Danielo - odzież kolarska

Tour de France 2007 oczami Thomasa Dekkera

W opublikowanej książce “Thomas Dekker, moja walka” holenderski kolarz opisał dopingową rzeczywistość zawodowego peletonu. W jednym z rozdziałów powrócił do pamiętnego Tour de France w 2007 roku i niedokończonej drogi Michaela Rasmussena po zwycięstwo w wyścigu.

Dekker przeszedł na zawodowstwo w 2005 roku, po wywalczeniu tytułu wicemistrza świata U23. Początek w barwach Rabobanku miał imponujący, wygrał m. in. Tirreno-Adriatico, Tour de Romandie oraz etap Tour de Pologne.

Jego kariera załamała się w sezonie 2009, gdy w próbce pobranej od zawodnika dwa lata wcześniej wykryto ślady Dynepo. Zawodnik przyznał się do korzystania z tej substancji oraz głośno wyraził skruchę. Powrócił po dwóch latach dyskwalifikacji w składzie Garmin, był już jednak tylko cieniem kolarza z minionej EPOki. Karierę zakończył na początku 2015 roku, nieudanym atakiem na rekord świat w jeździe godzinnej.

Rozdział książki Dekkera, napisanej przy współpracy z holenderskim dziennikarzem Thijsem Zonneveldem, został opublikowany na stronie “AD.nl”.

22-letni kolarz w 2007 roku debiutował na trasie “Wielkiej Pętli”, dzieląc wówczas pokój z Michaelem Boogerdem, dla którego to był pożegnalny Tour.

To był mój pierwszy Tour, po latach okazało się, że również ostatni, ale tego wówczas nie mogłem wiedzieć. Razem z Boogerdem dzielę pokój. Dziesięć lat wcześniej Michaela podziwiałem w telewizji, a teraz przez trzy tygodnie będę dzielił pokój z moim idolem z dzieciństwa. Rozmawiamy przez cały dzień. Michael opowiada, że przez ostatnie kilka lat korzysta z torebek osocza ludzkiej krwi, dostarczanych przez menedżera Stefana Matschinera. Po prostu kupował osocze z banku krwi i zrobił kurs na próbkach krwi. Michael Rasmussen jest również jego klientem.

Obaj kolarze podczas całego Touru korzystają z Dynepo, z zapasów dostarczonych przez słoweńskiego zawodnika Bostjana Buca.

Na trasie Michael i ja weźmiemy osiem zastrzyków po 2000 jednostek. Nie boję się wpadki. Według Michaela Dynepo jest niewykrywalne, a ja mu wierzę. Codziennie korzystamy z kortyzonu. Nazwa produktu Diprofos. Mamy na to zaświadczenia lekarskie. Nawet nie wiem na co. Dzięki kortyzonowi możemy ciągnąć mocniej na wyścigu. A poza tym jestem wspaniale wycieniowany. Ważę 68 kilo przy 188 centymetrach. Nigdy później nie byłem tak wychudzony.

Tour de France 2007 rozpoczynał się w Londynie. Siedem lat po aferze Festiny i zaledwie rok po akcji Operacion Puerto oraz wpadki Floyda Landisa. Głośne skandale w żaden sposób nie naruszyły kultury dopingowej wśród kolarzy.

Na miejscu jesteśmy już tydzień wcześniej. Dwa dni przed startem mamy badanie UCI. Mój hematokryt wynosi 45, Michaela – 50. Jest na granicy. Jeden punkt wyżej i wpada do koszyka kontroli dopingowej. Lekarze naszego zespołu zalecają każdego poranka, o 6 rano, nim kontrolerzy mogą zapukać do drzwi, zastosowanie infuzji wody do ciała. To obniży hematokryt o dwa lub trzy punkty.

Czas przed rozpoczęciem wyścigu potrafi niezmiernie się dłużyć.

Tego samego wieczora siedzimy znudzeni w pokoju. Obalamy butelkę wina, ale potrzebujemy lepszej rozrywki. Picie jest fajne, ale dziewczyny fajniejsze. W Internecie wyszukuję kilka panienek. Jest pierwsza po północy, gdy kilka prostytutek z Europy Wschodniej puka do naszych drzwi. Jesteśmy nieco rozczarowani, ponieważ w rzeczywistości wyglądają dużo gorzej, od tego jak prezentowały się na zdjęciach. Wybieramy po jednej. Po trzech godzinach idziemy spać. O szóstej wyrywa nas alarm budzika. Michael musi wziąć kroplówkę z wodą. Jeżeli jest coś takiego jak normalne życie, to nas to nie dotyczy.

Rabobank przystępował do Touru w jednym z najmocniejszych składów w historii. Obok Boogerda i Dekkera jechali Michael Rasmussen, Denis Menchov, Oscar Freire, Pieter Weening, Juan Antonio Flecha, Grischa Niermann i Bram de Groot. Rasmussen, który dwa lata wcześniej włączył się we Francji do walki o zwycięstwo, jasno przedstawił swoje cele.

Na spotkaniu drużyny przed rozpoczęciem wyścigu Rasmussen mówi, że chce wygrać Tour. Trochę się uśmialiśmy. Jeszcze nie wiemy, że skłamał na temat miejsca swoich treningów przed Tourem, ani tego, że jest po korek zatankowany dopingiem, choć podejrzewamy co jest grane. Nie wiemy, że lekarz zespołu zaaplikował mu Dynepo z naszych zapasów, dowiemy się o tym długo po zakończeniu wyścigu.

Rasmussen jest przezroczysty. Jeżeli coś je, to tylko czyste ciastka ryżowe. Mówi mi, że mam go osłaniać na trasie, aby mógł oszczędzać energię. Przez chwilę chcę powiedzieć mu by spadał, ale ponieważ mogę tak jechać z palcem w nosie, to robię to dla niego.

