Danielo - odzież kolarska

Michał Kwiatkowski: “To nowe podejście do ardeńskich klasyków”

Michał Kwiatkowski mówi o pękniętym żebrze, trudach wiosennych wyścigów i przygotowaniu do ardeńskiego tryptyku, w tym do Amstel Gold Race.

Tryptyk ardeński dla Michała Kwiatkowskiego od ośmiu lat stanowi jeden z głównych celów sezonu. Wszechstronny zawodnik na trasach limburskiego Amstel Gold Race i na pagórkach Belgii po raz pierwszy odnalazł się w 2013 roku i od tego czasu, bez względu na inne postawione przed nim cele, w kwietniu wracał na trasy pagórkowatych wyścigów.

Imprezy te najbardziej odpowiadają charakterystyce 30-momentami latka: trasy najeżone są krótkimi podjazdami, których strome nachylenie jest równie dużym wyzwaniem jak ich nagromadzenie na trasach.

Do najlepszych wyników Kwiatkowskiego należą pierwsze (2015) i drugie (2017) miejsca Amstel Gold Race, trzecia lokata w Liege-Bastogne-Liege (2014 i 2017) oraz trzecia w Strzale Walońskiej (2014).

Kwiatkowski w tym sezonie za sobą ma 15 dni startowych. Polak wywalczył drugie miejsce we francuskim wyścigu Etoile de Besseges, a następnie przejechał cztery wyścigi we Włoszech, na ich trasach męcząc się jednak po kontuzji, której doznał w kraksie na trasie Trofeo Laigueglia. Amstel Gold Race to jego pierwszy wyścig po niemal miesięcznej przerwie, którą wymusiło niezdiagnozowane początkowo pęknięcie jednego z żeber.

Przed Amstel Gold Race z byłym mistrzem świata rozmawialiśmy o trudnej wiośnie, kontuzji i przygotowaniach do ardeńskiego tryptyku, ale również o długofalowych celach, pozycji w zespole Ineos Grenadiers i Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Oto pierwsza część tej rozmowy.

Kiedy przyjechałeś do Holandii?

Wczoraj wieczorem [czwartek].

Prosto z Teneryfy?

Tak.

Liczysz, że w tych następnych 7-8 dniach po obozie będziesz w gazie?

Wiesz co, w poprzednich latach zwykle dobrze się czułem po majowym zgrupowaniu, dobrze czułem się na Criterium du Dauphine. Wiadomo, to nie jest klasyk i było trochę więcej czasu, ale przed rokiem bardzo dobrze się czułem po zgrupowaniach na wysokości w Isoli i Teneryfie. Może to takie nowe podejście do klasyków, ale przez żebro trochę musiałem to wszystko pozmieniać.

Jak to się stało, że problem z żebrem nie wyszedł na prześwietleniu? To było złamanie czy pęknięcie?

To było pękniecie, które nie wyszło na bardzo podstawowym prześwietleniu. To prześwietlenie było robione w tej ciężarówce medycznej, na miejscu. Tam wyszłoby tylko, jakbyś miał otwarte złamanie (śmiech). Ja nie miałem wcześniej nic złamanego, nie wiedziałem z czym mam do czynienia. Po jakimś czasie, jak jesteś w trybie wyścigowym i ból nie odpuszcza, to zaczynasz się zastanawiać, co jest nie tak. A z drugiej strony, przed Mediolan-San Remo nie chciałem robić żadnych skanów, bo skoro przetrwałem Tirreno-Adriatico, to czemu mam nie spróbować przetrwać czy wygrać w San Remo?

Czułeś na Tirreno-Adriatico, że idziesz do przodu, czy to była taka stagnacja?

