Danielo - odzież kolarska

“Arrivee, arrivee napisane”

Można ich lubić, można ich nie lubić. Można ich chwalić, można i krytykować. Ile osób, tyle zdań. Jednego im jednak zarzucić nie sposób: umiejętności budowania kolektywnej ekstazy. Tomek Jaroński i Krzysztof Wyrzykowski weszli na wyżyny – czapki z głów.

Ma-sa-kra. Kto oglądał i słuchał sobotniej relacji na polskim Eurosporcie, chyba ma podobne odczucia. Tak samo jak Rafał Majka stworzył historię, tam samo tandem Jaroński i Wyrzykowski zapisał się w annałach polskiego sprawozdawstwa sportowego. „Arrivee, arrivee napisane. Tam jest meta, tam trzeba być pierwszym” – bomba. Nie do pobicia.

Duet Ja-Wy przeszedł chyba sam siebie, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. „Pchamy, pchamy, pchamy”. Kurcze, ciarki, gęsia skórka gwarantowana. I te emocje. Sportowe potęgowane niezwykle żywiołowym komentowaniem z warszawskiej dziupli. Cud miód. W piątek i sobotę panowie J. & W. pokazali figę wszystkim swoim nieprzychylnym recenzentom, którzy wytykali im błędy, brak rozeznania, gadanie o zameczkach, krówkach, pejzażach, tym którzy zarzucali im nudę.

Od tygodnia mam dostęp do rodzimej wersji francuskiej stacji. Na pewnej platformie cyfrowej ukrywa się ona z niewiadomych względów pod nazwą Test 1. Myślałem, że dwa, trzy dni pobędzie, a potem, tak jak bywało wcześniej, zniknie. W końcu „test”. Stało się jednak inaczej. Eurosport trzyma się dzielnie, a ja postanowiłem na ten okres zrezygnować z ulubionego Karstena Migelsa i przełączyć się na Jarońskiego i Wyrzykowskiego (kolejność alfabetyczna).

Początkowo zappowałem, potem całkowicie skoncentrowałem się na polskim wariancie. Bo znacznie różni się on od choćby niemieckiego. Tam, gdzie Migels z rękawa wyciąga wyniki z Giro d’Italia 1976, tam, gdzie niezwykle logicznie analizuje przebieg etap, tam, gdzie nie myli się w identyfikacji pojedynczych kolarzy po sylwetce, stylu jazdy, kasku czy kolorze butów, tam niestety na dłuższą metę powiewa też monotonią. Bardzo fachową jednostajnością, ale jednak pewną rutyną. Jaka mentalność, takie relacjonowane, można by stwierdzić 🙂

W przypadku Jarońskiego i Wyrzykowskiego rzecz ma się inaczej, co było widać w szczególności w alpejskiej fazie „Wielkiej Pętli”. Wybuchowość Majki spowodowała werbalną eksplozję i ekspresję wyrazu. Panowie dali po prostu czadu. Na podjeździe pod Chamrousse dwuosobowy zespół troszkę za bardzo nadmuchał balonik, bo Rafa z Königiem nie mieli żadnych szans, by dogonić „Rekina z Mesyny”. Złudzenie optyczne kamery rozbudziło w nich nieco fałszywe nadzieje. Zdarza się. Ale werwa, napięcie, zaangażowanie, z jakim komentowali tę wspinaczkę, zasługują na wielkie słowa uznania. Brawo.

W całej dyskusji na temat pracy Jarońskiego i Wyrzykowskiego, jak i jakości ich „produktu” pomija się jedną ważną rzecz. Niesamowity dystans obu dziennikarzy. Do siebie przede wszystkim, ale też do tego, co widać na ekranach. Doświadczenie robi swoje, umiejętność odwrócenia wszystkiego w żart, w absurd, ironię również. Już dawno się tak nie uśmiałem oglądając wyścig w TV. Wyobrażacie sobie Borka robiącego sobie „jaja” z futbolu? A broń Boże Szpakowskiego? Ciężka sprawa. Są i wyjątki. W zeszłym sezonie koszykówkę dla Polsatu komentował trener Grzegorz Chodkiewicz – ten to miał porównania 🙂

Niektórym może się (nie) podobać radiowiec Tomasz Zimoch i jego przygotowana ekwibilistryka językowa. Jaroński i Wyrzykowski, tak przynajmniej się wydaje, żadnych treningów z akrobatyki słowotwórczej nie potrzebują. Oni sypią, jak leci. „Po co nam go pokazujesz, on ma przecież pięć minut straty” – krzyczał Wyrzykowski, kiedy realizator skupił się na Van den Broeck’u (zapis z pamięci, więc z pewnością niezbyt dokładny). Bezpośredniość przekazu ponad wszystko.

Pewnie, gdyby Majka w Alpach nie ruszył do przodu, to nie bylibyśmy świadkami spontanicznego popisu możliwości Ja-Wy. Każdy komentator rośnie wraz ze sportowcem osiągającym wynik. Im lepszy rezultat, tym lepszy komentarz. Nie ma chyba fachmana w telewizji, który nie chciałby relacjonować złota olimpijskiego zdobytego przez naszego reprezentanta. Ponieważ TV ma zasięg nieporównywalnie większy od radia, magia obrazka dominuje nad teatrem wyobraźni, komentatorów telewizyjnych łatwiej utożsamia się z wiktoriami. Małysz to np. Szaranowicz, Jędrzejczak to Babiarz. Kolarstwo dla młodej generacji nierozłącznie zawsze kojarzone było z Jarońskim i Wyrzykowski. Z błahego powodu: większość z nas Tuszyńskiego czy Tomaszewskiego na żywo nie słyszała, a Ja-Wy byli od zawsze.

I po wielu – już nawet nie siedmiu – chudych latach ta para jakby odżyła. Jakby Majka, Kwiatkowski i reszta biało-czerwonych, którzy świetnie poczynają sobie w zawodowym peletonie, dodała im świeżości oraz skrzydeł. Od soboty 19 lipca 2014 Jaroński i Wyrzykowski na zawsze łączeni będą z alpejską stacją narciarską Risoul, apelem o popychanie odbiorników i różnych innych przedmiotów, by wesprzeć młodego krakusa. Ze zwróceniem się do organizatorów o korektę kilometrażu finałowej ścianki, by Polak miał bliżej, by uratował przewagę do kreski, by w końcu mógł się cieszyć. By Wyrzykowski i Jaroński mogli się cieszyć, a wraz z nimi cała kolarska Polska.

Tak, w sobotę ta dwójka zmieniła się z reporterów w fanów z krwi i kości, którzy chcą dla Rafy najlepiej. Dziennikarski obiektywizm? Rezerwa? Przekazywanie suchych faktów? A co to? A po co? I słusznie. Nieraz trzeba o tych wszystkich aspektach zapomnieć. Wtedy, kiedy „nasz” jedzie po zwycięstwo. Entuzjazm, zapał, pasja. Chcemy więcej. Podobnych triumfów, podobnych wzruszeń z perspektywy domowego fotela. Dzięki Rafał, dzięki Eurosport.