Danielo - odzież kolarska

Grandtourowe śniadanie #1. Matteo Trentin w kwestiach pizzy i gruppetto

Włoch Matteo Trentin z polskiej CCC Team to pierwszy kolarz, który wziął udział w naszym, niezbyt poważnym, cyklu “Grandtourowe śniadanie”.

W ramach rozmów z kolarzami uczestniczącymi w tegorocznym Tour de France postanowiliśmy poważniejsze wywiady poprzeplatać o wiele mniej poważnymi pogaduszkami.

Każdy z rozmówca odpowiadał na zestaw mniej więcej takich samych, krótkich pytań o zwyczaje w trakcie wyścigu trzytygodniowego: m.in. o rytuały, jedzenie, spędzanie wolnego czasu i odczucia z wrześniowego wyścigu.

Pierwszym gościem tego cyklu jest Matteo Trentin, obecnie biorący udział w Tour de France w barwach CCC Team.

Jaką kawą zaczynasz dzień?

Nie piję kawy rano. Piję zieloną herbatę. Piłem swego czasu za dużo kawy i w którymś momencie stwierdziłem, że muszę przestać. Jedno espresso piję za to przed startem, w autobusie.

Co oglądasz w wolnych chwilach przez trzy tygodnie?

Seriale, ale to zależy. Czytam również informacje ze świata. Jeśli przed Grand Tourem znajdę książkę, która mnie interesuje, wtedy czytam książkę. Jeśli nie, czytam wiadomości. Dzięki temu trochę odpływasz z tej kolarskiej bańki, nie tej wprowadzonej przez protokół sanitarny, ale tej, która otacza nasz światek. Od tej rutyny: pobudka, śniadanie, autobus, start, wyścig, znowu autobus, masaż. To trochę odrywa od tego, że jesteś na tak dużym wyścigu.

Przesądy, szczęśliwe breloczki? 

Nie, nic z tych rzeczy.

Najlepszy kolega z pokoju?

Dobrze mi się mieszkało z [Gianlucą] Brambillą. Przejechaliśmy razem Giro i Tour.

Ulubione towarzystwo w gruppetto?

Nie ma jednego. Gruppetto to jedna wielka rodzina ludzi, którzy nie potrafią się wspinać (śmiech). Próbujemy się cieszyć tym czasem spędzanym razem.

Kto w tym roku pilnuje by gruppetto nie przekroczyło limitu czasu?

To zależy od sytuacji, ale ja też się tym zajmuję. Wczoraj [w niedzielę] na przykład jechałem w grupce przed gruppetto, sami więc liczyliśmy [limit czasu]. Ja zawsze liczę sam, żeby mieć pewność. Kiedy etap się kończy, robisz szybkie kalkulacje, wiesz jaki masz margines. To robienie matmy na czuja, ale trzeba być do tego przyzwyczajonym.

Wiele osób, które wcześniej nie jechało w gruppetto, stresuje się. Myślą, że nie można jechać tak spokojnie na podjazdach… zwłaszcza górale, kiedy mają zły dzień. Nie mają pojęcia, ile czasu mają, żeby dojechać. My przyspieszamy na zjeździe, ale jedziemy też bardzo szybko na płaskich odcinkach. To wszystko matematyka.

Najlepsze koło na sprinterskim finiszu tego Touru?

Wouta van Aerta, jeśli jesteś w stanie je utrzymać.

Czy coś w tegorocznym Tourze okazało się zaskoczeniem w kwestii protokołu sanitarnego?

Nie, chyba nie. Wszystko jest dobrze zorganizowane. Nawet kiedy poprosiliśmy, żeby pilnowano przestrzegania noszenia masek na podjazdach, organizatorzy zrobili co mogli.

Na pierwszym górskim etapie było sporo ludzi bez masek, wszyscy wrzeszczący nam w twarz. Powiedzieliśmy o tym organizatorom, oni porozmawiali z żandarmerią, która się tym zajęła. To było dobra, szybka reakcja. Nie chcemy sytuacji, w której rośnie liczba zarażeń i lokalne władze powiedzą, że nie chcą Touru, bo nie są tego w stanie kontrolować.

Ananas na pizzy. Tak czy nie?

Fuck, no. Nigdy, nigdy, nigdy. We Włoszech to zabronione (śmiech).