig czasówce i 3. na drugim etapie. To pozwoliło mu włożyć żółtą koszulkę lidera. Szczęście nie potrwało długo. 60 kilometrów przed metą trzeciego etapu William Bonnet sprokurował fatalną kraksę. Lider upadł, uszkadzając sobie dolną części pleców. Do mety dojechał, tylko po to, aby uhonorować żółtą koszulkę. Później okazało się, że ponownie pękły mu  kręgi w kręgosłupie i tym samym musiał zakończył udział w wyścigu.

Szwajcar nie mógł długo dojść do siebie. Powrócił na Vueltę, ale szybko się wycofał i nie zdołał przygotować formy na mistrzostwa świata w Richmond. Rok 2016 ma być ostatnim w jego karierze.

Tony Martin ujarzmił bruki Tour de France 

Tony Martin był zawsze przeciwnikiem jazdy w niebezpiecznych warunkach. Niemiec protestował przeciwko karkołomnym zjazdom z Col de Sarenne, które umożliwiały dwukrotne pokonanie Alpe d’Huez. Wystąpił również przeciwko brukom na trasie Tour de France w 2014 roku. Wtedy na tym etapie zabrał się w ucieczkę dnia. Nie zmienił zdania w 2015 roku.

fot. ASO/B.Bade

fot. ASO/B.Bade

Na tegorocznej trasie “Wielkiej Pętli” organizatorzy powtórzyli motyw z brukami. Sektorów było mniej niż rok wcześniej i były zdecydowanie łatwiejsze, ale to zawsze bruki. Zawodnicy specjalizujący się w jeździe na brukach i Vincenzo Nibali próbowali rozrywać stawkę, lecz bezskutecznie. Tony Martin 18 kilometrów przed metą złapał gumę, ale szybko powrócił do rywalizacji, gdyż swój rower oddał mu Matteo Trentin. Po ostatnim sektorze duży peleton jechał razem. “Panzerwagen” zdecydował się na atak na 3,3-kilometra przed metą. Już nikt nie mógł go dogonić. Z każdym kilometrem powiększał swoją przewagę.

Niemiec wygrał etap i włożył koszulkę lidera Tour de France – spełnił swoje marzenie. Niestety już na 6. etapie sprokurował kraksę na Muur de Bretagne, w której złamał obojczyk i nie przystąpił do następnego etapu.

Chris Froome odpala fajerwerki na  La Pierre-Saint-Martin

Dziesiąty etap Tour de France kończył się na wspinaczce La Pierre-Saint-Martin (15,3 km; 7,4%) i był pierwszym iście górskim etapem. Mało kto podejrzewał, że powtórzy się historia z 2013 roku, z etapu z męta na Ax 3 Domanies.

fot. ASO/B.Bade

fot. ASO/B.Bade

Finałowy podjazd samotnie rozpoczął Pierrick Fédrigo, z dość dużym zapasem. Francuz słabł w oczach i miał nikłe szanse na dojechanie do mety. W peletonie tempo nadawali kolarze Team Movistar. Jako pierwszy z czołówki zaatakował Robert Gesink, zaraz za nim pojechał Rafael Valls. Peleton zmniejszał swoją liczebność w zastraszającym tempie. Odpadali m.in. Rui Costa, Vincenzo Nibali, Rigoberto Uran, Joaquim Rodriguez, Thibaut Pinot.

W faworytów ataków próbował Alejandro Valverde. W opresji znalazł się Alberto Contador. 7 kilometrów przed szczytem szalone tempo narzucił Richie Porte, za którym pojechał Chris Froome i Nairo Quintana. Trójka w mgnieniu oka doścignęła Gesinka i Vallsa, a Froome nie czekał i ruszył po zwycięstwo. Quintana nie odpowiedział.

Ostatnie 5 kilometrów podjazdu było łatwiejsze niż pierwsza część. Froome stale powiększał przewagę. Quintana starał się odrabiać straty, a na jego kole siedział Richie Porte. “Biały Kenijczyk” odniósł zwycięstwo etapowe. Na drugim miejscu przyjechał jego kolega z drużyny Porte ze stratą 59 sekund, a Quintana stracił do niego 1 minutę i 4 sekundy.

