Danielo - odzież kolarska

Historie Vuelty. Miguel Indurain mówi adiós

21 września 2021 roku upłynie 25 lat od dnia, w którym na progu hotelu Capitan Miguel Indurain opuścił Vuelta a Espana i przestał być kolarzem.

Podróżni wypoczywający we wschodniej części masywu Gór Kantabryjskich z dużą dozą prawdopodobieństwa będą podróżować drogą N-625. Ci, którzy przyjemności w Asturii wizytować okazji nie mieli, a hiszpańskie krajobrazy podziwiają podczas corocznych relacji z wyścigu Vuelta a Espana, bez cienia wątpliwości podziwiali uroki tej drogi nie jeden raz. Odbicie na lokalną drogę AS-114 w miejscowości Cangas de Onis doprowadzi nas po około 20 kilometrach do Lagos de Covadonga.

Niezależnie od tego, czy skupialiśmy się na zapierających dech krajobrazach, czy walce na trasie narodowego hiszpańskiego wyścigu, mało kto zwrócił zapewne uwagę na niezbyt zachwycający budynek hotelu Capitan. Stojący tuż obok drogi, kusi gości sporym parkingiem i zielonymi szyldami informującymi o możliwości noclegu, ale i spożycia czegoś w hotelowej kawiarni lub restauracji.

Na swojej stronie internetowej hotel zachwala swoje położenie w dolinie La Vega de los Caseros. To nie tylko świetne miejsce wypadowe do obcowania z naturą w pobliskim Parku Narodowym Picos de Europa, ale także baza wypadowa do położonych zaledwie 25 kilometrów na północ plaż Morza Kantabryjskiego.

Takie same walory zachwalać może mnóstwo hoteli i pensjonatów w okolicy. Jednak w żadnym z nich, nie skończyła się niespodziewanie sportowa kariera jednego z największych kolarzy w historii sportu.

Hotelowa zachęta kończy się akapitem: Ponadto, nasi klienci będą mogli zatrzymać się w hotelu z historią, będącym ostatnim przystankiem Miguela Induraina jako sportowca podczas 13. etapu Vuelta a Espana w 1996 roku.

Trudne związki z Vueltą

Gdy Miguel Indurain zaczynał swoją sportową karierę w połowie lat 80. ubiegłego stulecia, nic nie zapowiadało, że jego związek z narodowym wyścigiem będzie tak burzliwy, jak scenariusz telenoweli. W swoim pierwszym starcie w narodowym wyścigu w 1985 roku, już na drugim etapie, założył koszulkę lidera wyścigu. W dodatku został od razu najmłodszym kolarzem, który przewodził wyścigowi.

Tuż przed swoim pierwszym zwycięstwem w Tour de France w roku 1991, Indurain zakończył rozgrywaną jeszcze wówczas wiosną Vueltę na drugim miejscu. Poza tymi dwoma występami, pozostałe kilka startów Induraina we Vuelcie przebiegło bez żadnych wydarzeń, a patrząc na całą jego karierę można powiedzieć, że mogłyby w ogóle nie mieć miejsca.

Hiszpan wygrał Tour de France pięciokrotnie. W dodatku jak pierwszy w historii dokonał tej sztuki triumfując w kolejnych wyścigach z rzędu. Dwukrotnie wygrywał włoskie Giro d’Italia, w tych samych latach zwyciężał potem w “Wielkiej Pętli”.

Nic dziwnego, że cała Hiszpania czekała aż ich wielki bohater wystartuje w narodowym wyścigu i dopełni swoje kolarskie palmares wygrywając również Vueltę. Zostałby zaledwie trzecim kolarzem z Hiszpanii, który wygrał zarówno Tour de France, jak i Vuelta a Espana. Do Luisa Ocanii i Pedro Delgado dołączył dopiero Alberto Contador, całe kilkanaście lat po zakończeniu kariery przez Induraina.

Organizatorzy hiszpańskiego Wielkiego Touru przez lata robili wszystko, żeby największa gwiazda światowego kolarstwa wystartowała w swoim narodowym wyścigu. Drużynie Banesto za ściągnięcie Induraina na Vueltę proponowano olbrzymie pieniądze. Negocjacje spełzły na niczym – jedna strona mówiła o zbyt wygórowanych żądaniach finansowych, druga zasłaniała się względami sportowymi.