Góra-dół. Zależało to od trasy: na płaskim, gdzie nie musiałem używać górnej partii ciała i mogłem więcej mocy produkować tylko z nóg, to jakoś szło. Sztywny podjazd, sprint, cokolwiek „na stojaka”, nie szło. Chodziło o to, że w miejscu pęknięcia ból nie był bardzo silny, ale utrzymywał się. Ale na początku w ogóle go nie czułem, bo miałem dużo większy ból tego samego żebra, tylko na przyczepie kręgosłupa. To mnie bardzo ograniczało. Ale jak to puściło, po San Remo, to dopiero zacząłem czuć ból w miejscu pęknięcia.

Nie dopuszczałem do siebie myśli, że się połamałem. Byłem dobrze przygotowany, myślałem, że żadna kraksa mnie nie złamie, i że jestem po prostu mocno obity. Dla mnie najlepszą diagnozę stanowiło ściganie, co w tym przypadku niekoniecznie było najmądrzejsze. To okazało się dla mnie olbrzymim wysiłkiem psychicznym i fizycznym… dostawać cały czas po dupie, wiedzieć, że dobrze zacząłem sezon, że powinienem być w lepszej formie, ale że coś jest nie tak.

Musiałeś brać dużo środków przeciwbólowych?

Tak. Jak nie masz diagnozy, to bierzesz przeciwbólowe zachowawczo, chociażby, żeby przetrwać noc, śpisz lepiej. Po San Remo, kiedy było jasne co jest przyczyną bólu, to środki przeciwbólowe i przeciwzapalne nie były wskazane. One zresztą wytwarzają nieprawidłowy obraz twojego organizmu, tego jak powinieneś się czuć, gdzie powinieneś czuć ból. Nie wspominam dobrze tego okresu.

Jak w takich okolicznościach przebiegły przygotowania do Amstel Gold Race?

Ja tak naprawdę nigdy nie wyluzowałem. Oczywiście sporo cierpiałem, aby przetrwać tę włoską kampanię. Ale kiedy zrobiłem rezonans, powiedziano mi, że proces zrastania został już w w 50-60% wykonany. Najgorsze miałem za sobą. Tak jak powiedziałem, fizycznie i psychicznie bardzo dostałem w kość: to była walka o przetrwanie, z nadzieją, że następnego dnia będzie lepiej. Ale nie było. No i miałem dylemat: został mi jakiś czas do głównego celu wiosny, Ardenów, ale co robić? Czy próbować trochę odpuścić, czy próbować być w kontrolowanym środowisku i podtrzymać formę?

Środowisko kontrolowane, czyli treningowe, to takie, w którym ja kontroluję to, co robię, nie ma przypadkowych kraks, jak na wyścigach. Taki był mój plan. Trenowałem tak, żeby nie opóźniać procesu gojenia się, ale żeby równocześnie nie schodzić z [wysokich] obrotów. Wierzyłem w to, że jestem być w stanie gotowy na Ardeny w 100%. To było moje założenie, nie chciałem przesuwać tego kalendarza, nie myśleć o niczym innym. Rozmawiamy w piątek, na ten moment wszystko jest okej.

Długo byłeś na wysokości?

12 dni. To nie najdłuższy okres, nie taki, w którym możesz tę wysokość najlepiej wykorzystać, ale zawsze jest to jakiś bodziec treningowy. Byłem w dobrej grupie treningowej, pod dobrą opieką.

Myślisz, że możesz być świeższy niż rywale, którzy mają za sobą więcej startów? Czy może brakowało Ci będzie kilometrów wyścigowych?

Trudno mi powiedzieć. Nie myślałem o tym za bardzo. Wierzę po prostu, że to nowe przygotowanie było dla mnie najlepsze. Niczego mi nie brakuje: ani wyścigowego rytmu, ani świeżości. Dobrze zacząłem sezon na Etoile de Besseges, wyścigowego rytmu absolutnie mi nie brakowało. Tak samo do tego podchodzę teraz: jestem gotowy, po prostu mam nadzieję, że moi rywale są gorzej przygotowani niż ja. Wolę patrzeć na to optymistycznie. Z tego okresu wyciągnąłem ile mogłem. To nowe podejście do ardeńskich klasyków. Jeśli nie wyjdzie na Amstel, to może wyjdzie na Walońskiej Strzale lub w Liege. Nie wiem. Ale jestem dobrej myśli.