Po tym etapie było jasne, że na Froome’a nie ma mocnych i ciężko będzie go zgubić. W późniejszej fazie wyścigu zaczął ponosić straty, ale bufor, który zbudował na początku okazał się wystarczający. Brytyjczyk odniósł swoje drugie zwycięstwo w “Wielkiej Pętli”.

Trzecie etapowe zwycięstwo Rafała Majki w Tour de France

Rafał Majka w ubiegłym roku został zesłany na “Grand Boucle” przez zawieszenie Romana Kreuzigera. Czech miał być głównym pomocnikiem Alberto Contadora, ale został zawieszony przez UCI. Z związku z tym Bjarne Riis posłał na Tour naszego kolarza. Polak kręcił nosem, ale co miał zrobić? Pojechał. Nikt się nie spodziewał, że wyścig się tak potoczy. Contador po upadku szybko wyleciał  i Majka mógł powalczyć na własne konto. Zabrał się w dwie ucieczki na górskich etapach i obydwa wygrał odpowiednio z metą w Risoul i na Pla d’Adet. Dzięki temu i walce na etapach z finiszem na Chamrousse i Hautacam udało mu się zdobyć koszulkę najlepszego górala Tour de France.

fot. ASO/X.Bourgois

fot. ASO/X.Bourgois

W tym roku jego start w Tour de France był planowany i Majka miał pomagać Alberto Contadorowi w odniesieniu zwycięstwa. Jednak “El Pistolero” nie był w dobrej formie po przejechaniu Giro d’Italia i szybko zaczął odstawać od czołówki. Majka otrzymał szansę na etapie z Pau do Cauterets. 26-latek zabrał się do ucieczki wspólnie z Danielem Martinem, Emanuelem Buchmannem, Sergem Pauwelsem, Thomasem Voecklerem i Julienem Simonem. Etap nie był idealny dla Polaka, gdyż kończył się krótkim podjazdem. Na szczęście po drodze leżał Col du Tourmalet. Majka jakby nigdy nic ruszył na legendarnym podjeździe. Nikt nie był w stanie odpowiedzieć na ten atak. Po pokonaniu podjazdu czekały go 30-kilometrowe zjazdy, które pokonał znakomicie. Ostatni podjazd pod Cauterets jechał na luzie, nawet Daniel Martin był bezradny, pomimo szaleńczej pogoni.

Majka pojechał po profesorsku. Kibice mieli nadzieję, że powtórzy się historia sprzed roku i znów powalczy o “grochy”, ale tak się nie stało. Zawodnik Tinkoff-Saxo próbował jeszcze jednej ucieczki na Tour de France, jednak bez powodzenia. Później uszczęśliwi kibiców na Vuelta a Espana.

Karkołomne zjazdy Sagana na Col de Manse

Peter Sagan na tegorocznym Tour de France chciał odnieść zwycięstwo etapowe. Niestety nie udało mu się i musiał się zadowolić siedmioma miejscami na podium. Oczywiście brakowało tego najwyższego. Najbliżej zwycięstwa był na etapie 16. z Bourg de Peage do Gap.

fot. ASO/B.Bade

fot. ASO/B.Bade

Szybko po starcie oderwała się ucieczka w składzie  Peter Sagan, Andriy Grivko, Christophe Riblon, Thomas De Gendt, Simon Geschke, Marco Haller, Bob Jungels, Nelson Oliveira,Daniel Navarro, Pierrick Fedrigo oraz Serge Pauwels, następnie dołączyli do nich:  Michał Gołaś, Matteo Trentin , Imanol Erviti, Adam Hansen, Thomas Voeckler, Laurent Didier, Markel Irizar , Luis Angel Mate, Pierre-Luc Perichon, Edvald Boasson-Hagen i Daniel Teklehaimanot. Tempo wyścigu było piekielnie mocne i grupki połączyły się dopiero po 100 kilometrach.

