Danielo - odzież kolarska

Matthew Holmes: “chcę móc powiedzieć, że wygrałem coś ważnego”

Matthew Holmes po latach ścigania w ojczyźnie obrał międzynarodowy kurs. Kolarz Lotto Soudal rozpoczął sezon od niespodziewanego zwycięstwa, teraz szuka szans na Giro d’Italia. W dniu przerwy opowiadał nam o swojej dotychczasowej drodze i wrażeniach.

26 stycznia 2020. Peleton Tour Down Under po raz ostatni wspina się na słynną Old Willunga Hill, na czele z niewielką przewagą męczą się ci, którzy od początku kręcili w ucieczce. Doskakuje do nich król tego wzgórza, sześciokrotny zwycięzca etapowy Richie Porte. Tasmańczyk jedzie ile sił w nogach, gubiąc wszystkich i goniąc do mety, lecz jego koła ciągle trzyma się mało znany światu kolarz Lotto Soudal. 

Gdy w końcówce kolarz Trek-Segafredo rozpoczyna sprint, jego towarzysz nagle wyskakuje na czoło i w momencie wypracowuje sobie przewagę, która wystarcza, aby sięgnął po zwycięstwo na mecie.

Za metą ten sam zawodnik, uśmiechnięty od ucha do ucha, rzuca kompletnie nieodpowiednie dla sytuacji słowa:

Ja tak naprawdę nigdy nie ścigałem się na podjazdach. Przez sześć lat siedziałem w Wielkiej Brytanii – choć to niekoniecznie zła rzecz. To mój drugi etap z metą na podjeździe w tym tygodniu, wygląda na to, że mi to odpowiada.

Tym zawodnikiem jest Matthew Holmes, 26-latek urodzony kilkadziesiąt kilometrów od Manchesteru. Brytyjczyk, który nie zamierza zostać kolejną cichą, nieznaną częścią kolarskiej elity. Celownik ma bowiem ustawiony wyżej, niż sukces na antypodach. 

Holmes swój kolarski talent szlifował przez dwa lata w kontynentalnej drużynie Team Raleigh–GAC, by następnie przeskoczyć do Madison Genesis. W przeciwieństwie do wielu rozwijających się kolarzy, w tym Polaków, dołączając do profesjonalnego peletonu Brytyjczyk nie musiał od razu wyjeżdżać za granicę. W ojczyźnie, gdzie w zawrotnym tempie działalność zaczynały kolejne ekipy kontynentalne, a w kalendarzu pojawiały się co raz nowsze lokalne wyścigi, miał wystarczające możliwości startowe i treningu. 

Przez lata kariera zawodnika z Wigan skupiała się właśnie na startach w ojczyźnie i wyścigach sankcjonowanych przez British Cycling. Te drugie tworzą główną część ścigania dla ekip kontynentalnych z Wysp, które tylko sporadycznie pojawiają się na wyścigach z cyklów UCI. Ostatnio jednak liczba drużyn w Wielkiej Brytanii maleje wraz ze zmniejszeniem wsparcia sponsorów. Taki los spotkał m.in. ekipę Holmesa, Madison Genesis, która wraz z końcem ubiegłego sezonu zakończyła działalność.

W ubiegłym roku Holmes odniósł zwycięstwa na dwóch takich narodowych imprezach – Richard James Taylor Road Race i Cycle 360 Manx International Stage Race. Oprócz tego Tour de Yorkshire zakończył na 6. miejscu w klasyfikacji generalnej, a w Tokyo 2020 Test Event uplasował się na czwartej pozycji. Po tym ostatnim starcie niespodziewanie otrzymał propozycję radykalnej zmiany swojego otoczenia – angaż w Lotto Soudal.

W WorldTourze 26-latek dał o sobie znać już w pierwszym starcie w Australii, a od tego czasu stał się zawodnikiem, który zawsze szuka swoich szans. Na Tirreno-Adriatico atakował dwukrotnie, w debiucie w Giro d’Italia także pokazał się kilka razy, na ósmym etapie zajmując trzecie miejsce. 

Sympatyczny Holmes znalazł dla nas czas podczas drugiego dnia przerwy Giro d’Italia. Opowiedział nam o swoich wrażeniach z “Corsa Rosa”, o swojej kolarskiej drodze i marzeniach, a także swoich planach na przyszłość.

***

Za tobą dwa tygodnie Giro d’Italia. Jak się po nich czujesz?

Jestem zmęczony (śmiech). Zmęczony, tęsknię za domem, ale wciąż się cieszę. To nie jest bardziej ekstremalny wyścig, niż jakakolwiek inna etapówka – jest tylko długi. Wiesz, jest się już zmęczonym po ośmiu dniach. Wciągnąłem się i jestem gotów na ostatnie dni.

Czego się nauczyłeś przez te ostatnie dwa tygodnie Giro o sobie i ogólnie o Wielkich Tourach?

