Tom Pidcock jest najmłodszym zwycięzcą etapu Tour de France z metą na Alpe d’Huez.
22-letni zawodnik, mistrz świata w kolarstwie przełajowym i mistrz olimpijski w kolarstwie górskim, przez ostatnie dwa tygodnie trzymał się w czołówce Tour de France. Świetna passa w debiucie zdawała się zakończona po kryzysie na jedenastym etapie, ale Brytyjczyk już następnego dnia wstał z planem wygrania etapu.
Pomysł był taki, żebym zabrał się w ucieczkę. Straciłem wczoraj na tyle dużo czasu, że liczyliśmy, że pozwolą mi odjechać. Na podjeździe raczej bym tego nie zrobił, ale na zjeździe z Galibier Jumbo nie chciało ryzykować gonitwy. Różnica nie była jeszcze zbyt duża, udało się przeskoczyć
– relacjonował.
Zawodnik brytyjskiej ekipy do uciekających kolarzy przeskoczył po pokonaniu pierwszej trudności dnia, Col du Galibier. Na zjeździe pracował z Chrisem Froomem, a w czołówce znalazł się m.in. z Louisem Meintjesem czy Neilsonem Powlessem. Co ciekawe, zespół zdawał się wierzyć, że Pidcock w tym gronie wspina się najlepiej.
Założenie to okazało się trafne. Brytyjczyk, który jako młodzieżowiec wygrał Giro d’Italia dla kolarzy do lat 23, na finałowej wspinaczce odjechał towarzyszom ucieczki i stopniowo powiększał przewagę. Nad grupą lidera miał około sześciu minut zapasu, co okazało się wystarczającym buforem.
Tom Pidcock na mecie sam nie bardzo wierzył w to, czego dokonał.
Niezły początek, co? Jestem rozliczony, teraz nawet jak odpadnę z grupy na każdym kolejnym etapie, to nie ma znaczenia. To najlepszy moment mojego Touru
– uśmiechnął się przed kamerami.
Brytyjczyk raczej nie odegra większej roli w zmaganiach o miejsce w pierwszej piątce wyścigu, ale póki co awansował do dziesiątki i jest ósmy, 7:39 za prowadzącym Jonasem Vingegaardem, a 4 minuty za piątym w klasyfikacji drużynowym kolegą, Adamem Yatesem.
To chyba moje najlepsze doświadczenie w kolarstwie. Jedziesz slalomem przez tłum flag, ludzi, dłoni, Bóg wie czego jeszcze. Nie da się tego doświadczyć nigdzie indziej, tylko na Alpe d’Huez podczas Tour de France.