Danielo - odzież kolarska

Niezbędni. Sylwester Szmyd – dyrektor sportowy i trener Bora-hansgrohe

Sylwester Szmyd zdjęcie profilowe

Niezbędni, część 4: Sylwester Szmyd, dyrektor sportowy i trener w drużynie Bora-hansgrohe.

Tour de France to najważniejszy wyścig kolarskiego sezonu i olbrzymie wydarzenie sportowe. Każdy, nawet najmniejszy sukces na jego trasie, jest przepustką do zbiorowej świadomości, a niektóre z nich nawet do annałów sportu.

Gdy oczy kibiców i dziennikarzy niestrudzenie śledzą każdy ruch najlepszych kolarzy, nad ich dobrym zdrowiem, formą, samopoczuciem i bezpieczeństwem pracuje cały sztab ludzi. Niezbędnych cichych bohaterów kolarstwa – masażystów, fizjoterapeutów, mechaników, dyrektorów sportowych i wielu innych. Bez ich tytanicznej pracy i poświęcenia nawet największy mistrz nie byłby w stanie odnieść swoich sukcesów.

Relacje pomiędzy kolarzami a członkami drużyn, którzy pomagają im przygotować się do startu, mimo iż niewidoczna w telewizji, potrafi być bardzo silna i mieć olbrzymie znaczenie dla ich sukcesów. Fausto Coppi polegał na Biagio Cavannie, mechanikiem Eddy’ego Merckxa był sam Ernesto Colnago, a i w ostatnich latach nie brakuje kolarzy, którzy bez swoich zaufanych ludzi nigdzie się nie ruszają. Przykładów jest sporo, wystarczy wspomnieć Alberto Contadora czy Petera Sagana.

Jak więc wygląda praca i obowiązki ludzi, od których tak wiele zależy, ale o których tak mało wiemy? Postanowiliśmy przybliżyć Wam zadania i typowy dzień pracy naszych niezbędnych cichych bohaterów każdej drużyny. Rozmawialiśmy z członkami różnych drużyn i osobami pełniącymi w drużynach najróżniejsze role.

Efektem tych rozmów są “Niezbędni”: seria rozmów z polskimi masażystami, fizjoterapeutami, trenerami, mechanikami i dyrektorami sportowymi ekip uczestniczących w wyścigu Tour de France. Cykl jako segment zadebiutował w ramach podcastu Bonjour Tour (dostępnego od kilku dni na Spotify i Youtube), a w formie dłuższych rozmów publikowany będzie podczas Tour de France.

W kolejnym odcinku z serii “Niezbędni” rozmawiamy z Sylwestrem Szmydem, dyrektorem sportowym i trenerem pracującym w drużynie Bora-hansgrohe.

***

Jakub Zimoch: Jak to jest jechać jako dyrektor sportowy za peletonem w Wielkim Tourze?

Sylwester Szmyd, dyrektor sportowy i trener Bora-hansgrohe: To obszerny temat. Na Wielkim Tourze jest może troszeczkę łatwiej, bo drugim wozem technicznym jedzie dwóch dyrektorów, a nie jeden. Na innych wyścigach w pierwszym wozie jedzie dwóch dyrektorów, a ja, jako powiedzmy ten drugi czy czasem nawet trzeci dyrektor, jadę drugim wozem. Wiele rzeczy trzeba wtedy samemu ogarniać.

Na Tour de France w obu wozach jedzie dwóch dyrektorów. Tak samo było na Giro d’Italia. W tym roku zawsze jeździłem drugim wozem technicznym, a oprócz mnie było jeszcze trzech innych dyrektorów, w tym jeden dyrektor Sagana. Jeżeli był etap dla Petera, to ten dyrektor, Jan Valach, jechał w pierwszym wozie i na radiu ustalał taktykę. Jeszcze inny dyrektor prowadził, a kolejny jechał ze mną w drugim wozie. Na etapie górski Jan przechodził do mnie, do drugiego wozu, i byliśmy wtedy w gruppetto z Peterem. W tamtym roku wyglądało to tak samo.

