Danielo - odzież kolarska

Sylwester Szmyd: “Na Mont Ventoux trzeba atakować wcześnie”

Sylwester Szmyd zdjęcie profilowe

Sylwester Szmyd, zwycięzca etapu Criterium du Dauphine na szczycie Mont Ventoux, mówi o “Gigancie Prowansji”, krótkich etapach i o tym, czemu Tour de France to w jego opinii najgorszy z wyścigów.

Pochodzący z położonej na nizinach Bydgoszczy Sylwester Szmyd przez lata był jedynym polskim specjalistą od jazdy po najwyższych górach. Ba! Był jedynym kolarzem znad Wisły, który z tak godną podziwu regularnością startował w Wielkich Tourach. 23 starty w trzytygodniowych wyścigach – wszystkie ukończone – dobitnie świadczą o klasie zawodnika. Podczas swoich startów był zaufanym pomocnikiem dla wybitnych zawodników, którzy owe Wielkie Toury wygrywali – Marco Pantaniego, Gilberto Simoniego, Damiano Cunego czy Ivana Basso. 

Gdy noga podawała, a okoliczności sprzyjały, Sylwester Szmyd próbował również walczyć na swoje konto. W 2010 roku podczas etapu Criterium du Dauphine Libere na podjeździe pod Alpe d’Huez wraz z Janezem Brajkoviciem i Alberto Contadorem zafundował kibicom niesamowite widowisko. Jednak jedyne zwycięstwo w zawodowym peletonie odniósł w tym samym wyścigu rok wcześniej i to nie byle gdzie. Triumfował na piątym etapie, na legendarnej “Górze Wiatrów”, znanej szerzej pod swoją geograficzną nazwą Mont Ventoux. 

Czyż jest w polskim kolarskim świadku lepsza osoba, aby opowiedzieć nam o wyzwaniach, jakie stawia przed kolarzami “Gigant Prowansji”?

Jakub Zimoch: Zacznijmy od Mont Ventoux. Co w tym podjeździe jest takiego szczególnego? 

Sylwester Szmyd, obecnie trener i dyrektor sportowy w drużynie Bora-hansgrohe: Co jest szczególnego w tym podjeździe? Przede wszystkim jego długość, bo to prawie 16 kilometrów. Najlepszy czas to chyba coś koło 45 minut. 45-50 minut dla najlepszych, to jest sporo. To jest duży wysiłek, plus, jak wiemy, [trzeba wjechać] stromy podjazd do Chalet Reynard i później odkrytą część na sam szczyt, gdzie często mamy silny, czołowy wiatr.

Jak ostatnim razem Tour de France dojeżdżał na Mont Ventoux – wyścig został nawet skrócony, bo podmuchy wiatru dochodziły do 100 km/h – tak więc pogoda robi swoje. Oprócz tego z reguły jest bardzo gorąco: wyjeżdżasz z lasu i ostanie 6-7 kilometrów spędzasz na patelni i jeszcze możesz mieć przeciwny gorący wiatr. To bardzo specyficzny podjazd i myślę, że będzie miał bardzo duży wpływ na rywalizację w tym roku.

Najważniejsza część i część właściwa do ataku, to podjazd do Chalet Reynard. Ktoś, kto chce zaatakować, musi atakować wcześniej i to przed Chalet Reynard. Przed wyjazdem na odkrytą część. Tym bardziej, że podjazd jest bardzo długi. Na ostatnich 5-6 kilometrach mało który lider będzie miał jeszcze jakiegoś pomocnika, więc jeśli ktoś będzie chciał zaatakować lidera – czy atakować, żeby nadrobić czas – to musi to zrobić przed Chalet Reynard.

Czy Twoim zdaniem zjazd ze szczytu do mety coś zmieni?

Zjazd zmieni o tyle, że zawodnicy muszą jechać tak, jakby to była meta pod górę, jak na Giro d’Italia na Passo Giau. Mam nadzieję, że tak będzie. Nie zawsze kolarze tak jadą [na etapach zakończonych zjazdem – przyp. red], ale myślę, że w przypadku Mont Ventoux tak pojadą. Zjazd może zmienić dużo, bo jeśli ktoś z liderów straci 40 sekund na podjeździe, to na dole będzie mieć pewnie 1:40, może 2 minuty.

Wiadomo, jeśli ktoś ma kryzys, jeśli idzie mu ciężko w końcówce i stara się stracić jak najmniej, a do tego musi zaliczyć długi zjazd, to nogi będą kręciły jeszcze wolniej. Zjazd może mieć bardzo duże znaczenie i tę różnicę czasową powiększy.

https://www.youtube.com/watch?v=rTypgQkRRUg&h=350%w=auto

Z perspektywy byłego zawodnika, ale teraz również dyrektora sportowego, jak wpływają na rywalizację i taktykę górskie etapy, które mają 120-140 kilometrów długości?

