Holender awansuje, Amerykanin trzyma się podium.
Przyspieszenie Christophera Froome’a (Team Sky) na finałowym podjeździe pierwszego górskiego etapu 102. edycji Tour de France okazało się zbyt mocne dla znajdujących się w stawce rywali. Brytyjczyk po samotnym rajdzie na ostatnich kilometrach wygrał etap i umocnił się na prowadzeniu w klasyfikacji generalnej imprezy.
Straty ponieśli wszyscy, tym razem nie sekundowe, jak na trasie Criterium du Dauphine, ale liczone w minutach. Z 12 sekund różnicy między prowadzącym Brytyjczykiem i drugim Tejayem van Garderenem (BMC) zrobiły się już blisko trzy minuty.
Sky dało dziś pokaz mocy. Robiłem co mogłem by zostać na kole, ale w końcu odpuściłem i próbowałem trzymać swój rytm i skupić się na skoczeniu etapu. Nie uważam, że był to mój najlepszy dzień, ale nie był też zły, wciąż jestem na wysokiej pozycji w klasyfikacji generalnej
– powiedział wicelider wyścigu.
Van Garderen na mecie zameldował się jako 10., do zwycięskiego Froome’a tracąc 2:30. Nie zmieniło to zasadniczo jego pozycji, acz jego okopy za plecami Brytyjczyka zagrożone są przez Kolumbijczyka Nairo Quintanę (Movistar Team), który w klasyfikacji generalnej jest trzeci i traci do Amerykanina tylko 17 sekund.
Pierwszy górski etap jest zawsze nieprzewidywalny. Przez blisko dwa tygodnie nie mieliśmy prawdziwych gór, wczoraj dzień przerwy – dla organizmu to może być szok. Myślę, że od tego punktu powinno iść mi lepiej, tym bardziej, że jestem zadowolony z pozycji, którą zajmuję
– wyjaśnił dwukrotny zdobywca 5. miejsca we francuskim wyścigu.
Wczesnym atakiem zmagania na podjeździe pod La Pierre-Saint-Martin rozpoczął za to lider holenderskiej ekipy LottoNL – Jumbo Robert Gesink. 29-latek po słabym początku sezonu, naznaczonym rodzinnymi perypetiami , od czasu Tour de Suisse wygląda coraz lepiej i po dzisiejszym etapie okupuje 8. miejsce w klasyfikacji generalnej.
Jestem wykończony, ale szczęśliwy. Widziałem jak rywale odpadają, ale że czułem się dobrze, to postanowiłem pojechać na wariata i zaatakować. Nie planowaliśmy tego, ale wiedziałem, że kiedy do akcji wkroczą faworyci, dla mnie będzie za szybko. Tak się też stało i podjąłem dobrą decyzję
– mówił Holender, który na metę pirenejskiego odcinka dotarł jako czwarty.
Gesink w tym roku próbował będzie przerwać passę pecha w wyścigach trzytygodniowych i nawiązać do wyniku z 2010 roku gdy przyjechał szósty (4. po dyskwalifikacji Alberto Contadora i Denisa Menchova).
Przez chwilę byłem głupi i myślałem o wygraniu etapu. Nie powinienem był. Nie zdaję sobie jeszcze sprawy z tego co się stało. Miałem super dzień, czułem się wyśmienicie. Zobaczymy co przyniesie jutro
– podsumował krytycznie swój występ.
fot. Jakub Zimoch/rowery.org