Danielo - odzież kolarska

Volta a Catalunya 2017. Bez niespodzianek na La Molina

Alejandro Valverde podczas Giro d'Italia. Hiszpan stoi przy rowerze i ogląda się na kolegów z ekipy.

Pierwszy górski finisz Volta a Catalunya tradycyjnie nie przyniósł dużych przetasowań, natomiast pozwolił liderom rozgrzać nogi przed piątkowym etapem.

Jeśli Alejandro Valverde (Movistar Team) czuł się pokrzywdzony poranną decyzją Międzynarodowej Unii Kolarskiej, nie dał tego po sobie poznać. Hiszpan, który po drugim odcinku zasnął jako lider wyścigu, a obudził się z minutową stratą do Tejaya van Garderena (BMC), na trasie nie dał nic po sobie poznać i złość przekuł na przelewaną na pedały moc.

36-latek najszybciej finiszował na górskim odcinku, na finiszu z grupki faworytów pokonując Irlandczyka Dana Martina (Quick-Step Floors).

To był bardzo szybki etap, ostatnie 50 kilometrów były naprawdę trudne. Na podjeździe Sky nadawało mocne tempo, ale my kontrolowaliśmy sytuację i [Marc] Soler wyprowadził mnie na świetną pozycję. Zwycięstwo to w części jego zasługa. W sumie jedyną moją odpowiedzialnością było nie skopać sprintu. Kiedy Martin zaatakował, wskoczyłem na koło. Wiedziałem, że łatwo mnie nie pokona, bo takie końcówki bardzo mi odpowiadają

– tłumaczył lider ekipy Eusebio Unzue.

Valverde nie zamierzał wracać do wydarzeń z etapu drugiego. Hiszpan do czwartego odcinka przystąpi na czwartej pozycji w klasyfikacji generalnej i w kolejnych dniach próbował będzie odrobić 45 sekund straty do prowadzącego van Garderena lub, co bardziej realne, do drugiego Samuela Sancheza i trzeciego Gerainta Thomasa. Ta dwójka ma nad nim odpowiednio cztery sekundy i sekundę.

Nie będę komentował wydarzeń z czasówki. Wszyscy widzieli co się wydarzyło. My wiemy, że wygraliśmy ten etap i zrobiliśmy to fair. Póki co idzie świetnie

– zapowiedział.

Podjazd do stacji La Molina tradycyjnie otwiera górskie zmagania na katalońskich szosach, ale nie wprowadza dużych przetasowań w klasyfikacji generalnej. Wspinaczka o średnim nachyleniu 4-5% zwykle rozstrzyga się w obrębie ostatniego kilometra, a kluczem jest zachowanie energii wobec wiejącego wiatru i eksplozywne wejście na ostatnie metry, co faworyzuje kolarzy lubiących teren m.in. ardeńskich klasyków.

Drugi na kresce Dan Martin w swoim stylu “kopnął” na 200 metrów przed metą, chcąc powtórzyć zwycięstwa z 2013 i 2016 roku.

Nie można było odskoczyć, bo w końcówce mocno wiało. Wiedziałem, że mogę powalczyć o zwycięstwo i dlatego zaatakowałem 200 metrów przed metą. Chciałem powtórzyć zwycięstwo z ubiegłego roku, ale Alejandro był zbyt mocny. To nic, w tym tygodniu pozostaje jeszcze kilka okazji

– mówił triumfator katalońskiego wyścigu z 2013 roku.

Podium dnia dopełnił 24-letni Adam Yates (Orica-Scott), który jako pierwszy podjął próbę ataku. Młody Brytyjczyk w końcówce szybko dostał lekcję zimnej kalkulacji.

W końcowej części podjazdu inne ekipy wciąż zwlekały. Adam czuł się dobrze, wiec ruszył. Szybko zorientował się, że 400 metrów przed meta to wciąż za wcześnie, a Martin i Valverde, bardzo eksplozywni kolarze, minęli go na finiszu

– tłumaczył dyrektor sportowy zespołu Neil Stephens.

Adam był chory w tamtym tygodniu, a dziś wpinał się z najlepszymi, rzucił im rękawicę. Cieszymy się, że jest znów w formie i na 8. miejscu w generalce. Zobaczymy co dalej, ale może uda nam się powalczyć o etapowe zwycięstwo.

Do żywych na trasach dużych wyścigów powraca powoli Chris Froome (Team Sky). Trzykrotny triumfator Tour de France dopiero wskakuje na najwyższe obroty, stąd w Katalonii pracuje na kolegę z zespołu – Gerainta Thomasa.