Etapy krótkie są bardzo ciekawe do oglądania w telewizji, ale na pewno nie do przejechania. Zawsze się coś działo. Zresztą jako kolarz mówiłem nieraz, że akurat organizator Tour de France zrozumiał, że krótki etap daje niesamowity spektakl. Jest dużo walki, dzieje się sporo, też rzeczy niespodziewanych, coś czego nie ma na długich, męczących etapach.

Pamiętam, jak kiedyś jechaliśmy przez Mortirolo i Stelvio na Giro d’Italia [w 2012 roku – przyp. red]. 6000 metrów przewyższenia, 220 kilometrów czy coś takiego, pod 7 godzin. Później dziennikarze czy kibice narzekali, że było za mało walki. Kolarz ma instynkty obronne, nie można walczyć od początku, wiedząc, że ma 6000 metrów przewyższenia i 7 godzin w siodełku. Jeżeli to jest 110-120 kilometrów, to się inaczej podchodzi, wiele osób ryzykuje.

Pamiętam Tour de France, w 2011 roku, etap na Alpe d’Huez. 109 kilometrów, spokojny start i po 12-14 kilometrach Col du Telegraphe. Ja tam gdzieś jechałem na końcu peletonu. Mówię: „dobra, spokojnie sobie przejdę do przodu, jak się zacznie Telegraphe czy Galibier”. Po czym słyszę w radiu, że Contador zaatakował. Contador był poza podium i postawił wszystko na jedną kartę. Zaczęła się rzeźnia, która się nie skończyła do samej mety. Zresztą może pamiętamy jeszcze sceny jakie odgrywał Thomas Voeckler w koszulce lidera, więc dzieje się bardzo dużo na tych etapach. One są bardzo ciekawe dla kibiców, dla kolarzy już mniej.

Przed naszą rozmową wspomniałeś, że Tour de France to najgorszy wyścig. Mają za sobą kilka wizyt na tym wyścigu, mogę się tylko domyślać, czemu tak mówisz. Mógłbyś wyjaśnić nieco szerzej dla kibiców, którzy nigdy nie byli na Tour de France?

Dlaczego Tour de France jest najgorszym wyścigiem? Nie chce brzmieć jak ktoś, kto narzeka. Oczywiście, że nie. Zawsze mówiłem, powtarzałem, że Tour de France czy mistrzostwa świata to są wyścigi, w których, jeśli możesz, musisz startować. Dlaczego? Bo trochę szczęścia, trochę nogi, 5 minut może zbudować całą karierę, całe życie.

Jeżeli ktoś był liderem Tour de France chociaż przez jeden dzień, to do końca jego kariery będą to powtarzać, zostanie to w jego palmares. Nawet po zakończeniu kariery, gdzieś tam każdy będzie wspominał, że ten zawodnik wygrał etap albo miał żółtą koszulkę. Czasami takie rzeczy przychodzą zupełnie niespodziewanie, więc Tour trzeba jechać.

Dlaczego mówię, że dla mnie jest najgorszym wyścigiem? Trzeba wiedzieć, że Tour de France jest coroczną, największą imprezą na świecie – i to widać i to słychać. W 160 krajach leci bezpośrednia transmisja, przyciąga sponsorów i VIP-ów. Ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z kolarstwem.

Wiadomo, z każdej drużyny wszystkie najważniejsze osoby od razu przyjeżdżają na Tour de France. Czy to są sponsorzy, właściciele firm, menadżerowie, każdy przyjeżdża. Jest jeszcze większa presja, jest jeszcze większe zamieszanie. Zawsze wiedziałem, że na Tour przyjeżdżają nawet ludzie niezainteresowani kolarstwem, tylko dlatego, że jest to Tour de France. Czy to z danego miasteczka, z danej wioski, gdzie przejeżdża Tour de France. Sponsorzy, ludzie których nigdy nie widziałem, bo są zainteresowani, przyjeżdżają na Tour de France wyłącznie dlatego, że to jest Tour de France.

Wiadomo, każdy się napina, musi być jak najlepiej, jak na najwyższym poziomie. I to widać, takie trochę pozerstwo, że tak powiem. No ale przez to się robi większa presja, stres dla zawodnika. Nie ma spokoju dla zawodnika lub tego spokoju jest troszeczkę mniej. O ile na Giro czy na Vuelcie kibice to są prawdziwi kibice kolarstwa, ustawiają się i kibicują, tak na Tour de France często nie są to tylko kibice, ale ludzie po prostu zainteresowani spektaklem. To jest Tour de France: “muszę tam być, muszę zobaczyć”; bo “akurat przejeżdża przez moją wioskę” albo “pojadę, bo jestem na wakacjach we Francji”… „Pewnie Sagan jedzie wygrać Tour de France, on taki mocny to pewnie wygra” – nieraz takie rzeczy słyszałem. To jest różnica.

