Danielo - odzież kolarska

Annemiek van Vleuten nie liczy kilometrów ani lat

Annemiek van Vleuten w górach jeździła w swojej lidze i w swojej lidze zamierza pozostać. 39-latka na początek sezonu rozgromiła konkurencję na trasie Volta Comunitat Valenciana Fémines i nic nie wskazuje, aby z tak wysokiego poziomu miała zamiar zejść.

Van Vleuten zaatakowała w swoim stylu: na stromej sekcji podjazdu, daleko przed metą. Etap skończyła samotnie, ze sporą przewagą nad goniącymi ją rywalkami. Triumf na górskim etapie pozwolił jej wygrać pierwszą etapówkę w tym roku: Setmana Valenciana (2.1).

Wiedziałam, że podjazd robi się bardziej stromy na 17 kilometrów przed metą, na przedostatniej górskiej premii. Nachylenie dochodziło do 7%, potem nie przekraczało już 5%. Do tego miałyśmy wiatr w twarz, co ułatwiło zadanie moim rywalkom, bo mogły po prostu siedzieć mi na kole. Wahałam się czy atakować tak wcześnie, ale w końcu zdecydowałam, że dłuższy wysiłek będzie dla mnie korzystniejszy

– relacjonowała Holenderka.

Van Vleuten wyrobiła sobie pozycję najlepszej góralki w peletonie. Długie i strome podjazdy to jej domena i w ostatnich latach tylko nielicznym zawodniczkom udawało się dotrzymać jej kroku. W Hiszpanii próbowały Marta Cavalli i Cecilie Uttrup Ludwig z FDJ Nouvelle-Aquitaine Futuroscope, ale na mecie zapisały ponad minutę straty.

To był dla mnie dobry sprawdzian. Za mną liczne treningi w zimie, cieszę się, że to przekłada się na wyniki. Trenuję dużo, a jazdę na długich podjazdach, wymagających około godzinnego wysiłku, symuluję na treningach. To pomaga

– zaznaczyła liderka Movistaru.

Van Vleuten tej zimy długie wspinaczki ćwiczyła w Kolumbii, gdzie okresy treningów spędza od czterech lat. W tym roku cykl przygotowań zaburzyła kontuzja: upadek na trasie Paryż-Roubaix skończył się złamaniem dwóch kości miednicy. Holenderka do połowy grudnia chodziła o kulach, ale w połowie lutego po obrażeniach nie było śladu.

Kontuzje zdają się tylko napędzać Van Vleuten. 39-latka po kraksie na trasie Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro wróciła szybko na rower i w kolejnych latach stała się niekwestionowanie jedną z dwóch czy trzech najlepszych zawodniczek świata. Złamania stawały jej jeszcze na drodze: w 2018 roku mistrzostwa świata przejechała ze złamanym kolanem, w 2020 roku ze złamanym nadgarstkiem.

W sobotę na drodze do Vistabella del Maestrat, gdzie organizatorzy wyznaczyli metę królewskiego odcinka Setmana Valenciana, Van Vleuten plan wymyślała w trakcie rywalizacji.

Poprosiłam Paulę Patiño, aby narzuciła tempo, a potem to samo zrobiła Katerine [Aalerud]. Na stromej sekcji zostały za mną tylko Mavi Garcia, Cecilie Uttrup Ludwig i Marta Cavalli. Przez 4,5 kilometra jechałam na pełnych obrotach, a one trzymały koło. Poprosiłam w końcu, aby wyszły na zmianę: Cavalli i Uttrup Ludwig zgodziły się, Garcia nie

– wspominała.

W którymś punkcie Cavalli puściła koło Ludwig, chcąc umożliwić jej atak. To było 1500 metrów przed szczytem. Przyspieszyłam, aby zaspawać tę wyrwę, wykorzystałam stromy zakręt, bo pomyślałam, że czas przykręcić im śruby. To wystarczyło, aby objąć samotnie prowadzenie. Jechałam już jak na czasówce, ale na ostatnim podjeździe nie działało radio. Dopiero 2 kilometry przed metą podjechał do mnie trener ze słowem zachęty. Miałam gęsią skórkę

– przyznała.

Van Vleuten triumfem na górskim etapie zapewniła sobie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej wyścigu. To jej 87. triumf w karierze, a po kolejne spróbuje sięgnąć na nieco innych trasach: przed nią klasyki w Belgii i Holandii.