Peleton szybko odpuścił i przewaga eskapady skoczyła do 13 minut. Pierwsze ataki rozpoczęły się na 50 kilometrów przed metą. Do przody wyrwali Hansen i Haller. Dwójka tuż przed rozpoczęciem ostatniego podjazdu na trasie – Col de Manse miała minutę przewagi.

Przewaga zmalała w mgnieniu oka i po dogonieniu Hansena i Hallera na atak zdecydował się Ruben Plaza. Hiszpan zjazd rozpoczął z przewagą 56 sekund nad grupką z Peterem Saganem. Nie mający nic do stracenia Słowak rzucił się w pogoń. 25-latek ryzykował wiele. Kilkakrotnie mógł wypaść z trasy, ale dzięki swojej świetnej technice błyskawicznie zmniejszał przewagę do Hiszpana. Można powiedzieć, że Słowak pojechał najlepszy zjazd w roku. Na równi z nim można stawiać atak Romaina Bardeta na Col d’Allos. Plaza wypracował sobie jednak zbyt dużą przewagę i na mecie mógł cieszyć się ze zwycięstwa. Sagan musiał zadowolić się już 16. drugim miejscem na etapie Tour de France w historii startów Słowaka. Po przekroczeniu mety czuł się niepocieszony, ale odbił to sobie najpierw na Vuelta a Espana, a potem na mistrzostwach świata.

Adam Yates na Clasica San Sebastian – jestem zwycięzcą?

W tym roku Adama Yates zaskoczył wszystkich 9. miejscem na Tirreno-Adriatico. Kolejne starty nie były dla niego tak udane. Pełnie swoich możliwości pokazał dopiero na Clasica San Sebastian.

Wyścig był niezwykle ciekawy i pełen zwrotów akcji, jednak najciekawsza okazała się ostatnia wspinaczka. Niezwykle stroma Bordako Tontorra. Na czele z niewielką przewagą kręciła ósemka: Philippe Gilbert, Mikel Landa, Warren Barguil, Egor Silin, Damiano Caruso, Julian Arredondo, Pieter Serry i Ryder Hesjedal. Z tej grupki zaatakował Barguil.

Z peletonu, jako pierwszy wyrwał Greg Van Avermet, za którym w pewnej odległości podążał Adam Yates. Dwójka minęła uciekinierów, kiedy Belga potrącił motocykl. Młody Brytyjczyk skorzystał na nieszczęściu rywala i samotnie rozpoczął zjazd prowadzący do mety. Gonili za nim: Rigoberto Uran, Bauke Mollema, Roman Kreuziger, Joaquim Rodriquez, Alejandro Valverde i Daniel Martin. Grupka była naszpikowana gwiazdami i to przez brak współpracy przekreśliło jej szanse na dogonienie młodego Yatesa.

23-latek sunął do przodu nie oglądając się za siebie. 2 kilometry przed metą miał 15 sekund przewagi. Na ostatniej prostej Yates próbował kontaktować się ze swoim dyrektorem sportowym przez radio, ale wszystko zagłuszała tłumnie zgromadzona hiszpańska publiczność. Na kresce nie był pewien czy wyprzedził wszystkich uciekinierów, wykonując gest, którym zaskarbił sobie sympatię wielu fanów.

Objawienie Marcin Białobłocki

Historia Marcina Białobłockiego nadaje się na scenariusz hollywódzkiej produkcji. 32-letni zawodnik pierwsze kolarskie kroki stawiał w Polsce, ale sytuacja finansowa zmusiła go do porzucenia roweru i wyjazdu na Wyspy. Tam ustabilizował finansowo rodzinę i powrócił do treningów. Brał udział w wyścigu Tour of Britain oraz wygrał irlandzką etapówkę An Post Ras w 2013 roku. Jednak Polscy kibice dobrze poznali go dopiero w tym roku.

fot. Marek Kosowski /rowery.org

fot. Marek Kosowski /rowery.org

Najpierw ze swoją ekipą ONE Pro Cycling przyjechał w maju na wyścig Bałtyk-Karkonosze Tour, gdzie zajął 12. miejsce. Później z dobrej strony pokazał się na wyspach – wywalczył 5. miejsce w Velthon Wales. Ale nie to było największą niespodzianką. W czerwcu Białobłocki przyjechał na mistrzostw Polski w Sobótce. Jego celem była czasówka. Może obsada wyścigu nie była najlepsza, bo Maciej Bodnar był kontuzjowany, a ze startu zrezygnował Michał Kwiatkowski, ale kandydatów do złota było wciąż wielu m.in. Rafał Majka, Bartosz Huzarski, Tomasz Marczyński, Mateusz Taciak i Kamil Gradek.

