Danielo - odzież kolarska

Giro d’Italia 2020. Jolly joker. Cesare Benedetti pomiędzy górami a sprintami

Cesare Benedetti w roli pomocnika jedzie Giro d’Italia. Włoch z Bora-hansgrohe po mocno przepracowanym okresie pandemii i niełatwym powrocie do rywalizacji pomaga zarówno Peterowi Saganowi, jak i Rafałowi Majce.

Różowe szaleństwo na Półwyspie Apenińskim trwa już kilka dni. Giro d’Italia w dobie pandemii wirusa SARS-Cov-2 termin majowy zamieniło na październikowy, ale trudność imprezy i związana z nią atmosfera nadal rozgrzewają tłumy kibiców, choć tym razem częściej obserwujących rywalizację na ekranach.

Jednym z aktorów tego widowiska jest Cesare Benedetti, w Giro d’Italia pojawiający się po raz piąty.

33-latek, który do startu przygotowywał się m.in. w Polsce, Giro miał w planie od startu sezonu, ale w okresie pandemii nie mógł być pewny, że w październiku będzie mu dany przyjazd na Grande Partenza.

Był taki okres w kwietniu, kiedy myślałem, że w ogóle nic nie będzie. Teraz, jak jechaliśmy Lombardię, rozmawiałem z kilkoma kolarzami w peletonie i też mówili, że przez jakiś okres nie wiedzieli, czy Giro będzie. Było tak, że kilka drużyn zmieniło plany i wysłało najlepszy skład na Tour, a potem na Giro miało się zobaczyć

– powiedział zawodnik Bora-hansgrohe w rozmowie z „Rowery.org”.

Tyrolczyk swój sezon rozpoczął startami w Australii, a następnie, w lutym, odpoczywał od ścigania. Planował powrót na marcowe Strade Bianche i Tirreno-Adriatico, lecz oba zostały odwołane.

Początkowo przesunęliśmy tylko cele – z drużyną i trenerem powiedzieliśmy: „dobra, teraz nie ma Tirreno, trzeba dobrze trenować, bo będzie Katalonia”. Ale Katalonię odwołali. Następnym startem miało być Pais Vasco. Dopóki nie odwołali wszystkiego, dalej trenowałem porządnie

– podkreślił.

Stopniowe odwołanie wyścigów stanowiło preludium do całkowitego zatrzymania ścigania. Pomiędzy marcem a sierpniem pojawiła się potężna luka, podczas której zabrakło startów, a kolarze musieli przestawić się na indywidualną jazdę treningową, najpierw aby wygasić formę, a potem próbować ją sobie wyrobić na nowo.

Mieszkający w Gliwicach Benedetti wrócił w ostatniej chwili do Polski i, dzięki braku zakazu treningów na świeżym powietrzu dla profesjonalistów, przez kolejne tygodnie przestawił się na samotne kręcenie m.in. po województwie śląskim i Beskidach.

Miałem tylko jeden tydzień, w którym zrobiłem 17-18 godzin treningowych. Poza tym trenowałem normalnie, zawsze obserwowałem plan od trenera. Powiedzmy, że nie miałem przerwy. Myślę, że z jednej strony dobrze było mieć te treningi, interwały, aby nie zapomnieć jak działać (śmiech). No i jeszcze mieć plan dnia i motywację. Jak nie ma wyścigów, nie ma celów, to może być ciężko. Z tej strony to było bardzo dobre, że byłem w Polsce, ale z drugiej strony trochę czuję, że dużo trenowałem

– przyznał.

Dla 33-latka sytuacja była dodatkowo o tyle skomplikowana, że przez brak startów w lutym łącznie przez siedem miesięcy nie wziął udział w żadnym wyścigu. Pomimo dobrego nastawienia ociągający się powrót do ścigania niczego nie ułatwiał.

W czerwcu pojechałem na zgrupowanie z drużyną do Austrii, to dodało mi motywacji, takiej dobrej energii. Psychicznie też było dobrze. Zgrupowanie się skończyło na początku lipca, ale popatrzyłem na kalendarz, a tam – jeszcze miesiąc do wyścigów

– wspominał ze śmiechem „Czarek”.

Na plan startowy kolarza Bora-hansgrohe złożyły się ostatecznie głównie jednodniówki we Włoszech. W tym sezonie ma on za sobą szesnaście dni startowych – prawie tyle samo, co przed Giro w ubiegłym roku. Tyle, że wówczas “Corsa Rosa” odbywała się pięć miesięcy wcześniej, a przedstartową formę budowały również wyścigi w Australii. Teraz, jak przyznał Benedetti, są one jakby częścią zupełnie innego sezonu.

