Danielo - odzież kolarska

Paryż-Roubaix 2015: sir Bradley Wiggins gotowy na ostatnią bitwę

Brytyjski kolarz kończy przygodę z kolarstwem szosowym w niedzielę i spróbuje wygrać na brukach “piekła” – na trasie wyścigu Paryż-Roubaix.

Bradley Wiggins kończy szosową karierę. 34-letni kolarz żegna się z zespołem Sky i wyścigami na szosie na dobre, po raz ostatni numery startowe przypinając we francuskim Compiegne. Brodaty Anglik w niedzielę staje na starcie Paryż-Roubaix i po raz ostatni w karierze chce wziąć diabła za rogi.

Wiggins w karierze wygrał niemal wszystko co mógł. Medali na torze zdobył cały worek, zarówno tych olimpijskich, jak i z mistrzostw świata. Na szosie wygrał największe wyścigi etapowe świata, triumfował w Tour de France, stał na podium Vuelta a Espana, wygrał mistrzostwo świata w jeździe na czas i złoto olimpijskie w tejże specjalności.

W szosowej karierze ekscentrycznego zawodnika pozostało tylko jedno wyzwanie. Jego wielka miłość i jak dotąd niespełnione marzenie – wygrana w Paryż-Roubaix.

Wiggins w tym roku zaliczył większość wyścigów brukowej kampanii, solidnie przygotowując się do jutrzejszego startu. W peletonie stanie naprzeciw specjalistów od jazdy po kostce i choć nie ma łatki faworyta, nikt nie śmieje się już z jego zapowiedzi, mając w pamięci z jaką konsekwencją realizował poprzednie cele.

Moje przygotowania były zupełnie inne od przygotowań do moich wcześniejszych celów. To nie jest wyścig, gdzie można sobie wszystko wyliczyć. Możesz być najsilniejszy na trasie i przyjechać ostatni, jeśli po drodze masz kraksę lub defekt. To nie loteria, sam jesteś kowalem swojego losu i musisz uważać by nie zaplątać się w jakąś kraksę, ale szczęście to ważna część wyścigu. Gdyby to była czasówka, pewnie bym wygrał, ale to nie takie proste

– powiedział Wiggins w obszernej rozmowie z działem prasowym zespołu Sky.

Brytyjczyk przed rokiem na welodromie w Roubaix zajął 9. miejsce, udowadniając, że postawiony sobie u schyłku kariery szosowej cel jest w stanie zrealizować. No a przynajmniej na pewno powalczyć o jego osiągnięcie.

Myślę, ze zrobiłem wszystko co mogłem. Jestem mocniejszy niż przed rokiem. Czuję się lepiej – nie tylko fizycznie, ale także w innych aspektach. Sporo ścigałem się na bruku, miałem tylko jedną kraksę na Ronde, więc jest dobrze. Nie sądzę że można było zrobić coś lepiej. Przejechałem trasę wiele razy, mam nowy rower i jeśli w niedzielę będę na Carrefour de l’Arbe w tej pozycji co przed rokiem, wygram

– zapowiedział śmiało “sir Wiggo”.

Podobnie jak jego kolega z ekipy – Geraint Thomas – Wiggins nie czuł się najlepiej podczas rozegranego przed tygodniem Ronde van Vlaanderen.

Przed tygodniem czułem się zmęczony. Trochę się obiłem w kraksie, ale to już za mną. Przed rokiem próbowałem sobie wyperswadować, że mogę walczyć. Dziś wiem, że jestem w stanie

– zapewnił.

tirreno2014-5-wigginsfot. Lapresse

Brytyjski champion torowy i zwycięzca Tour de France (2012) do walki na trasie “Piekła Północy” przygotowywał się bardzo skrupulatnie, dokładnie sprawdzając każdy odcinek bruku i na kasetach video oglądając kilkanaście minionych edycji wyścigu.

Pierwsze dwie godziny są spokojne, potem, z nieznanego mi powodu wszyscy pędzą na pierwszy odcinek. Zawsze zjeżdżam wtedy na koniec peletonu, wolę tam spokojnie przetrwać ten bałagan. Potem znów jest cisza, kolejne odcinki bruku trzeba przetrwać bez kraksy i defektu, a z Lasku Arenberg wyjechać na dobrej pozycji

– wyjaśniał.

Wiggins nie chciał zdradzić czy ma plan jak pokonać zawodników takich jak Alexander Kristoff (Katusha) czy John Degenkolb (Giant-Alpecin).

Nie można w zasadzie planować, moment do ataku trzeba wyczuć. Prognozy zapowiadają silny wiatr w plecy, będzie szybko, zwłaszcza na bruku. Trzeba się umieć przystosować, przeanalizować gdzie ataki następowały w przeszłości

– podsumował Brytyjczyk, który w niedzielę rolę lidera podzieli z Geraintem Thomasem.

Mamy kilka opcji, jeśli w tym roku znów znajdziemy się we dwóch w czołówce, na pewno będziemy więcej rozmawiali. Przed rokiem komunikacja z mojej strony zawiodła

– przyznał.

Wyścigi się zmieniają, w latach 90. sprinterzy na pewno nie dojechaliby do Roubaix w czubie. Dziś trzeba uważać na takich kolarzy jak Degenkolb czy Kristoff, uwierzcie, nie chcecie ich dowieść na finisz. Jeśli myśli się o wygranej, trzeba iść na solo albo finiszować z małej grupki

– zakończył.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org