Kolarze Rabobanku szybko przekonują się, że na “Kurczaka” warto pracować. Duńczyk atakuje na pierwszym górskim etapie do Tignes, gdzie melduje się pierwszy z przewagą blisko 3 minut nad Ibanem Mayo. Sięga również po koszulkę lidera “Grande Boucle”.

Rasmussen okazuje się mieć rację. Jest bardzo mocny. Na pierwszym górskim etapie atakuje już 60 kilometrów przed metą. Później dopiero widzimy go w Tignes w żółtej koszulce. Wieczorem atmosfera przy stole jest wspaniała. Od tego dnia jedziemy na Rasmussena. Zaczynamy wierzyć, że osobliwy Duńczyk wygra Tour. Kilku zawodników z innych zespołów wpada na dopingu, opuszczając wyścig tylnymi drzwiami. Ale przy naszym stole ten temat nie istnieje. Nawet jeśli pojawiają się historie w mediach, że Rasmussen kłamał, o tym że przed wyścigiem przebywał w Meksyku. Nie mamy do niego pytań. Właściwie to mamy szacunek. Zrobił to inteligentnie – jak Boogerd – myślę sobie. Opracował dla siebie system, który najwyraźniej działa, bo jedzie w żółtej koszulce. I to wystarczy. Doping jest wszędzie. W naszej grupie, w innych zespołach. Dynepo, kortyzon, torebki z krwią, kroplówki, środki nasenne – gdy otoczysz się czymś tak absurdalnym, to wydaje ci się to normalne.

Wszystko dla kolarzy Rabobanku układało się idealnie. Rasmussen na Col d’Aubisque obronił się przed atakiem wschodzącej gwiazdy i późniejszym zwycięzcą Alberto Contadorem. Po 16. etapie miał ponad 3 minuty zapasu nad Hiszpanem i otwartą drogę do Paryża.

Ostatni górski etap na Aubisque. Musimy przewieźć Rasmussena przez Pireneje. Rozpoczynamy spokojnie, ale im więcej przełęczy, tym bardziej jesteśmy atakowani. Ale nie ma problemu. Tego dnia nie czuję łańcucha. To mój najlepszy dzień na rowerze w całej karierze. Kontroluję wydarzenia w czołówce, odpuszczając na ostatnim podjeździe. Widzę twarz Rasmussena, żadnych oznak słabości. Już przed etapem widziałem, że gra jest skończona. Wygraliśmy Tour. W drużynie euforia. Przybijamy piątki, mówimy o imprezie w Paryżu. Ale już w drodze do hotelu atmosfera się odwraca. Theo de Rooij dostaje telefon. Jego twarz się zmienia. Wycofuje się w tył autobusu, w okolice prysznica, więc nie słyszymy co mówi. Kiedy autobus dojeżdża do hotelu w Pau, nasza radość jest nieco przytłumiona. Nie wierzymy, że sprawa z Meksykiem miałby zaważyć, aż do chwili, gdy Rasmussen puka do drzwi naszego pokoju. Kiedy wszedł, zobaczyłem  zapłakaną twarz. “Zostałem wyrzucony z Touru” – mówi. “Jak to? O co chodzi” – pyta Boogerd. “Theo to zrobił. Theo wycofał mnie z Touru”. Zerwaliśmy się z łóżek. Powiedzieliśmy Rasmussenowi, że pomówimy z De Rooijem. Znaleźliśmy go w jego pokoju. “Co jest grane z wycofaniem Rasmussena? Jak można tak robić? De Rooij był nieugięty. “Musi opuścić drużynę”.

Kolarze Rabobanku poczuli się oszukani.

Rasmussen kłamał? I co z tego? Czyż nie wszyscy robili niedozwolone rzeczy? Lekarze zespołu pracowali wyłącznie w oparciu o doping. Osobiście nigdy nie rozmawiałem z De Rooijem na temat dopingu, ale nie mogę sobie wyobrazić, że on myśli iż Rasmussen prowadził w Tourze bez dopingu. Czy on jest głupi?

Początkowo wszyscy zawodnicy holenderskiego zespołu chcieli opuścić trasę.

Późno w nocy mamy spotkanie w autobusie. Atmosfera grobowa. Jesteśmy źli, jesteśmy smutni, sfrustrowani. Jednogłośnie decydujemy, że wracamy do kraju. Kładziemy się o czwartej nad ranem. Wyczerpani, załamani. Ale trzy godziny później Erik Breukink puka do drzwi. Mamy jechać. Przyszłość zespołu jest w niebezpieczeństwie, sponsor chce byśmy kontynuowali wyścig. Nie mam zamiaru wykonać polecenia, ale po piętnastu minutach pojawia się Piet, kierowca autobusu. Siada przy mnie. Mówi, że mnie rozumie, że to nie ma sensu, ale “jeśli nie dla siebie, zrób to dla zespołu. Dla każdego z nas” – słyszę.

Złamany Rabobank dociągnął do Paryża.

Kiedy następnego poranka stawiliśmy się na start do etapu powitały nas gwizdy i obelgi. Michael omal nie uderzył w twarz faceta, który po holendersku wykrzykiwał coś o dopingu. Przemęczyłem się przez te cztery dni do Paryża. Miała być wielka impreza, z żółtym pociągiem do centrali Rabobanku. Zamiast tego widzimy się w recepcji hotelu w Paryżu. Nie ma nic do świętowania. W ciągu następnych kilku tygodni, miesięcy i lat nikt nie rozlicza tego wyścigu. Nikt nas o nic nie pyta, ani De Rooij, ani Breukink, ani bank. Po prostu nie ma tematu.