Caleb Ewan ma poczucie, że wygrał wyścig na kresce, a zdjęcie przedstawione przez organizatorów go nie zadowala. Fabio Jakobsen tymczasem pierwszy triumf we Włoszech zadedykował swojemu imiennikowi. Oto przegląd wydarzeń z 7 marca.
Caleb Ewan czuje się oszukany. Na mecie niedzielnego wyścigu Grote Prijs Jean-Pierre Monseré (1.1) Australijczyk był przekonany, że to on zwyciężył, tymczasem triumfatorem został ogłoszony Gerben Thijssen (Intermarche-Circus-Wanty).
Ewan w mediach społecznościowych wrzuca zdjęcia z mety, nie mogąc się dopatrzyć swojej porażki. Belgijska telewizja “Sporza” pokazała też zdjęcie mające być zapisem fotofiniszu, ale z tego nie da się wiele wyczytać. Sędziowie nie udostępnili innego ujęcia, w wynikach nie ma też zapisu fotofiniszu.
Chciałbym zobaczyć zdjęcie, które wyraźnie pokazuje, że Gerben jest zwycięzcą. Naprawdę poczułbym się z tym lepiej
– napisał na Twitterze Ewan, zamieszczając kolejne ujęcie finiszu.
Grupa Lotto Dstny postanowiła ująć się za swoim zawodnikiem, żądając wyjaśnień od Międzynarodowej Unii Kolarskiej (UCI).
Złożyliśmy oficjalną prośbę o przedstawienie faktycznego dowodu na to, że to Gerben Thijssen wygrał wyścig, a nie Caleb. To kwestia zaufania do kolarstwa
– powiedział “Cyclingnews” rzecznik zespołu.
Organizatorzy wyścigu w opublikowanym komunikacie odcięli się od problemu, wskazując, że za finisz i wyniki odpowiedzialne są belgijska federacja oraz UCI.
Klub TKK Pacific Nestle Fitness, w składzie Kornelia Mikołajewska, Patrycja Lorkowska, Natalia Krześlak, Dorota Przęzak, ja Gondek i Agata Lichosyt, zajął 19. miejsce (+2:11).
Fabio Jakobsen (Soudal-Quick-Step), zwycięzca etapu: – Słyszałem w radio, że dyrektorzy świętowali moje zwycięstwo, ale czekałem, wolałem być pewny. Zawsze dobrze jest wygrać, a tym bardziej na takim wyścigu jako Tirreno-Adriatico. Po kraksie na Le Samyn w ubiegłym tygodniu, moje kolano dokucza mi trochę gdy wchodzę po schodach, ale nie na rowerze.
To moje pierwsze zwycięstwo we Włoszech, a ja nie zapominam, że rodzice nadali mi imię po Fabio Casartellim. Pamiętam moment podczas debiutu w Tour de France [w 2018 roku], gdy z holenderską telewizją pojechałem spotkać jego rodziców na Portet d’Aspet [gdzie Casartelli zginął w 1995 roku]. Sama myśl o tym wspomnieniu wywołuje u mnie gęsią skórkę. Dzisiejsze zwycięstwo jest po części jego.
Filippo Ganna (Jumbo-Visma), lider: – Dziś nie ryzykowaliśmy, unikaliśmy kłopotów i pilnowaliśmy zawodników zainteresowanych klasyfikacją generalną, bo nie mamy w składzie sprintera. Mam nadzieję, że z tego wyścigu wyjadę z formą na klasyki i na Giro d’Italia.
Jonas Vingegaard (Jumbo-Visma), obecnie piąty w klasyfikacji: – Plan był prosty, dojechać jak najszybciej do mety. Tak też zrobiliśmy. Wygraliśmy, cieszymy się z tego, to dla nas dobry dzień. Nowe zasady wiele nie zmieniły. Okej, w finale nie musieliśmy mieć czterech zawodników, ale nadal trzeba utrzymać się razem, bo na zjeździe im więcej zawodników, tym szybciej jedzie ekipa. Zmieniła się tylko taktyka na ostatnich 500 metrach.
11 sekund [przewagi nad Tadejem Pogacarem – przyp. red.] to nie wiele, będziemy musieli zmierzyć się w górach, a może na wiatrach, bo jutro możliwe są ranty. Wtedy zobaczymy, kto jest najsilniejszy.
Magnus Cort (EF Education-EasyPost), lider: – Bardzo się cieszę. Nie wiedziałem, czy uda mi się przejąć koszulkę lidera, ale marzyliśmy o dobrym wyniku. Mieliśmy tu spore ambicje, więc ten rezultat nie jest do końca zaskoczeniem. Trzeba było nabrać prędkości, jako ekipa dobrze pokonywać zakręty i dawać z siebie wszystko. Jutro będzie trudno utrzymać koszulkę, ale oczywiście zrobię wszystko, co w mojej mocy.