Miguel Indurainfot. Guigui – Wikimedia Commons / CC 4.0

Serca Hiszpanów z jednej strony radowały się, z drugiej krwawiły, gdy “Miguelon” startował i wygrywał w rozgrywanym niemal równolegle Giro d’Italia, a omijał hiszpańskie szosy. Powodem były względy sportowe. Włoski wyścig był bliżej Tour de France, a jego trasa pozwalała planować szczyt formy na koniec wyścigu i utrzymać go potem do końca Tour de France.

Sam zainteresowany, zawsze spokojny i małomówny, poza peletonem wolał trzymać się na uboczu. W kwestii Vuelty znalazł się jednak w centrum medialnej burzy. Podczas gdy sponsor drużyny, hiszpański bank Banesto, nie naciskał ani na zawodnika, ani na kierownictwo ekipy, do walki o ściągnięcie Induraina na Vueltę angażowało się coraz więcej osób. W szczytowym momencie trwającego przecież kilka lat kryzysu do rozmów włączyła się nawet Krajowa Rada Sportu. Sytuacja była bowiem na tyle poważna, że w 1994 roku na starcie Vuelty mogło zabraknąć nie tylko Induraina, ale i jego drużyny.

Przedstawiciele Ministerstwa Sportu publicznie wypowiadali się o panującej w społeczeństwie potrzebie startu i wygrania przez Induraina Vuelty. Część argumentów Induraina i Banesto miało zostać zbitych poprzez przeniesienie hiszpańskiego wielkiego Touru na koniec lata – po Tour de France i w terminie nie nakładającym się z włoskim Giro. Negocjacje pomiędzy organizatorami a drużyną ruszyły przy wsparciu rządu. Wszystkie strony wycofały swoje kategoryczne żądania i ustalono, że Indurain wystartuje w pierwszej wrześniowej edycji Vuelta a Espana w 1995 roku.

Jeśli komuś wydawało się, że będzie to koniec trwającej dobre kilka lat telenoweli pomiędzy Vueltą a Indurainem to nie mógł się bardziej mylić. Po wygranym po raz piąty z rzędu Tour de France, hiszpański kolarz ogłosił, że po “Wielkiej Pętli” jego forma jest zbyt słaba na start i wygranie narodowego touru. Druga strona natychmiast oskarżyła go o zdradę i oszustwo. Banesto powołało się na klauzulę w umowie mówiącą o “wystąpieniu nadzwyczajnych okoliczności”.

Utrata zaufania

Po dołączeniu do największych gwiazd kolarskiego panteonu, sezon 1996 Indurain rozpoczynał z myślą o dokonaniu sztuki, która nie udała się jeszcze żadnemu kolarzowi: wygrania Tour de France po raz szósty. Tym razem musiał zmierzyć się nie tylko z przeciwnikami na trasie, ale własnym zmęczeniem i narastającym napięciem w drużynie, która dotychczas była jego ostoją.

Pierwsze oznaki nadchodzących zmian pojawiły się już niedługo po wygranym po raz piąty Tour de France. Indurain, który zwyczajowo przedłużał swoje kontrakty o kolejne dwa lata, tym razem poprosił o umowę wyłącznie na rok. Trudy życia na najwyższym sportowym poziomie zaczęły zbierać swoje ponure żniwo, a cichy Hiszpan coraz bardziej zaczynał marzyć o spokojnym życiu bez presji i wyrzeczeń.

Zamiast wystartować we wspomnianym narodowym tourze, Indurain wraz z kompanami z drużyny Banesto przeniósł się na drugą stronę Oceanu Atlantyckiego, najpierw do Colorado, a potem do Kolumbii. Cel był prosty: zwycięstwo na mistrzostwa świata na wyjątkowo ciężkiej trasie w Duitamie. 

Podczas kolumbijskiego czempionatu Indurain w swoim stylu zdemolował stawkę zdobywając tytuł mistrza świata w jeździe indywidualnej na czas. W wyścigu ze startu wspólnego musiał liczyć już nie wyłącznie na swoje własne umiejętności, ale jechać jako część reprezentacji Hiszpanii. 

Na drodze do upragnionej tęczowej koszulki stanął… inny Hiszpan. Abraham Olano zaatakował z czołowej grupki na ostatnim okrążeniu poprawiając atak swojego bardziej utytułowanego rodaka. Od tej pory Indurain i Jimenez robili wszystko, co w ich mocy, żeby kasować kontrataki innych reprezentacji. Na mecie ręce w geście triumfu wzniósł nie tylko Olano, ale i przekraczający metę jako drugi Indurain. 