Nauczyłem się na własnej skórze, że na tym poziomie, na tym etapie, nie można jechać jak junior. Ścigam się, jak gdyby etapy były jednodniówkami, choć to niezbyt łatwe – były bolesne dni, gdy zapłaciłem za starania, ledwo dociągając do mety, a potem bardzo dobre dni, gdzie starałem się wygrać etapy. Uczę się stylu jazdy, który jest potrzebny na te trzy tygodnie.

Byłeś już w kilku odjazdach na tegorocznym Giro d’Italia. Jak łatwo jest się w nie zabrać, zwłaszcza w tym roku?

Może być bardzo ciężko, a może być bardzo łatwo. Nigdy nie jest to w twoich rękach, zależy od tego, co chcą inne zespoły. Jeżeli chcą, aby ucieczka pojechała od razu, jest ogólnie łatwo, ale jeżeli każda drużyna chce kogoś mieć z przodu, jest bardzo trudno. Ekipy nigdy nie chcą groźnej ucieczki na tak wczesnym etapie wyścigu.

Trudno to wytłumaczyć, ale jest jakaś sztuka w jeździe przez strefę neutralną i odczytywaniu wyścigu, kalkulowaniu co się wydarzy. Oglądasz się i patrzysz, kto jest na czele, starasz się ustalić na podstawie sposobu jazdy innych, kto chce spróbować odjechać. Potem w grę wchodzi również pedałowanie – trzeba w końcu być mocnym, żeby być w ucieczce. To raczej gra taktyczna.

fot. LaPresse – Fabio Ferrari

Czy myślisz, że w tym roku jest więcej presji, aby załapać się w ucieczki?

Nie, po prostu taki trochę jest plan ekipy w tym roku. Zaczęliśmy myśląc o generalce, ale po pierwszym tygodniu pomyśleliśmy, że tam już odpadliśmy, więc teraz chcemy złapać się w ucieczkę i wygrać etap przed powrotem do domu. To nie jest tak, że ktoś nam mówi, że tak mamy robić. Tyle tak naprawdę możemy teraz zrobić, nie liczymy się w generalce. Ja to lubię (śmiech). Wolę tak jechać, niż siedzieć w peletonie, stresować się i walczyć o pozycję.

W tym sezonie pokazałeś się jako solidny zawodnik z przodu, na Giro d’Italia, Tirreno-Adriatico i na Tour Down Under. Czy myślisz, że taka będzie twoja specjalizacja w przyszłości, czy widzisz się w innej roli?

Nie, w idealnej sytuacji nie chciałbym skupiać się na ucieczkach przez całą karierę. To bardzo trudne. Myślałem, że skupię się teraz na tym, bo nie jestem tak naprawdę wystarczająco dobry, aby wygrywać z grupy, ale być może jeżeli nieco się poprawię przez następne lata, będę mógł zostawać w grupie i tak wygrywać. To najlepszy sposób, aby tego dokonać. Ale teraz, póki staram się rozwijać, ucieczka dla mnie to najlepsze miejsce.

Przed tym sezonem przeszedłeś z drużyny krajowej do międzynarodowego zespołu UCI WorldTour. Jakie są główne wyzwania którym musiałeś sprostać podczas tej zmiany?

Tak naprawdę wszystko jest w zasadzie identyczne, trzeba tylko poznać więcej osób. Przypuszczam, że to po prostu jak jakakolwiek nowa praca. Najpierw wszystko jest niby inne, ale po prostu trzeba się przyzwyczaić. Teraz przejechałem kilka dobrych wyścigów, znam wielu kolarzy. Jest prawie tak, jak w Madison Genesis.

Czy miałeś problemy z przystosowaniem się do poziomu, czy było łatwiej, niż myślałeś?

W pewien sposób wcale nie jest trudniej. Ściganie w Wielkiej Brytanii jest niedoceniane, tam jest inny styl. W Wielkiej Brytanii nie wygrywałem za bardzo, bo nie było łatwo. To nie jest aż tak, że zrobiłem krok wyżej, to po prostu inny styl i inny styl jazdy.

Czy myślisz, że w dzisiejszym kolarstwie, brytyjscy kolarze powinni zostawać w Wielkiej Brytanii jak najdłużej, czy powinni wyjechać za granicę, gdy tylko pojawi się szansa?

Nie wiem (śmiech). Myślę, że wyjazd za granicę nie jest dla każdego – nie wiem, czy byłby odpowiedni dla mnie. Gdy kończyłem w juniorach myślałem, że ściganie w Wielkiej Brytanii jest może lepsze. Wówczas wśród ekip była Endura, która jechała tak jak Alpecin-Fenix teraz, prowadzili chyba w UCI Europe Tour. Była Rapha, Raleigh również miał dobre programy międzynarodowe. Ale gdy tylko dołączyłem wszystko zaczęło się rozklejać, bo było tyle walki o miejsca na Tour of Britain – nie można było jechać za granicę bo wszyscy musieli jechać Tour of Britain. Myślę, że brytyjskie ekipy być może powoli zostały zmuszone do zostania w Wielkiej Brytanii. Oby wszystko się to zresetowało po pandemii.

