Danielo - odzież kolarska

Biniam Girmay nową gwiazdą kolarstwa

Biniam Girmay podczas Paryż-Nicea

Biniam Girmay w wieku 21 lat wygrał Gandawa-Wevelgem. Kolarstwo ma nową gwiazdę, kolarza z Erytrei, który pół roku po zdobyciu medalu mistrzostw świata młodzieżowców wywalczył sobie pozycję w gronie specjalistów od klasyków rozgrywanych na brukach.

Nazwisko Biniam Girmay pojawiało się już w prognozach po ubiegłorocznych mistrzostwach świata. Erytrejczyk szybko dowiódł, że nie bez powodu. Wspominaliśmy go w zapowiedziach wyścigów, w piątek cały peleton z uznaniem kiwał głowami, ale po niedzielnym finiszu w Wevelgem nikt nie ma już wątpliwości.

Gwiazda młodego kolarza z Erytrei rozbłysła nad polami Flandrii: Girmay rośnie na speca od klasyków i gwiazdę sportu całego kontynentu afrykańskiego.

A przecież Biniam Girmay na brukach się nie ścigał, kluczowych podjazdów nie znał, doświadczenia jeszcze nie zdążył zebrać. W pierwszych próbach na polach Flandrii głowę miał za to na karku, moc pod nogą, a do tego zdołał wykorzystać pracę kolegów i wsparcie dyrektorów sportowych.

Rezultat? W trzy dni na koncie zapisał 5. miejsce w E3 Saxo Bank Classic i triumf w Gandawa-Wevelgem: debiut, jakim na brukach poszczycić się może niewielu, debiut o historycznym wymiarze, debiut, który nie był do końca planowany.

“Nigdy wcześniej nie podjeżdżałem Paterbergu ani Kwaremontu”

Biniam Girmay na radarze scoutów pojawił się w 2018 roku, gdy jako junior zajął 2. miejsce w Grand Prix Rüebliland i na jednym z etapów belgijskiej etapówki Aubel – Thimister – Stavelot pokonał w sprincie Remco Evenepoela. Jako orlik notował niezłe wyniki na finiszach, ale objawił się jako świetny klasykowiec zdobywając srebro mistrzostw świata młodzieżowców w Leuven.

W barwach grupy Intermarche-Wanty-Gobert Materiaux sezon 2022 zaczął od wygrania Trofeo Alcudia, a także trzech wysokich miejsc na etapach Paryż-Nicea. Klasyków miał tylko spróbować, gdyż ekipa liczy na niego w kontekście Giro d’Italia.

Biniam Girmay podczas Paryż-Nicea

fot. ASO/A.Broadway

Do Włoch i Belgii nie przyjechał zatem jako anonimowy zawodnik, ale na pewno nie kolarz przymierzany do pierwszej piątki. Girmay talent potwierdzał raz za razem: jako 10. skończył Mediolan-Turyn, 12. przyjechał w Mediolan-San Remo, a na trasie pierwszego w karierze poważnego klasyku na brukach, E3 Saxo Bank Classic, miał zakończyć wiosenną kampanię.

Debiut zakończył się piątym miejscem, wyszarpanym na finiszu z grupki zaprawionych w bojach klasykowców.

To był wspaniały wyścig, ale niesamowicie wymagający. Trasy naszpikowane krótkimi podjazdami bardzo mi odpowiadają, ale ja na bruku nie ścigałem się od mistrzostw świata w Leuven w roku ubiegłym. Nigdy wcześniej nie podjeżdżałem Paterbergu ani Kwaremontu

– tłumaczył Girmay na mecie w Harelbeke.

Dobre ustawienie jest kluczowe, a nieznajomość trasy uczyniła ściganie trudniejszym. Przyjechałem tu, aby zdobyć doświadczenie, a dzięki kolegom byłem w stanie odpowiedzieć na przyspieszenia i wywalczyć miejsce w pierwszej piątce

– podkreślił.

250 metrów do historii

Girmay po piątkowym wyścigu miał wrócić do Erytrei, gdzie czekają na niego żona i urodzona przed rokiem córeczka. Po świetnym występie w E3 Saxo Bank Classic plany uległy modyfikacji.

Erytrejczyk został w Belgii i w niedzielę stanął na starcie Gandawa-Wevelgem. Pięć i pół godziny później na mecie łapał się za głowę w geście triumfu.

Nie wiem jak to zrobiłem, to niesamowite. Nie spodziewałem się tego. Plany zmieniły się w piątek wieczorem, przyjechałem tu po prostu po jaki dobry wynik, ale to niewiarygodne

– wykrztusił na mecie.

Po E3 rozmawialiśmy, ekipa zaproponowała mi start w Gandawa-Wevelgem. Zgodziłem się, bardzo się cieszę. Lubię się ścigać w Belgii. [W piątek] Kibice wrzeszczeli moje imię, czułem się jak w domu

– wspominał.

Biniam Girmay podczas Mediolan-San Remo

fot. LaPresse – Gian Mattia D’Alberto

W niedzielnym wyścigu Erytrejczyk wykazał się nie tylko wolą przetrwania, ale i wyczuciem. 27 kilometrów przed metą podpiął się pod akcję Christophe’a Laporte’a i na metę dojechał w czteroosobowej grupce.

Straciłem sporo miejsc na pierwszym odcinku bruku, nie czułem się tam za bardzo komfortowo. Potem zacząłem się czuć coraz lepiej, jechałem za najlepszymi. Nie stresowałem się, wszyscy czekali na Van Aerta

– relacjonował w wywiadzie na mecie.

Czułem się dobrze, ale jechali ze mną silni kolarze, więc trochę się obawiałem. Poczułem się lepiej zajmując ostatnie miejsce, na 250 metrów przed metą nabrałem pewności. Krótki sprint mi nie odpowiada, 250 metrów to mój dystans. Kiedy zobaczyłem baner 250 metrów, wykrzesałem z siebie wszystkie siły

– mówił w studiu “Sporza”.

Girmay nie wybiera się na Ronde van Vlaanderen. Po trzech miesiącach rozłąki z żoną i córką wraca do domu. Tam przygotowywał się będzie do Giro d’Italia, wyścigu, na trasie którego marzą mu się etapowe zwycięstwa.