Jak już wyścigi się zaczęły, było OK. Zacząłem od Strade Bianche – to był od razu taki szok fizyczny po takiej długiej przerwie. Miałem na początku dobry kalendarz, choć brakowało mi chyba etapówek, żeby znaleźć taki rytm wyścigowy. Ale dalej trenowałem, dalej się ścigałem. Do Giro dell’Emilia było OK

– tłumaczył.

W sierpniu i we wrześniu starający się o polskie obywatelstwo Włoch zatem przejechał ledwie garstkę wyścigów, z czego tylko jedną etapówkę.

Gdyby kalendarz został taki, jak początkowo zaplanowano, to byłoby fajnie. Miałem się ścigać w Plouay i miałem też dwa wyścigi w Belgii. Ale jeden z członków drużyny miał w Plouay pozytywny wynik i tych trzech wyścigów nie pojechałem

– wyjaśnił.

Potem miałem jeszcze jechać Tirreno-Adriatico, ale odwołano wyścigi w Kanadzie i drużyna musiała trochę zmienić plany. [Patrick] Konrad złapał moje miejsce na Tirreno-Adriatico, a ja jechałem Coppi e Bartali. To nie był idealny miesiąc przed Giro. Tirreno byłoby idealne w tym roku, bo miało jeszcze jeden etap więcej niż normalnie, osiem dni. To byłoby idealne. Ścigać się przez osiem dni, potem złapać trochę oddech przez pięć dni, jakiś dobry blok treningowy i na Giro

– stwierdził Benedetti.

fot. Massimo Paolone/LaPresse

W tym roku po raz pierwszy w składzie Bora-hansgrohe na włoski Wielki Tour znalazł się Peter Sagan. Były mistrz świata ma za sobą mniej niż zwykle udany Tour de France, zakończony bez zwycięstw etapowych i upragnionego ósmego sukcesu w klasyfikacji punktowej. Do Włoch przyjechał głodny sukcesów, ale w pięć dni póki co dwa razy finiszował drugi. Szans nie będzie miał wielu, a utrudnieniem będzie też krótka przerwa pomiędzy dwiema trzytygodniówkami.

Z nim fajnie się pracuje, bo nie jest to taki lider, który zawsze chce być z przodu. Nie musisz pracować, kiedy nie jesteś potrzebny. Czasami chcesz z nim jechać do przodu, a on „spokojnie, zostańmy tutaj, nie trzeba jeszcze”. Ogólnie bardzo jest zrelaksowany na wyścigach, nie jest kolarzem, który się stresuje. Na kolacjach fajnie się z nim rozmawia i myślę, że wie, jak traktować pomocników

– opisał swojego kolegę „Czarek”.

Jolly Joker

Niemiecka grupa na „Corsa Rosa” oddelegowała mocną ekipę, prawie podzieloną na dwa obozy – jeden na płaskie odcinki, na których powalczyć powinien Sagan, a drugi na górski teren, gdzie z kolei brylować powinien trzeci w Tirreno-Adriatico Rafał Majka. Prawie podzieloną, gdyż w obu znajduje się Benedetti.

Ja nie wiem jeszcze, co dokładnie będę robił. Jestem jak jolly jocker, trochę dla Sagana i trochę dla Rafała. Dostaliśmy plan, na którym są rozpisane role – ja mam napisane tylko „pomocnik”. Jedni mają „pomocnik w górach”, „pomocnik na sprint”, ja mam tylko „pomocnik”

– dodał z uśmiechem.

33-letniego Tyrolczyka przez ostatnie lata można było zobaczyć na czele peletonu zarówno na płaskim, jak i w bardziej wymagającym terenie. Benedetti to sprawdzony kolarz na każdym terenie, a to może być duży atut dla niemieckiego zespołu.

