Greg LeMond i Lance Armstrong przyjaciółmi już nie zostaną. LeMond, po dyskwalifikacji „Bossa” jedyny amerykański zwycięzca Tour de France, gościł ostatnio w Australii na Tour Down Under. W rozmowie z dziennikarzami powiedział kilka interesujących rzeczy.
Jeśli ktoś zasłużył sobie na dożywotnie zawieszenie, to jest nim definitywnie Armstrong. On nie jest zawodnikiem, który został przyłapany tylko raz, został ukarany i wrócił. Ten gościu oszukiwał cały czas. Nigdy wcześniej w historii sportu nie mieliśmy do czynienia z takim celowym działaniem
– mówił Kalifornijczyk.
54-latek dodał, że nie ma współczucia dla Armstronga.
Nie chodzi tylko i wyłącznie o doping, tylko o jego zachowanie i sposób, w jaki traktował ludzi. Zniszczył wiele osób. Z mojego życia zabrał mi dziesięć lat. Nikt nie chciał wierzyć w to, że Armstrong bierze. Przyłapano go w 1999 roku na kortyzonie, wtedy wszyscy powinniśmy powiedzieć: nie, dziękujemy. Już nigdy więcej nie będziesz się ścigać. Tak się jednak nie stało
– tłumaczył LeMond wskazując na pozytywny test z „Wielkiej Pętli”. Obóz „Sir Lancelota” zdołał jednak, przy wydatnej pomocy UCI, przedstawić antydatowany atest lekarski.
W trzykrotnym triumfatorze Touru (1986, 1989, 1990) w erze dominacji Armstrong widziano persona non grata i tak się też do niego odnoszono. LeMond został wyrzucony na aut, przez osiem lat udzielił czterech wywiadów. Od 2001 roku w ogóle nie rozmawiał ze swoim wielkim konkurentem, jednak zasygnalizował, że byłby w stanie odbyć z Teksańczykiem krótszy bądź dłuższy dialog.
Foto: Jakub Zimoch/rowery.org