Jak dzielicie obowiązki pomiędzy kilku dyrektorów sportowych?

Mamy podzielone obowiązki. Jest dyrektor, który robi tak zwany „performance plan” i odpowiednio wcześniej to wysyła. To wychodzi jakieś dwa tygodnie wcześniej od głównego dyrektora, który ustala mniej więcej taktykę czy zadania dla każdego kolarza. Kto jest liderem, kto będzie pomocnikiem, kto będzie celował w zwycięstwa etapowe, w klasyfikację generalną. Tak samo rozdziela on zadania dla dyrektorów sportowych, masażystów, mechaników.

Mamy dyrektora od logistyki, który odpowiada za hotele i transfery. Wszystko musi dobrze zagrać, bo jedzie sporo ludzi: 6-7 masażystów, 5 mechaników, kierowca autobusu, trzech dyrektorów, trener, kucharz. Dyrektor od logistyki ogarnia wszystko podczas wyścigu, gdy pojawiają się jakieś problemy, to zwracamy się do niego i on musi to załatwić.

Moim zadaniem na Giro było przygotowanie planów na czasówki, jaką strategię, jaką rozgrzewkę, generalnie odpowiedzi na pytania, jeśli kolarz ma problem. Robiłem też wyliczenia dla podjazdów, met pod górę, jaki czas możemy mieć, jakie waty na kilogram. Później, wiadomo, wyliczanie dla gruppetto jaki będzie limit czasu.

Moim zdaniem jest też często płacenie ekstra w hotelach. Za więcej pokoi, za to, że masażyści biorą bagietki, lód, ręczniki na masaże… jeden z dyrektorów rano musi zapłacić za to wszystko i wziąć fakturę. Na wszystkich wyścigach, które jechałem w tym roku, to ja płaciłem ekstra. Nikt tego nie lubi robić, to mnie wysyłają. To też zawsze schodzi 30-40 minut na recepcji rano, czasami wykłócania się. Ktoś to musi robić.

Wiadomo ważna jest koncentracja, skupienie i na wyścigu i współpraca między nami, całą obsługą – dyrektorami, masażystami, mechanikami. Inaczej byśmy tego nie ogarnęli.

fot. Fabio Ferrari/LaPresse

Jak wygląda typowy dzień dyrektora sportowego?

Zacznę od końca. Dojeżdżamy do hotelu i od razu idziemy na spotkanie, cała czwórka dyrektorów. Spotykamy się i omawiamy, jak poszedł etap, co dalej będziemy robić, oceniamy mniej więcej jak pojechali lub nie pojechali zawodnicy. Następnie ustalamy taktykę na kolejny dzień. Patrzymy na profil, zależnie od sytuacji decydujemy, co robimy dalej, czy idziemy w odjazd czy nie. To potrafi trwać godzinę, półtorej godziny, a po tym kolacja.

O poranku mamy już przygotowywanie do etapu. Jedziemy na start i właściwie rano to nie ma za wiele do zrobienia. Później jednak etap jest dosyć wymagający, dla obu załóg samochodów. Jazda samemu jest bardziej stresująca, bo kolarze ciągle wołają, coś chcą, rozmawiasz z dyrektorem z drugiego auta. W pierwszym wozie jeden prowadzi, a drugi jedzie jako pasażer, a potem się zmieniają. Drugi dyrektor siedzi z iPadem, z trasą, z książką wyścigu i nadaje przez radio. Ciągle prowadzi konwersacje z kolarzami i ze mną w drugim wozie. Czyli w tym momencie mamy trzy radia.

Przejdę teraz do siebie. Jadę drugim wozem i muszę być na bieżąco. Muszę wiedzieć, jak idzie etap, też mam Ipada, książkę wyścigu i cały czas w nie spoglądam. Jeżeli jedzie nas dwóch, jak na Wielkich Tourach, to jest ok. Jeżeli jadę sam na mniejszych wyścigach, to często taka sytuacja staje się problematyczna. Czasami się zamieniamy: pierwszy wóz staje albo idzie sobie odpocząć w momentach większego relaksu, a drugi wóz idzie jako pierwszy. Dyrektor w pojedynkę ma troszeczkę gorzej, bo trzeba śledzić wyścig, trzeba być na radiu i trzeba cały czas prowadzić samemu i być skoncentrowanym na tym, co się dzieje.

