Danielo - odzież kolarska

Ronde van Vlaanderen 2021. Van Vleuten: “wiedziałam, że drugiej szansy nie dostanę”

Annemiek van Vleuten w koszulce mistrzyni Europy wstępuje na podium wyścigu Madrid Challenge 2020

Annemiek van Vleuten miała plan na wygranie Ronde van Vlaanderen. Triumf w prestiżowym klasyku odniosła już w 2011 roku, ale nawet w jej najlepszych latach powtórzenie triumfu zawsze wymykało jej się z rąk. Gdy wczoraj, w Niedzielę Wielkanocną, założenia taktyczne pokrzyżowały jej wiatr i rywalki, musiała szybko wymyślić plan B.

Kolarstwo kobiet wyglądało zupełnie inaczej, gdy 28-letnia Van Vleuten zmierzała po zwycięstwo w 8. edycji Ronde van Vlaanderen. Peletonowi kobiet do profesjonalizacji było daleko, wiele zawodniczek kolarstwo uprawiało dorywczo, a oprócz dwóch, trzech zespołów prowadzonych na wyższym poziomie, reszta nie miała perspektyw zarobkowych ani planu rozwoju. Wyścigi nie pojawiały się w ramówce: migawkę rywalizacji z roku 2011 wykopała z archiwum holenderska telewizja, “NOS”, gdyż był to jedyny materiał, jaki produkowano w tamtym czasie. 

Zaczynająca dopiero karierę zawodniczka zmierzała po swoje pierwsze w karierze zwycięstwo w wyścigu Pucharu Świata, ówcześnie reprezentując zbudowaną wokół Marianne Vos ekipę Nederland bloeit. W finale pokonała Rosjankę Tatianę Antoshinę, ale jej kariera nie potoczyła się wyboistym szlakiem brukowych klasyków.

Van Vleuten na przestrzeni lat wygrywała wyścigi, ale szczyt jej kariery przypada na ostatnie pięć sezonów, gdy połączyć udało jej się znakomitą jazdę na czas i wytrzymałość na podjazdach. Na trasie Wyścigu Dookoła Flandrii pojawiała się regularnie, ale nigdy nie powtórzyła sukcesu na jego trasie. Do mety dojeżdżała piąta (2013 i 2014), czwarta (2015 i 2017), siódma (2016), trzecia (2018) i druga (2019) i dopiero 4 kwietnia 2021 roku, 10 lat i 1 dzień po pierwszym zwycięstwie, dopięła swego.

Wciąż nie mogę uwierzyć. Walczyłam o zwycięstwo w tym wyścigu przez tyle lat, wreszcie mi się udało. Do Ronde zawsze przystępowałam po wielkich przygotowaniach, ale zawsze czegoś brakowało

– mówiła w Oudenaarde.

38-latka do zmagań przystępowała jako jedna z faworytek, za sobą mając wygraną w Dwars door Vlaanderen. Na trasie “Flandryjskiej Piękności” postawiła na taktykę, która pozwoliła jej sięgnąć po to zwycięstwo: atak na jednym z najdłuższych podjazdów.

Naszym założeniem taktycznym było niedopuszczenie do tego, by inne ekipy wykorzystały swoją przewagę liczebną. To dlatego zaczęłyśmy pracować wcześnie i dlatego ja atakowałam dość daleko od mety. Chciałam odjechać na Kanarienbergu, ale wiatr nie pozwolił mi zbudować przewagi. Czułam, że ten atak nadszarpnął siły rywalek, co było mi na rękę. Po tej próbie musiałam znaleźć inny moment do ataku

– relacjonowała.

Holenderka w czołówce wjechała na ostatni podjazd wyścigu, krótki i niesamowicie stromy Paterberg. Tu nie było już taktycznych przepychanek, ale walka zmęczonych organizmów. Van Vleuten wyszła z niej z 9 sekundami przewagi nad grupką rywalek i choć te na ostatnich 13 kilometrach miały ją w zasięgu, nie oddała prowadzenia.

Na Paterbergu wiedziałam, że drugiej szansy nie dostanę, że muszę zacząć go jako pierwsza i wyjechać z niego jako pierwsza. Po tym ataku dawałam z siebie wszystko i odliczałam kilometry. Czułam okropne zmęczenie, sił wystarczyło mi do mety. Łatwo nie było, ale wreszcie udało mi się wygrać po raz drugi

– podsumowała.