Danielo - odzież kolarska

Tour de France 2020. Porte: “500 metrów przed metą nie mogłem wstać z siodełka”

Richie Porte na Col de la Loze wspiął się na wyżyny swoich możliwości i awansował na czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej Tour de France. Australijczyk jedzie po najlepszy wynik w historii swoich startów w wyścigu.

Porte jedzie bezapelacyjnie najlepszy Tour de France kariery. Na cztery dni przed końcem zmagań lider Trek-Segafredo jest czwarty i myśleć może o podium wyścigu. Dziś jako piąty zdobył morderczą Col de la Loze i królewski etap zakończył z uśmiechem na twarzy.

Kiedy w lipcu przejechaliśmy ten etap z Bauke Mollemą, od razu wiedzieliśmy, że to będzie królewskie rozdanie. Przetrwanie go i poprawienie swojej pozycji w wyścigu to powód do szczęścia

– nie ukrywał Australijczyk.

35-latek wysoką lokatą chce się pożegnać z rolą lidera w wyścigach trzytygodniowych. Kolarz z antypodów pierwszego dnia przerwy tegorocznego Touru rozwiał bowiem wątpliwości w dwóch kwestiach. Z końcem roku odejdzie z Trek-Segafredo, natomiast dwa kolejne lata w nowej ekipie spędzi w roli pomocnika, nie lidera zespołu na Grand Toury.

Tour de France w tym roku to zatem jego ostatnia szansa by wieszczony od lat potencjał przekuć na wynik lepszy niż 5. lokata z 2016 roku. 

Porte przez cały tegoroczny Tour jechał bardzo dobrze, zasadniczo unikając pechowych incydentów i kraks, które prześladowały go w latach ubiegłych. Tasmańczyk odstawał od Primoza Roglica, Tadeja Pogacara, Mikela Landy i Egana Bernala w Pirenejach, ale różnice przez cały czas były sekundowe. Większe straty kolarz Trek-Segafredo poniósł na 7. etapie, na którym pozostanie w drugiej grupie kosztowało go 1:21 straty do rywali w gonitwie na wiatrach.

Lider amerykańskiej ekipy w drugim tygodniu zmagań zajmował zatem 11. miejsce w klasyfikacji generalnej, ale z formą trafił na najtrudniejsze odcinki. Dobrze poradził sobie na etapie z metą na Puy Mary, a już na ostatnim etapie drugiego tygodnia, na Col du Grand Colombier, finiszował trzeci, ustępując na finiszu tylko Słoweńcom: Primozowi Roglicowi i Tadejowi Pogacarowi.

Piąta lokata na Col de la Loze pozwoliła mu przeskoczyć na czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej.

To była nawalanka, każdy jechał na siebie. Roglic miał niby Seppa Kussa, ale koledzy z zespołu nie mogli tu tak naprawdę pomóc. Są na wyścigach podjazdy tak piekielnie trudne jak Zoncolan, ale dziś, w takim finale na wysokości, ja ledwo kręciłem. 500 metrów przed metą nie mogłem wstać z siodełka. Każdy się dziś ujechał, ale ja jestem zadowolony z tego, jak mi poszło. Jutro też mamy trudny etap, zobaczymy jak się zregenerujemy

– mówił po zakończeniu zmagań.

Porte z grupki lidera odpadł najpierw 3,5 kilometra przed metą, ale po chwili zdołał dojechać. Po ataku Miguela Angela Lopeza i przyspieszeniu Roglica został nieco z tyłu i do zwycięzcy na ostatnich 2 kilometrach stracił 1:01. Straty do dwójki Słoweńców były mniejsze: do Roglica zabrało mu 46 sekund, do Pogacara 31 sekund.

W klasyfikacji generalnej lider Trek-Segafredo do prowadzącego kolarza Jumbo-Vima traci 3 minuty i 5 sekund, do drugiego Pogacara 2:05, natomiast do trzeciego Miguela Angela Lopeza 1:39. Ciaśniej jest za jego plecami, gdyż nad Adamem Yatesem ma 9 sekund przewagi, nad Rigoberto Uranem 19 sekund, a nad Mikelem Landą 22 sekundy.

Australijczyk może się jednak czuć pewnie w kontekście czasówki na 20. etapie. Tę, wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi, powinien pojechać lepiej niż jego najbliżsi rywale.

Cieszę się, że udało mi się przesunąć na czwarte miejsce. Zobaczymy co będzie jutro, potem trzeba przeżyć piątek i miejmy nadzieję, że uda się pojechać dobrą czasówkę

– nakreślił.