Trzy radia, jedno z kolarzami, drugie między wozami i trzecie to radio wyścigu. Cały czas trzeba być na tych radiach, po prostu, rozmawiać. Dwa mikrofony wiszą na lusterku. Z radiem wyścigu się nie rozmawia. Mikrofon jest odłączony, ale radio nadaje. To wymaga niesamowitej koncentracji. Jeżeli jedzie odjazd, to drugi wóz jedzie w odjazd i trzeba wiedzieć wszystko o wyścigu i mieć cały czas sytuację pod kontrolą.

fot. A.S.O./Alex Broadway

Nie jest tak, że w drugim wozie można się zrelaksować przez chwilę. Zdarzyło mi się na Dauphine: pierwszy wóz mi mówi: „słuchaj Sylwester, może byś znalazł drogę, zobaczył jakbyś mógł zjechać z trasy, opuścić kolumnę i wskoczyć na autostradę, żeby pojechać przed wyścig? Gorąco jest, nie mamy nikogo na dodatkowym bufecie na tym podjeździe, to może ty byś stanął, podał bidony i wtedy wrócisz do kolumny.” To mówię do mechanika: “szukaj, jak możemy to zrobić”. Raz mi się nie udało. Jak dojechałem, to już wyścig pojechał i wróciłem na swoje miejsce.

Teraz jest inaczej: od jakichś dwóch lat robi się tak, że wszystkie drugie wozy startują przed wyścigiem. Cały czas trzeba słuchać radia wyścigu i w momencie, jak pojedzie odjazd, to już nie muszę przechodzić grupy, bo jadę z przodu. Jak zrobi się minuta przewagi, to się zatrzymuję, odjazd mnie mija i ja wjeżdżam za kolarzy. Jeżeli nie mam nikogo w odjeździe to po 40-50 kilometrach zatrzymuję się na pierwszym podjeździe, hopce czy wiadukcie, podaję bidony i wracam do konwoju.

Muszę powiedzieć, że człowiek po takim etapie, po 4-6 godzinach, jest umęczony. Ja z reguły nie ma siły już kierować i do hotelu prowadzi mechanik. Ja albo siadam w autobusie, albo odpoczywam z tyłu w samochodzie. Muszę odpocząć, szczególnie psychicznie, bo to jednak wymaga sporej koncentracji cały czas.

Na Wielkim Tourze czasami jest łatwiej, bo nie zawsze trzeba prowadzić samochód, tylko jechać z boku. Gorzej właśnie na mniejszych wyścigach, gdzie w drugim aucie jadę sam i trzeba ogarniać cały etap. A do tego, jak się idzie w odjazd, to już ma się też odpowiedzialność za wynik.

Jak wygląda rozgrywanie ucieczki? Co dyrektor sportowy Sylwester Szmyd radzi kolarzom?

W tym roku na Volta a Catalunya udało mi się pójść za odjazdem za Lennardem Kämną i na Criterium du Dauphine za “Postim”, Lucasem Pöstlbergerem. Kiedy kazać kolarzowi zaatakować, a kiedy nie? Ja zazwyczaj staram się rozmawiać z kolarzami, nawet nie przez radio. Proszę ich przez radio, żeby podjechali i rozmawiam. Jak się czuje, co myśli, mówię mu, co mi się wydaje, np. kto w odjeździe wygląda na mocnego, na kogo trzeba zwrócić uwagę. Pytam jak on widzi kolarzy.

Gdy Lennard wygrał w Katalonii, to rozmawiałem z nim chwilę wcześniej przed podjazdem Monserat. Mówił, że nie czuje się najlepiej. Dzień wcześniej też 50-60 kilometrów odjeżdżał na solo. Porozmawialiśmy, jak był na szczycie, no to już tylko przez radio bardziej go motywowałem, a zaatakował sam, w momencie, który uznał za stosowny. Z reguły kolarz wie sam, kiedy zaatakować.