Moim celem jest zawsze być tam, gdzie drużyna tego chce. W ubiegłym roku kazano mi dobrze pracować w górach dla Rafała, ale już po pierwszym tygodniu miałem pracować po płaskim, bo mieliśmy [Pascala] Ackermanna. W tym roku mamy więcej górali: jest [Patrick] Konrad, jest Paweł [Poljański] i jest [Matteo] Fabbro, który jeździ bardzo dobrze. Na płaskim jest “Bodi”, jest Gamper. Myślę że na początku Giro nie będziemy musieli od razu pracować dla sprintu, są inni sprinterzy. Peter nie wygrał na Tour de France, także na początku inni mogą prowadzić w peletonie

– stwierdził przed rozpoczęciem zmagań.

fot. Gian Mattia D’Alberto/LaPresse

Giro d’Italia w tym roku przebiega w dobie pandemii wirusa SARS-CoV-2, która przesunęła ją na październikowy termin. Wiosną Włochy stanowiły pierwsze ognisko zarażeń COVID-19, a choć sytuacja znacząco się poprawiła, pandemia wciąż trwa. Wyścigi mogą się odbywać dzięki wzmożonemu reżimowi sanitarnemu, lecz ewentualne przypadki zarażeń w peletonie nie wyślą całego wyścigu do domu.

Przesunięcie imprezy nie ustrzegło jej również od problemu, który pojawiał się już w ostatnich latach – niekorzystnej, wręcz zimowej pogody. W Alpach już powoli pojawia się pierwszy śnieg, a niektóre przełęcze są zasypywane. Taka sytuacja niepokoi niektórych, zwłaszcza, iż wyścig ma wjechać na najwyższą przełęcz Włoch, Passo dello Stelvio (2758 m n.p.m), a także Colle dell’Agnello (2744 m n.p.m).

Benedetti, urodzony w znajdującym się u podnóża Dolomitów Rovereto, jest jednak spokojny o oba czynniki. W jego ocenie, skuteczne przeprowadzenie Tour de France, wobec wyższej liczby zachorowań na COVID-19 niż we Włoszech i mniej rygorystycznych obostrzeń, daje nadzieję, że również i Giro d’Italia będzie mogło dojechać do Mediolanu. W kwestii pogody również jest optymistycznie nastawiony.

W ostatnich latach październik był bardzo ładnym miesiącem, pogoda była lepsza w październiku niż na wiosnę. Nawet jak będzie padał śnieg kilka dni przed etapem, to nie powinno być sześciometrowych ścian śniegu, tak jak w tamtym roku na Gavii. Na 2700 metrach [n.p.m.] będzie zimno. Teraz byłem na Stelvio, fajna pogoda, na dole było ciepło, ale na górze było sześć stopni. Ale jak się trafi jesień taka jak ostatnio, to może być lepiej niż w ubiegłym roku. W ubiegłym roku byliśmy na początku też bardziej na południu i cały czas lało. Także myślę, że może być OK

– ocenił.

Tutaj, w górach, spadło na szczycie trochę śniegu. U mnie tak się mówi, że jak pada na liściach, to pogoda nie ma ochoty na zimę. Wiesz, jeżeli wszystkie liście jeszcze nie pospadały, a pada śnieg, to zima może się przesunąć

– podkreślił.

Giro d’Italia będzie najprawdopodobniej ostatnim startem 33-latka w tym sezonie. Po wyścigu we Włoszech Benedetti zamierza odstawić rower szosowy i spędzić czas chodząc po górach, a także przestawić się na rower górski. Jak sam uznał, chce spróbować „czegoś innego”.

W sumie daje to dobry trening, a zauważyłem, że na MTB czas szybko leci. Nie jest tak ciężko, ale w tym samym momencie tętno też jest wysokie. Listopad-grudzień to zawsze był dla mnie czas do dobrego treningu, ale nie na rowerze

– zaznaczył.

W ubiegłym roku jeżdżący od dziesięciu lat w profesjonalnym peletonie Benedetti sięgnął po niespodziewane zwycięstwo etapowe na jednym z etapów Giro. Włoch wykorzystał szansę i na finiszu w Pinerolo odniósł największy sukces w swojej karierze. Teraz nie wyklucza się całkowicie z walki o sukcesy etapowe, choć przy mocnej ekipie wymagającej pomocników może być ciężko o powtórkę.

W tamtym roku nie myślałem o tym, ale dostałem taką szansę. Nie było to planowane. Byłem w ucieczce jako pomocnik. Nigdy nie wiadomo. Jak będę w ucieczce i będę miał wolną rękę, to będę próbował. Ale taki kolarz jak ja ma taką szansę raz w życiu. Poza tym trzeba mieć nogi. W tamtym roku wszystko wyszło idealnie, to bardzo trudno powtórzyć

– zakończył.