Czy mógłbyś opowiedzieć o różnicy w stylu jazdy? W Wielkiej Brytanii jest wiele wyścigów, które nie są w kalendarzach UCI, podczas gdy teraz ścigasz się głównie w wyścigach z cykli UCI, w tym WorldTourze.

W WorldTourze jedzie się dużo szybciej, trzeba umieć jechać szybko i pracować ciężko bliżej mety, podczas gdy w Wielkiej Brytanii chodziło raczej o nagłe zrywy niż o zbieranie energii i sprint w końcówce, czy nawet ciężką walkę przez 10 minut. Potrzebny był inny rodzaj kolarza. Jest wielu brytyjskich kolarzy, którzy na 100% poradziliby sobie w WorldTourze, ale niektórzy nie. Jest inaczej, ale w żaden sposób nie jest trudniej.

Czy czułeś na sobie więcej presji w Wielkiej Brytanii?

Właściwie to tak, ponieważ… nie ma presji na małych wyścigach, ale potem masz dwie szanse, aby się pokazać – na Tour de Yorkshire i Tour of Britain. Po nich zawsze jesteś wyczerpany. Teraz jednak każdy wyścig jest dużo ważniejszy niż te dwa. Kiedyś było dużo presji. Teraz – jadę Giro, a czuję, jakby to był normalny wyścig, taki sam jak inne (śmiech).

Jesteś członkiem niebelgijskiej mniejszości w belgijskiej ekipie. Czy utrudniło Ci to przystosowanie się?

Nie. Na pewno tak byłoby, gdybym był jedynym Brytyjczykiem w jakieś ekipie, ale tu zawsze jest jakiś Australijczyk czy Włoch. Prawie każdy mówi po angielsku, cała komunikacja jest po angielsku. To tak naprawdę trochę dziwne, gdy jesteś w mniejszości, wszyscy wokół ciebie mówią po holendersku, a potem, specjalnie dla ciebie, po angielsku. Tak jednak jest, a to jest miłe.

fot. Santos Tour Down Under @cauldphoto

Jak opisałbyś swój rok do tej pory? Jaki wpływ na twoją pewność siebie miało twoje zwycięstwo w Australii?

To było trochę dziwne w Australii. Nie byłem najlepiej przygotowany, miałem po prostu jeden dobry dzień. Nie szło mi, a potem nagle wygrałem…

Nikt jednak nie popatrzy na to, że nie czułeś się dobrze, wszyscy zapamiętają, że wygrałeś.

Na pewno to zwycięstwo dało mi pewności siebie, że dla każdego z nas zwycięstwo jest wykonalne i osiągalne. Dobrze było zrobić to na sam początek, aby zrozumieć, że mogę wygrać i że muszę uwierzyć w siebie. Przez to każdego dnia wchodzę z myślą o zwycięstwie, a nie tylko o dotrzymywaniu kroku innym.

Jak wyglądał proces ustawienia celów na ten rok?

Wszystko wyleciało przez okno (śmiech). Tak, na początku sezonu, podczas zgrupowań ustaliliśmy cele, myśląc, o ilu dniach wyścigowych w WorldTourze marzyliśmy, o ilu wyścigach 1.1. Zapisaliśmy to, aby móc to przeanalizować. Ale teraz nie zrobiliśmy połowy sezonu. Ustaliliśmy jakieś cele, ale one już się nie liczą, więc robimy, co się da.

Czy ekipa pomaga Ci poprawiać twoje umiejętności? Nad czym jeszcze musisz pracować?

Na pewno muszę pracować nad zjazdami, bo nigdy nie musiałem aż tak zjeżdżać w Wielkiej Brytanii. Nad porządnymi, długimi zjazdami. Myślę, że sobie z nimi radzę, ale nie jest to łatwe. Marnuję masę energii, trochę na każdym zakręcie. Na pewno coś z tym zrobimy, bo nie tylko ja w ekipie mam z tym problem.

Czy jest coś szczególnego, co chciałbyś osiągnąć w karierze?

Zawsze mówię, że nie wiem, ale muszę po prostu myśleć o zwycięstwach. To prawdziwy pech, że nie wygrałem kilka dni temu, to byłoby… mógłbym teraz patrzeć i myśleć “wygrałem etap na Giro”.

Niewiele zabrakło, to pewne.

To trochę irytujące, bo pewnie mogłem to wygrać. W przyszłości chcę po prostu móc powiedzieć: “wygrałem coś ważnego. Wygrałem wyścig WorldTour, wygrałem na Wielkim Tourze, na mistrzostwach kraju”. Coś w tym stylu, aby mieć co wspominać, a nie tylko mówić, że wygrałem jakiś wyścig dookoła zbiornika retencyjnego [spolszczona nazwa brytyjskiego wyścigu Tour of the Reservoir – przyp. red.] (śmiech). Chcę spróbować wygrać jakieś duże wyścigi przed zakończeniem kariery.