Liege-Bastogne-Liege zawsze stanowił dla Ciebie ważny punkt ardeńskiej kampanii. Stawałeś w nim na podium, kończyłeś w dziesiątce. Jaka jest różnica między byciem w dziesiątce a staniem przed szansą wygrania?

Wiesz co, różnicy między byciem w dziesiątce a byciem w trójce dla mnie nie ma. Te miejsca są jednak bardzo frustrujące, bo jesteś w grze o zwycięstwo, ale na końcowy sukces składa się wiele rzeczy i tego dnia wszystko musi zagrać jak należy. Te miejsca to tylko potwierdzenie dobrej dyspozycji, ale liczy się dla mnie tylko zwycięstwo, tylko ono rozświetli moje palmares. Gonię ten rezultat, ale nie za każdym razem się układa. Mam nadzieję, że prędzej czy później to się wszystko dobrze ułoży. Jestem bardzo optymistycznie nastawiony, mimo że przydarzyła się ta kontuzja i może nie wszystko szło po mojej myśli. Z drugiej strony, może odłożyłem pewne rzeczy na półkę i teraz z tej półki będę wyciągał to, co powinienem. Nigdy wcześniej nie myślałem, żeby jechać na wysokość przed ardeńskimi klasykami…

Mało kto to robi…

Mało kto to robi. Na pewno wielu kolarzy jeździ na wysokość przed rozpoczęciem sezonu, ale bezpośrednio przed Ardenami nie ma często jak wcisnąć takiego zgrupowanie do kalendarza. Jak popatrzysz sobie przez pryzmat kolarzy, którzy jadą ardeńskie klasyki, to często te osoby nie miały aż tak obfitego kalendarza startów. Powiedzmy, że ja w tym roku nie miałem. Mam nadzieję, że mimo kontuzji to zaprocentuje w Liege.

W niedzielę jedziesz jako jeden z dwóch liderów ekipy, obok Toma Pidcocka?

W poprzednich latach byłem jedynym liderem zespołu na te klasyki. Bardzo się cieszę, że w tym roku mamy silny zespół, bo zawsze wierzyłem, że jak ma się kilka kart do rozegrania klasyku, to jest dużo łatwiej. Chyba wszyscy wiedzą, w jakim stylu ściga się Deceuninck-Quick Step. Liderowanie na papierze ostatecznie nic nie daje. Trzeba umieć rozgrywać i wykorzystywać siłę zespołu. Nie tylko Pidcock: Dylan van Baarle jest w świetnej formie, Dunbar, Carapaz, mamy naprawdę silny zespół i mam nadzieję, że będziemy w stanie to wykorzystać już w niedzielę.

Myślisz, że krótszy niż w poprzednich latach dystans pozwoli większej grupce kolarzy włączyć się do rywalizacji?

I tak i nie. Ta runda nie daje chwili wytchnienia. 260 kilometrów podczas normalnego Amstel daje ci te pierwsze 100 kilometrów, na których nie dzieje się wiele. Natomiast na rundzie od pierwszych kilometrów będzie trzeba wjeżdżać na Cauberg, nie ma przebacz. Nie wiem czy 260 kilometrów na normalnej trasie to twardszy kawałek chleba do zgryzienia niż tyle podjazdów na Cauberg. To może być wyścig eliminacyjny. Biorąc pod uwagę tylko dystans, to faktycznie jest krótszy i powinno się więcej kolarzy włączyć do walki. Ale jeśli mamy tyle razy wjechać pod Cauberg i na każdej rundzie są trzy podjazdy, to mamy sporo metrów przewyższenia, ciasnych zakrętów. Tu nie ma za bardzo gdzie złapać oddechu.