Kontrolerzy sprawdzają podczas Giro d’Italia rowery zawodników. Szukają ukrytych w ramie motorków, czyli ponownie jesteśmy przy temacie tzw. moto-dopingu.
Po czwartkowym etapie Giro kontrolerzy znowu przyjrzeli się bicyklom. I znowu nic nie znaleźli. Tym razem „na ruszt” trafiły rowery: Alberto Contadora (Tinkoff Saxo), Rinaldo Nocentiniego (Ag2r), Kenny’ego Elissonde (FDj.fr), Rydera Hesjedala (Cannondale-Garmin) oraz etapowego zwycięzcy Philippe’a Gilberta (BMC Racing).
Sam 32-letni Gilbert niezbyt się kontrolą przejął. Co więcej Belg poparł podobny proceder.
Kontrole są dobrą sprawą, ponieważ te wszystkie historie, o których się słyszy, są prawdopodobne, nie można tego wykluczyć. Nie wiem jak bardzo, bo nigdy nie korzystałem z podobnych silniczków. Mamy jednak sponsora, firmę Stromer [zajmującą się elektrycznymi rowerami], stąd wiem, że różnice z motorkiem i bez są spore
– mówił Gilbert.
Innego zdania jest Hesjedal. 34-letni Kanadyjczyk, zwycięzca Giro z 2012 roku, w swoim stylu powiedział:
Moto-doping to jest najgłupsza rzecz, jaką słyszałem. To nie jest możliwe, to nie jest możliwe.
Co ciekawe rok temu, podczas Vuelta a Espana, Hesjedal sam był podejrzany o „motorowy doping”. Pamiętajcie ten etap?
fot. Tim De Waele/TDW Sport