Dzisiejszy etap na straty może zapisać Chris Froome. Podjazd pod Los Machucos sprawił, że jego dominacja w Vuelta a Espana stanęła pod znakiem zapytania.
Wczoraj solidnie dołożył rywalom w jeździe indywidualnej na czas, a dziś, mimo pomocy kolegów z Team Sky przegrał z najgroźniejszymi rywalami o 42 sekundy. Ostatnie 24 godziny były dla 32-latka ogromnym rollercoasterem. Choć we wcześniejszej fazie wyścigu spokojnie radził sobie z wymagającymi wspinaczkami, nie sprostał wyzwaniu rzuconemu mu przez organizatorów i na Alto de Los Machucos był cieniem samego siebie.
Myślę, że od początku było wiadomo, że dziś będzie trudna końcówka i zdecydowanie nie było łatwo, zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne. Ekipa wykonuje świetną robotę, czuję się dobrze i nie możemy się doczekać następnych trzech dni. Wciąż jestem bowiem w dobrej pozycji
– stwierdził jednak na mecie obecny lider hiszpańskiej wyścigu.
Sytuacja, w jakiej znajduje się Froome powoli zaczyna przypominać tę z Tour de France sprzed dwóch lat. Wówczas Brytyjczyk zdominował rywalizację na podjeździe pod La Pierre-Saint Martin, upokarzając swoich rywali i dorzucając wszystkim co najmniej minutę w klasyfikacji generalnej. Po etapie jego przewaga nad drugim Tejay’em van Garderenem wynosiła 2 minuty i 52 sekundy. Wydawało się, że kolarz Team Sky pewnie sięgnie po swoje drugie zwycięstwo na “Wielkiej Pętli”, lecz w Alpach systematycznie zaczął tracić do konkurentów. Do Paryża dowiózł ledwie minutę i 12 sekund ze swojej różnicy czasowej.
Teraz podopieczny Sir Dave’a Brailsforda przystąpił do siedemnastego etapu rywalizacji na Półwyspie Iberyjskim z dwuminutową przewagą nad Vincenzo Nibalim. Dziś ta zmalała do minuty i 16 sekund, a niewykluczone są również dalsze straty. Froome niezaprzeczalnie pokazał słabość, a czekają na niego jeszcze inne trudne wspinaczki, w tym sobotnia Alto de l’Angliru (12,5 km; 9,8%).
32-latek utrzymuje, że wciąż jest we właściwej dyspozycji i stać go na dowiezienie czerwonej koszulki aż do Madrytu.
To był taki typowo “Vueltowy” finisz – taki już jest ten wyścig. Wszyscy przechodzą przez to samo. Nie sądzę, że jest ktoś kto lubi walczyć z 25% nachyleniem, ale jest jak jest. Oczywiście strata czasu nigdy nie jest przyjemna, ale wciąż czuję się dobrze. Przed nami jeszcze trzy dni i mam nadzieję, że wykonamy to, co do nas należy
– podkreślił “Froomey”.
Bo(Pinarello)
6 września 2017, 22:39 o 22:39
Największym problemem tej Vuelty jest, że nie ma dobrze przygotowanego Quintany jak w tamtym 2015 roku na Tourze, albo Nibaliego z lat 2013-2014, a jest zaledwie obecny Nibali. 3 kolarz Giro, ktory juz nnie przypomina tego znakomitego wspinacza atakującego na podjazdach. Teraz jezdzi raczej jak Evans
Bo(Pinarello)
6 września 2017, 22:39 o 22:39
choć teraz jest chyba nawet lepszy na czas niuz w latach świetności, ciekawe, kolejne podobieństwo do Evansa