Danielo - odzież kolarska

Stefan Küng: “przede mną ciągle wiele fajnych wyścigów do wygrania”

Stefan Küng opowiada o celach na ten sezon, pomocy liderom ekipy Groupama-FDJ i miejscu, jaką jazda indywidualna na czas ma w dzisiejszym kolarstwie.

Stefan Küng od kilku sezonów znajduje się w czołówce zawodników walczących o najwyższe lokaty w zawodach jazdy indywidualnej na czas. Pochodzący z niewielkiej miejscowości Wil w szwajcarskim Kantonie Sankt Gallen zawodnik jest aktualnym mistrzem Europy w tej specjalności, a na mistrzostwach świata zdobywał medale zarówno w jeździe indywidualnej jak i drużynowej na czas. Nie straszne są mu również bardziej wymagające wyścigi ze startu wspólnego. W swoich palmarès ma zwycięstwa etapowe na trasie Tour de Romandie, ale i brązowy medal mistrzostw świata wywalczony w strugach deszczu w Yorkshire. 

Karierę zaczynał w amerykańskiej ekipie BMC z silnymi szwajcarskimi koneksjami. Gdy stało się jasne, że drużyna nie przetrwa, przeniósł się do Groupama-FDJ. We francuskiej drużynie pełni rolę jednego z liderów na północne klasyki, ma pozycję najlepszego czasowca, ale ma też jasne zadania w kwestii ochrony liderów drużyny na Wielkich Tourach.

Na pytanie o to, jak łączy te wszystkie obowiązki w jednym sezonie, odpowiada bez zastanowienia.

Wiosną priorytetem są zawsze “Północne Klasyki”, to na nich zawsze skupiam uwagę, ponieważ chciałbym pokazać się w nich z dobrej strony. Zaraz po nich więcej uwagi poświęcam ponownie jeździe na czas. Szczególnie w tym roku, w którym mamy najpierw Igrzyska Olimpijskie w Tokio, a potem mistrzostwami świata. Wraz z tym ochrona liderów w wyścigach etapowych przychodzi naturalnie. To coś, w czym jestem dobry. Lubię jazdę na wiatrach, lubię czytać wyścig i zawsze być z przodu. Dlatego nie stanowi to dla mnie zbytniego obciążenia. Lubię to robić, ale tak samo zależy mi na szansach dla siebie

– wyjaśnił.

Po opuszczeniu BMC i przejściu do ekipy Marca Madiota, Szwajcar nie musi więcej jeździć w cieniu Grega van Avermaeta, który w czerwono-czarnym trykocie pełnił rolę liderem drużyny na brukowane klasyki. Teraz to na Küngu spoczywa odpowiedzialność za wynik w północnych wyścigach.

Musiałem dojrzeć do tej roli. Wydaję mi się, że mi się to udało i czuję się w niej komfortowo. Kilka razy pokazałem, że jestem w stanie pojechać dobrze. Na pewno czekam na moment, kiedy wszystko zaskoczy i uda mi się wygrać jeden z tych wyścigów

– przyznał.

Moim ulubionym jest na pewno Paryż-Roubaix. Wyścig tak specyficzny, że nie ma żadnego sensu skupiać wyłącznie na nim. Musisz być gotowy na te wszystkie wyścigi na brukach, a nie tylko na jeden wybrany. Szczególnie, że możesz złapać gumę, zostać zatrzymanym przez kraksę lub cokolwiek innego i masz po wyścigu. Z drugiej strony w Roubaix wszystko może pójść jak z płatka, potrzeba po prostu odrobiny szczęścia i… dobrych nóg

– mówił.

Początek zawodowej kariery i pierwsze sukcesy kolarza z Sankt Gallen przypadły na schyłek i zakończenie kariery Fabiana Cancellary. Podobna charakterystyka obu zawodników i wcześniejsze sukcesy Künga w młodzieżowych edycjach Paryż-Roubaix od razu wywołały lawinę porównań do “Spartakusa” i dołożyły młodszemu zawodnikowi presji. 

Po Fabianie w szwajcarskim kolarstwie została spora wyrwa. Mieliśmy kilku kolarzy, którzy byli dobrymi pomocnikami, ale nie mieliśmy zawodników, którzy wygrywali wyścigi. Kiedy zostałem zawodowcem i zacząłem od razu wygrywać, z podobieństwami pomiędzy Fabianem a mną wszyscy wyobrażali sobie, że będę też odnosił takie sukcesy. Ale to wcale nie takie proste, jakbyśmy chcieli. Jasne, to była dodatkowa presja i zajęło mi trochę czasu żeby sobie z nią poradzić. Udało mi się i znalazłem swoją drogę. Nie muszę nikomu nic udowadniać. Każdego dnia daję z siebie wszystko i patrzę, jak daleko mogę z tym zajechać. Teraz mamy więcej młodych kolarzy, więc zainteresowanie nie spoczywa już tylko na mnie. I tak jest dobrze

– nakreślił po chwili zastanowienia.