Oprócz tego, jest to wielka impreza, wielka karuzela. W konwoju jest więcej motocykli i samochodów. Te samochody ciągle jeżdżą z VIP-ami, już nawet na Dauphine. Wszędzie, gdzie jedzie wyścig, samochodów jest zdecydowanie więcej, więcej dziennikarzy, fotografów. Dla kolarzy też, ale w konwoju jeszcze więcej. Ogromny stres, w czasie etapu dla dyrektorów. Jest to naprawdę obciążający wyścig, oprócz tego nie pomaga to, że wszystko musi być tak, jak chce policja, która traktuje nas [w kolumnie wyścigu] trochę jak zło konieczne.

https://www.youtube.com/watch?v=LMK6ZYtdsfA&h=350&w=auto

Brzmisz jakbyś cieszył się, że w tym roku nie musisz jechać na “Wielką Pętlę”.

Bo oszczędzę sobie stresu, zamieszania. I tłumu ludzi dookoła. Jako zawodnik nie lubiłem jeździć, bo etapy są dosyć nudne, często jest to przemieszczanie się z punktu A do B. Oczywiście gdzieś tam jest walka. Gdy już poszedł odjazd, to te etapy są nudne, cały czas ten wiaterek, cały czas jeden za drugim i zasuwanie jak wagonik. Z miejsca A do B, wzdłuż pól słonecznika.

Generalnie nudne etapy, później górskie odcinki są fajne. Wśród kolarzy często powtarzaliśmy, że gdyby wyrzucić peleton z Tour de France na Giro d’Italia, to mielibyśmy najpiękniejszy i najcięższy wyścig na świecie. Wiadomo, na Tour de France przyjeżdżają najlepsi kolarze, którzy się specjalnie szykują. Czasami ktoś Giro może pojechać, żeby przygotować się do Tour de France. Najlepsi kolarze szykują się do Tour de France i 85% peletonu jest przygotowana na 100% tylko na Tour de France. Właściwie w każdej drużynie do składu na Tour de France jest największa selekcja.

Powiedzą ci w grudniu “jedziesz na Giro, szykuj się”. Na Tour de France tak nie jest. Jest szeroki skład i krótko przed startem jest wybieranych 8, za moich czasów 9, najlepszych kolarzy. Więc mamy wszystkich przygotowanych na 100%. Jakby ich wrzucić na trasę Giro, to i dla kibiców… Piękne tereny, nawet moja babcia zawsze powtarzała, że czeka na maj, czeka na Giro, bo uwielbia oglądać Giro w telewizji. A Tour de France jest jednak nudny dla wielu. Jeśli sam nie jadę, to właściwie nie oglądam relacji. Może samą końcówkę, bo naprawdę, poza górskimi etapami, nie ma na czym oka zawiesić w telewizji.

Jeszcze jedno. Dlaczego nie lubiłem Tour de France? Tour de France był słynny z tego, że mieszka się w kiepskich hotelach i słabo się je. Teraz już nie, bo każda drużyna ma swojego kucharza i kitchen truck. Kolarze teraz jedzą to, co przygotuje szef kuchni na wyścigu. A obsługa nie, my jemy w hotelu, czyli jedzenie g**niane, hotele małe. Pamiętam, jak się wchodziło jako kolarz do pokoju, to z reguły było to jakieś Campanile, to musieliśmy pytać „to teraz ty czy ja?” Nie dało się otworzyć dwóch walizek, bo było za mało miejsca. Masażysta z reguły śpi z mechanikiem w pokoju, no i pierwsze, co musi zrobić, to jedno łóżko wynieść na korytarz, bo nie rozłoży łóżka do masażu. Porażka.

15 hoteli na 20 nie ma klimatyzacji. Przy tych 35 stopniach nie ma jak spać, nie ma jak się regenerować. Ktoś powie, że Tour de France ma taki swój urok, z tego słynie. OK, ale jeżeli jest się kolarzem i walczy się o jakiś tam wynik, to fajnie byłoby mieć stworzone troszeczkę inne warunki, bez utrudniania na siłę wyścigu, który nie jest najlżejszy.

Tak jak powiedziałem, poziom jest bardzo wysoki, każdy etap jest rozgrywany jak klasyk. Z reguły to wygląda tak, że 21 etapów to jest 21 klasyków. Więc utrudniać jeszcze przez to, że nie można się zregenerować, w normalnych warunkach, czy dostać normalnego jedzenia? Zresztą kto był we Francji, ten wie, że kuchnia francuska słynie z tego, że jest beznadziejna, a nie na wysokim poziomie (śmiech). Nie jest to Italia.

1 Comments

  1. Marcin

    7 lipca 2021, 11:56 o 11:56

    I to jest wywiad! Szczere słowa, a nie powtarzanie mądrości z Wikipedii i smyranie po klejnotach sponsorów, reklamodawców i tłustych prezesków. Brawo Sylwester.