Można coś podpowiedzieć, jaką taktykę można zastosować. Bo jednak ja wiem doskonale jak idzie trasa, on wie troszkę mniej. Nam jest łatwiej, bo my na iPadach widzimy trasę jak chcemy i widzimy jakie są nachylenia, zakręty. Lennard to kolarz, który znakomicie widzi wyścig, więc muszę powiedzieć, że naprawdę niewielu takich kolarzy widziałem, którzy tak znakomicie czują wyścig.

Lannard Kamna (Bora-hansgrohe) wygrywa etap Tour de France

fot. © BORA – hansgrohe / Bettiniphoto

Gdy “Posti” wygrał etap na Dauphine, to tak samo, dzień wcześniej rano zgadaliśmy się. Pytałem czy idzie w odjazd, czy jedzie dzisiaj ze mną? Mówi: “tak, pewnie”, a ja: “czy do mety?”, na co on: “oczywiście”. Pytał mnie jakie waty ma jechać na ostatnim podjeździe, a ja – jak to jakie – wszystkie! Jak jedziesz, to jedziesz wszystkie waty. Pośmialiśmy się, ale rzeczywiście musiał jechać wszystkie waty.

Przy okazji mojej pracy dyrektora pracuję też jako trener i w autobusie, jak kolarz pyta o waty, to nie zawszę mówię wszystkie, ale w tej sytuacji tak było. Czasami kolarz pyta o moc, o to jak jechał, to ja później to analizuję.

Wracając do etapu, który wygrał “Posti”. Przed przedostatnim podjazdem, gdy jechało ich czterech, zjechał do mnie i mówi, że ma pomysł. Tak się zastanawiał z Shanem Archboldem, zawodnikiem z Quick-Stepu, który jeździł kiedyś w Borze, czy zaatakować z góry.

Inni z ucieczki wyglądają na lepszych od niego. Ale jakby ich tak zerwać z góry, żeby zostali, to może już nie dojdą i będzie mu łatwiej bez nich pod ostatni podjazd. Zgadzam się, w sumie to niezły pomysł. Mówię mu: “poczekaj, ja sobie popatrzę, jak tam idzie zjazd, kiedy jest najbardziej kręty, stromy i kiedy mógłbyś to zrobić”. Później przez radio wszystko mu wytłumaczyłem, jak idzie zjazd, jaki moment jest odpowiedni do zaatakowania z góry. I tak zrobił. Pozostali strzelili, Shane pomógł jeszcze “Postiemu” do ostatniego podjazdu, no i później było już wszystko w nogach Lucasa. Rzeczywiście pojechał wszystkie waty, padł na mecie, ale wygrał etap i wziął koszulkę lidera.

Co do taktyki, ja staram się zawsze rozmawiać z kolarzem niż coś mu narzucać. Wolę też znać opinię kolarza, z samochodu to inaczej wygląda, a nigdy nie wiemy, jak się kolarz czuje, co ma w głowie.

Dziękuję za rozmowę!

***

Wyścig kolarski nie odbyłby się bez nich. Są w centrum wydarzeń, ale nie są ich głównymi bohaterami. Migają nam wielokrotnie przed kamerami, ale to nie na nich skupiają się kamerzyści. Widzą i wiedzą więcej niż ktokolwiek w kolumnie wyścigu, ale to nie oni relacjonują zmagania. W wirze największych wyścigów świata są aniołami stróżami zawodników, dobrymi duchami, dla których zdaje się nie być rzeczy niemożliwych.

“Niezbędni” to cykl rozmów z polskimi masażystami, fizjoterapeutami, trenerami, mechanikami i dyrektorami sportowymi ekip uczestniczących w wyścigu Tour de France. O swoich obowiązkach, przygotowaniach i wymogach pracy opowiadają w kontekście “Wielkiej Pętli”, największego wyścigu świata.

Historie “Niezbędnych” przeczytać możecie na Rowery.org, a usłyszeć na Spotify czy Youtube.

***