Na pozostałą część sezonu cele Stefana Künga są jasne: Igrzyska Olimpijskie, Tour de France, a następnie mistrzostwa świata. We francuskiej drużynie na starcie prawdopodobnie zabraknie Thibauta Pinota, a presję za wynik ma przejąć Arnaud Demare. Rola Szwajcara w tej układance jest jasna.

Mamy dwa główne cele. Po pierwszy wygrać sprinty z Arnaudem Demarem, a po drugie ochraniać Davida Gaudu, jak najlepiej się da. Ja będę odpowiedzialny głównie za ochronę Davida, a chłopaki od sprintów niech robią swoje. Dla mnie osobiście etapy jazdy indywidualnej na czas będą z pewnością priorytet.

fot. Gian Mattia D’Alberto – LaPresse

Dla zawodnika posiadającego tak znakomite umiejętności jazdy na czas swojego rodzaju rozczarowaniem musi być postępujący w ostatnich latach trend odchodzenia od długich czasówek. Künga pytałem również o układ tras wyścigów etapowych.

Niestety na mistrzostwach świata nie ma już jazdy drużynowej na czas, więc ta dyscyplina została wyeliminowana. Jazda indywidualna na czas oczywiście nie jest najbardziej emocjonująca do oglądania w telewizji. Zdaję sobie z tego sprawę, ale to część sportu. Myślę, że szczególnie w przypadku Wielkich Tourów to ważne, żeby na trasie znalazła się długa czasówka. Ma swoje miejsce w sporcie i nigdy nie zniknie. Uważam, że czasówki powinny być rozgrywane tak samo jak etapy w górach. Nawet jeśli nie są tak interesujące do oglądania jak etapy kończące się na Alp d’Huez

– argumentował.

Przy okazji rozgrywanego właśnie Tour de Suisse, nie mogło zabraknąć pytania o to dlaczego, w alpejskim kraju pełnych wymagających podjazdów od lat brakuje kolarzy wyśmienicie jeżdżących po górach. 

Mamy w Szwajcarii dużo wyścigów pagórkowatych i dla specjalistów od klasyków, ale nie mamy wyścigów z długimi podjazdami w Alpach. Wydaje mi się, że nie trzeba być wcale dobrym góralem, żeby wygrywać wyścigi w Szwajcarii w młodszych kategoriach wiekowych. Przez co naturalnym jest, że zawodnicy, którzy kontynuują karierę i osiągają dobre wyniki, są raczej uniwersalnymi kolarzami, ale nie mistrzami w górach

– zaznaczył.

Równocześnie typowi górale mają naprawdę pod górkę, ponieważ musisz mieć tego kopa, siłę, i dobry sprint, bo nikogo nie zgubisz na tych mniejszych podjazdach. Wydaje mi się, że to jest główna przyczyna. Chociaż teraz nie wygląda to tak najgorzej z Mauro [Schmidem] i Gino [Mäderem], którzy nieźle radzą sobie na podjazdach. Z drugiej strony, mamy dobry system kolarstwa torowego, w tym juniorów, wielu kolarzy wychodzi z tego programu i normalnie nie są to oczywiście górskie kozice

– wyjaśnił Szwajcar.

Stefan Kung

Skoro jesteśmy już przy kolarstwie torowym, to warto przypomnieć, że sam Küng to wychowanek takiego właśnie programu. Na deskach welodromów odnosił też międzynarodowe sukcesy. Był mistrzem świata w wyścigu indywidualnym na dochodzenie (2015), w tęczowej koszulce zdobył tytuł mistrza Europy w tej samej dyscyplinie. Wraz z Thérym Schirem wywalczył również brązowy medal mistrzostw świata w madisonie (2014), a w drużynie srebro mistrzostw Europy (2015).

Czy zamierza wrócić jeszcze na deski kolarskich torów, może żeby spróbować pobić rekord w jeździe godzinnej?

Nie mam żadnych planów powrotu na tor. To był fajny czas w mojej karierze i odniosłem wiele sukcesów na torze. Jasne, przegapiłem Igrzyska Olimpijskie z powodu kontuzji. Ale nie, nie ma we mnie żądzy powrotu na tor. Tym, co naprawdę lubię w kolarstwie jest odkrywanie nowych miejsc, bycie blisko natury. Kiedy ścigasz się na torze, jesteś zamknięty na welodromie i z pewnością tego mi nie brakuje

– potwierdził.

Victor [Campanaerts] zawiesił poprzeczkę naprawdę bardzo, bardzo wysoko. Podszedł do tego bardzo profesjonalnie, spędził sporo czasu i zainwestował w to mnóstwo, żeby pobić rekord. Osobiście nie widzę, jak mógłbym wpasować to w moją karierę. Teraz wolę się skupić na klasykach, czasówkach. Przede mną ciągle wiele fajnych wyścigów do wygrania, zanim podejmę rozważę próbę pobicia rekordu

– podsumował.