Mistrzem Polski niespodziewanie został Białobłocki. W polskim środowisku kolarskim było to ogromne zaskoczenie. Później Marcin wyjaśnił, że szykował się do tego startu długo, często startując w kryteriach, w których ściga się na pełnym gazie przez godzinę. Tym wynikiem Białobłocki zapewnił sobie start w Tour de Pologne w barwach Reprezentacji Polski.

Na naszym narodowym Tourze jechał aktywnie – pięknie uciekał na etapie do Katowic, gdzie został złapany 5 kilometrów przed metą. Po tej szarzy zapowiadał, że będzie oszczędzał się na czasówkę. Jak się później okazało mądrze przejechał góry i wygrał ostatni etap w Krakowie, o 2 sekundy przed Vasylem Kiriyenką i 59 przed Rickem Flensem. To sprawiło, że jego nazwisko zagościło na ustach kibiców w całej Polsce.

To nie był jednak koniec pięknego sezonu Białobłockiego. We wrześniu 32-latek znakomicie wypadł na mistrzostwach świata, zajmując 9. lokatę. Z kolei w październiku uplasował się na 2. miejscu w Chrono des Nations, gdzie uległ tylko mistrzowi świata w jeździe indywidualnej na czas – Vasylowi Kiriyence.

Niewątpliwie to był piękny sezon w wykonaniu Marcina Białobłockiego. Teraz on sam liczy na więcej. Jego ekipa otrzymała status Proffesional Continental, a to oznacza, że częściej powinna być pokazywana w telewizji.

Tim Wellens po raz drugi triumfuje w Eneco Tour

Kilka osób liczyło, że ten sezon będzie należał do Tima Wellensa. Tak się jednak nie stało. Belg zawiódł po kolei na Paryż-Nicea, ardeńskich klasykach i Tour de France. Jedną z ostatnich szans, aby uratować sezon był dla niego wyścig Eneco Tour.

Wellens wygrał Eneco Tour 2014 po fantastycznym rajdzie na przedostatnim etapie imprezy. W tym roku chciał powtórzyć wynik. Na pierwszych płaskich etapach nie stracił cennego czasu, następnie tylko 24 sekundy na czasówce do Josa Van Emdena. Droga do zwycięstwa była otwarta, ale wyrósł mu jeden groźny rywal Wilco Kelderman, który również chciał zamazać plamę po nieudanym sezonie.

Belg nie zamierzał się bawić w kotka i myszkę. Na szóstym etapie tempo było zabójcze. Duża w tym zasługa kolarzy BMC Racing Team, którzy robili tempo dla Grega Van Avermaeta. Dzięki temu szybko spłynął Kelderman, a całą pracę kolarzy BMC skrzętnie wykorzystał Van Avermaet. Wellens zaatakował na ostatnim okrążeniu i w strugach deszczu, jako pierwszy przekroczył metę w Houfalize. Van Avermaet stracił do niego aż 49 sekund, a Kelderman, który był liderem 1 minutę i 17 sekund. Na ostatnim etapie nie wydarzyło się już nic, co zmieniło układ w czołówce klasyfikacji generalnej i Wellens mógł się cieszyć z drugiego zwycięstw w Eneco Tour, w iście mistrzowskim stylu.

W tym sezonie pokazał jeszcze na co go stać w Kanadzie. Wygrał Grand Prix Cycliste de Montréal, ale w przyszłym roku z pewnością będzie chciał odnosić zwycięstwa w innych prestiżowych wyścigach.