Na mecie i w wywiadach udzielonych później “Big Mig” wydawał się być szczerze zadowolony, że pierwszym w historii mistrzem świata z Hiszpanii został nie on sam, ale Abraham Olano. Miguel Indurain był niekwestionowanym liderem hiszpańskiej drużyny, a choć nie wygrał on sam, jazda reprezentacji Hiszpanii stanowiła taktyczny majstersztyk. Jednak niebywały sukces reprezentacji i Olano, spotkał się z olbrzymią krytyką dziennikarzy i kibiców, którzy oskarżali nowego mistrza świata o zdradę i brak szacunku dla lidera drużyny. Co gorsza, sygnały niezadowolenia z uzyskanego wyniku miały również po raz pierwszy popłynąć z siedziby głównego sponsora Induraina – banku Banesto. 

Zmęczony Indurain nie zakończył sezonu zaraz po mistrzostwach świata. Banesto i Eusebio Unzue już wcześniej zaplanowali, że wykorzystają wysoką formę swojego podopiecznego i bliskość toru kolarskiego w położonej wysoko nad poziomem morza Bogocie. Indurain miał odzyskać utracony na rzecz Tony’ego Romingera roku rekord w jeździe godzinnej. “Miguelon” zrobił to, co zawsze zwykł robić – nie protestował i przystał na plan swoich szefów. 

Próba bicia rekordu zakończyła się totalną porażką. Indurain szybko zaczął tracić w stosunku do dystansu pokonanego w analogicznej próbie przez Szwajcara. Po pokonaniu zaledwie 30 kilometrów Hiszpan przerwał próbę i zszedł z roweru. Szybko wykluczono możliwość kolejnej próby pobicia rekordu. Przyczyn porażki należy szukać w przesadzonej pewności, że Indurain, jak to Indurain, po prostu pojedzie po swoje, nawet jeśli całe przedsięwzięcie jest bardzo słabo przygotowane. Indurain po wygraniu piątego Tour de France, zakończył sezon jako przegrany. 

Ta ostatnia Vuelta

Sezon 1995 zakończył się o wiele później niż zazwyczaj, ale przebieg sezonu 1996 do startu w Tour de France nie różnił się zbytnio od poprzednich. Indurain zdecydowanie więcej uwagi poświęcił poprawieniu swojej jazdy w górach, szykując się na wyjątkowo trudny wyścig we Francji. Występy przed “Wielką Pętlą” wydawały się potwierdzać, że jego forma w górach wydaje się być dobra jak nigdy. 

Tour de France nie rozpoczął się jednak po myśli Induraina. Miejsce w pierwszej dziesiątce na otwierającym wyścig prologu nie było może tragedią, ale z pewnością nie była dobrym znakiem. Pierwszy tydzień wyścigu, rozgrywany przy niesamowicie złej pogodzie, również nie pomógł lubującemu się w upałach Hiszpanowi. Pierwszy cios dla jego marzeń o szóstym zwycięstwie w Tour de France padł już podczas 6. etapu. Na podjeździe pod Les Arcs Indurain wyglądał na ducha triumfatora sprzed lat. Nogi odmówiły posłuszeństwa, a ruchy rękami podczas próśb o coś do picia, tylko uwypukliły uczucie bezradności. 

Po pierwszym tygodniu wyścigu stało się jasne, że szóstego zwycięstwa nie będzie. Nawet lokalna ekstatyczna publiczność podczas etapu przebiegającego przez jego rodzinną Pampelunę nie była w stanie pomóc Indurainowi, który na metę przyjechał niemal 10 minut za zwycięzcą. 

Igrzyska Olimpijskie w Atlancie, na których do startu po raz pierwszy dopuszczeni zostali zawodowcy, miały być odkupieniem dla Induraina. Zwycięstwo i wywalczenie olimpijskiego złota na 52-kilometrowej trasie prowadzącej po raczej płaskiej, ale technicznej trasie, z pewnością były ulgą dla hiszpańskiego mistrza. 

Gdy wydawało się, że po kilku miesiącach niepowodzeń i stresu w życiu Induraina zagościła odrobina spokoju, pojawiły się naciski ze strony kierownictwa drużyny. Związek pomiędzy kolarzem a Eusebio Unzue i Jose Miguelem Echevarrią, który przez ostatnią dekadę wydawał się trwały jak skała, od czasu kolumbijskiej próby w jeździe godzinnej kruszył się coraz bardziej. 