Dziś moje ciało przeżyło szok – to był pierwszy górski etap na poziomie WorldTour od ostatniej Vuelty. Ale to dobrze, przyjechałem tu pocierpieć – oswoić organizm ze ściganiem i nasiąknąć trochę atmosferą wyścigową

– powiedział urodzony w Kenii zawodnik.

Ekipie idzie dobrze. Pojechaliśmy dobrą drużynówkę, ale wciąż trzeba trochę odrobić do chłopaków z BMC. Wszystko rozstrzygnie się na górskim etapie w piątek. To jest naprawdę trudny podjazd. Geraint wygląda na świetnie przygotowanego, więc w następnych dniach spróbujemy pomóc mu by był tam z najlepszymi

– zadeklarował.

Innym zawodnikiem, który powraca do ścigania po przerwie jest Romain Bardet (AG2R La Mondiale). Francuz, którego za “jazdę na klamce” wyrzucono z Paryż-Nicea, powoli wskakuje na wyższe obroty i wczoraj finiszował czwarty.

Jestem zadowolony z tego jak pojechałem. Biorąc pod uwagę, że nie ścigałem się przez trzy tygodnie, to był początek nowego cyklu. Spokojnie wracam do formy

– odnotował w rozmowie ze sztabem prasowym zespołu.

Dziś Sky kasowało każdego, kto się wychylił, ale ja czułem się dobrze. To był szybki etap. Na takim podjeździe i z wiatrem w twarz, trudno o jakieś większe różnice. Valverde i Martin to najlepsi na świecie zawodnicy na takie końcówki, ja przyjechałem zaraz za nimi. To dobry znak. Będę próbował wykorzystać szanse, jeśli nie będę pilnowany

– zapowiedział 26-latek, który w klasyfikacji generalnej jest dopiero 17. i do lidera traci 2:13.

Ochoty do ataku nie traci też Alberto Contador (Trek-Segafredo), dla którego etap na La Molina był… zbyt wolny.

Dobrze się czułem, ale etap był dość spokojny. Wprawdzie dwie wspinaczki pod La Molina wprowadziły mnie w dobry rytm, ale to nie jest bardzo wymagający podjazd, a miejscami mieliśmy silny wiatr w twarz, więc wszyscy woleli trzymać koło. W finale próbowałem walczyć na finiszu, ale to nie takie proste. Ostatni kilometr jechaliśmy dość wolno, co sprzyjało bardziej dynamicznym zawodnikom

– przyznał “El Pistolero”, który, by myśleć o wiktorii na kolejnych etapach odrobić musi 1:13. Hiszpan próbować może dzisiaj, ale jego największą szansą pozostaje piątkowy etap z metą na trudnym podjeździe Lo Port.

Plany ataku i zapędy rywali studzić zamierza Tejay van Garderen, który na metę w La Molina dotarł jako ósmy. 28-latek dzięki świetnej postawie na etapie jazdy drużynowej, wskoczył na fotel lidera i nad rywalami ma dość bezpieczną przewagę przed zbliżającym się górskim etapem.

Do etapu przystąpiliśmy z dużą pewnością siebie. Mamy dobre wspomnienia z tego podjazdu i wierzyliśmy, że utrzymamy koszulkę lidera. Wczorajszy bałagan zostawiliśmy za plecami, byliśmy w pełni skoncentrowani

– tłumaczył lider formacji BMC Racing, który koszulkę lidera przejął od drużynowego kolegi Bena Hermansa.

Amerykanin w Katalonii w przeszłości wygrał już dwa górskie odcinki (2014 i 2015), a w perspektywie ma poprawę swojego najlepszego wyniku w klasyfikacji generalnej – 3. lokaty z 2014 roku.

Van Garderen był jednym z pierwszych kolarzy, którzy po etapie jazdy drużynowej na czas zwrócili uwagę na incydent “popychania” przez kolarzy Movistar. Amerykanin domagał się wyegzekwowania kary od całej hiszpańskiego ekipy i z satysfakcją przyjął decyzję Międzynarodowej Unii Kolarskiej, która przed trzecim etapem zmieniła wyniki.

Odpowiedzialność za prowadzenie etapu spadła na nas na chwilę przed startem. Musieliśmy dopasować taktykę, ale myślę, że poraziliśmy sobie i pokazaliśmy się jako silny zespół. Katalonia to ważny wyścig ze sporymi tradycjami. Mamy dość komfortowe prowadzenie, ale nic nie jest pewne. Mamy przed sobą trudny górski etap, na którym będziemy bronili koszulki

– dodał.