Bank Banesto chciało ratować nieudany sezon wystawiając Induraina do startu we Vuelcie. Szefostwo drużyn nie zdecydowało się chronić swojego kolarza przed pierwszymi w historii naciskami ze strony sponsora. Uważali, że muszą wreszcie rozliczyć się z organizatorami Vuelty i wreszcie zadośćuczynić nie tylko im, ale i wszystkim hiszpańskim kibicom ich największej gwiazdy. Indurain nie był zachwycony i po raz pierwszy jechał wyścig, do którego został przymuszony. Unzue i Echevarria nie wiązali już swojej przyszłości z Indurainem, za kulisami toczyli już rozmowy o zerwaniu kontraktu Olano z Mapei i jego przejściem do Banesto.

Mimo niesprzyjających okoliczności, Indurain nie zamierzał startować przed swoją publicznością tylko po to, żeby przejechać kolejne kilka tysięcy kilometrów. Przez pierwsze etapy zawsze był tam, gdzie decydowały się losy wyścigu. Nie wygrywał etapów jazdy na czas i nie nadrabiał nad rywalami, jak to miał w zwyczaju jeszcze nieco ponad rok wcześniej, ale cały czas był blisko koszulki lidera wyścigu. 

Pierwszy poważny górski etap potwierdził jednak, że Indurain nie jest już tym samym kolarzem, którego oglądaliśmy w przeszłości. Zdołał co prawda utrzymać się w grupie faworytów, ale w momencie decydującego ataku nie miał na niego żadnej odpowiedzi. O wiele trudniejszy etap na Lagos de Covadonga zapowiadał się na jeszcze trudniejszy sprawdzian formy najwybitniejszego hiszpańskiego kolarza. 

Adiós w Hotelu Capitan

Jak już wiemy, Miguel Indurain nigdy nie dojechał nawet do podnóża tego podjazdu. Zmęczony i z nogami, jak sam to określił, “jak bale drewna”, został za peletonem. Gdy mijał hotel drużyny, po prostu zszedł z roweru i przestał być kolarzem. 

https://www.youtube.com/watch?v=Z0GjuPtyCXw&h=320&w=auto

Dywagacje, czy Miguel Indurain będzie kontynuował swoją karierę trwały jeszcze kilka miesięcy. Wydawało się, że jego angażem zainteresowana był drużyna ONCE, ale ich oferta była zdecydowanie poniżej wartości Induraina, nawet jeśli u schyłku kariery. On sam wydawał się rozmawiać z nimi tylko z grzeczności. Jego myśli od jakiegoś czasu były już przy rodzinie i spokojnym życiu, którego tak bardzo pragnął przez te wszystkie lata. 

2 stycznia 1997 roku w hotelowej sali zdecydowanie zbyt małej, żeby pomieścić kilkuset dziennikarzy ciekawych jego przyszłości, Miguel Indurain odczytał długie oświadczenie. Pożegnał się z kibicami i sponsorami, oficjalnie kończąc swoją sportową karierę. Jeden z największych kolarzy w historii zakończył karierę bez fety, pożegnań i pamiątkowych zdjęć. Jedynym namacalnym wspomnieniem tamtych wydarzeń jest niewielka tabliczka w hotelu Capitan.

4 Comments

  1. Mcjs

    5 września 2021, 20:10 o 20:10

    Dziękuję za tę historię, świetnie się czytało.

  2. Michał Walczak (@saruto1987)

    6 września 2021, 11:25 o 11:25

    Czołówka TdF miała dostęp do takiego dopingu, że Miguel dał sobie spokój 😉 Wystarczy zobaczyć kto był przed nim 96…

  3. Łukasz Wieremiejczyk

    6 września 2021, 19:33 o 19:33

    super art. Dzieki!

  4. piotr

    7 września 2021, 20:07 o 20:07

    niby wszystko wiadome co wyprawiał Rijs w 96 roku, i jak zostawiał daleko w tyle Induraina, ale mimo wszystko lubię wracać do etapu pod Hautacam. Sposób ataku rijsa przy 64% poziomie EPO wyglądał niesamowicie. nawet z siodełka nie wstał , po prostu odjechał. jechałem hautacam dwa razy, w 2008 i 2014 roku, szło mi całkiem nieźle, bo 13,9 km na godzinę przeciętna. przeciętna rijsa 23,39 🙂 wjeżdzał na płycie z przodu 🙂