Danielo - odzież kolarska

Mistrzostwa Polski 2020. Anna Plichta i złoty restart skróconego sezonu

Wygrała w pierwszym starcie po pandemicznej przerwie, wygrała zdecydowanie. Anna Plichta zdobyła drugi tytuł mistrzyni Polski w jeździe indywidualnej na czas i w barwach mistrzyni kraju bardzo szybko zacznie skrócony sezon 2020.

W normalnych warunkach rozmowę z nową mistrzynią Polski buduję w oparciu o wiedzę o jej poprzednich startach czy poprzednie rozmowy. Tekst piszę by sukces ten umiejscowić w biegu sezonu, ale i na szerszej osi czasu kariery zawodniczki. W tym roku opowieść o drodze do złotego medalu krajowego czempionatu to historia zupełnie inna.

To opowieść konsekwentności i o szybkim przystosowaniu się do nowej rzeczywistości, w której zasady funkcjonowania w społeczeństwie i, w przypadku sportowców, trenowania, pisały regulacje epidemiologiczne poszczególnych krajów. W tym sensie doświadczenia nas wszystkich: sportowców, dziennikarzy i kibiców w ostatnich miesiącach są dość podobne. W obliczu pandemii konieczność zorganizowania sobie na nowo życia, pracy oraz zapewniania bezpieczeństwa swojego i bliskich wyznaczało priorytety każdemu z nas.

Sportowcy w tym okresie nie mieli możliwości zdalnego pojawiania się w biurze, choć platformy takie jak Zwift robiły co mogły by to umożliwić. Powrót do pracy zaczął się dopiero od bardziej regularnych treningów i planowania przygotowań w kontekście ogłoszonego kalendarza, natomiast opowieść o tym jak być gotowym już pierwszego dnia to historia dobrego planowania, ciężkiej pracy i radzenia sobie z wyzwaniami rzucanymi przez okres pandemii.

To także historia złotego medalu Anny Plichty.

Zawodniczka Trek-Segafredo na płaskiej, 22-kilometrowej trasie w Busku-Zdroju pokonała w czwartek o 49 sekund Martę Jaskulską (CCC-Liv) i o minutę Karolinę Kumięgę (TKK Pacific Toruń Nestle Fitness).

Plichta w styczniu startowała w wyścigach w Australii, natomiast okres zamykania granic i wprowadzania ogólnokrajowych kwarantann przez kolejne europejskie kraje spędziła w Belgii. Tam trenażer był opcją na deszczowe dni, gdyż treningi na zewnątrz (pojedynczo lub parami) pozostały dozwolone.

Byłyśmy w stałym kontakcie z naszymi dyrektorkami sportowymi, menadżerem. Jeśli ktoś by potrzebował, miałyśmy możliwość skontaktowania się z psychologiem. Najlepszą rzeczą było to, że przez cały czas miałyśmy wypłacane wynagrodzenia, więc nie musiałyśmy się stresować co dalej. Kiedy wybuchła pandemia, trenerzy bardzo fajnie do tego podeszli, bo dali każdemu dwa-trzy tygodnie odpoczynku, w zależności od etapu przygotowań. Zdawali sobie sprawę, że nikt nie jest w stanie przewidzieć jak długo potrwa ta sytuacja, że potrzebny jest mentalny odpoczynek. Wsparcie ze strony drużyny naprawdę było bardzo duże

– wspominała w rozmowie z “Rowery.org”.

Powrót do treningów amerykański zespół organizował przez zgrupowania wysokogórskie. Te poparte miały być startami w drugiej połowie lipca, gdy peleton szykował się do powrotu na trasy wyścigów najwyższej klasy. Plichta przymierzana była do kilku startów, ale ostatecznie to mistrzostwa Polski znalazły się na pierwszej pozycji w kalendarzu.

Miałam nadzieję na start w La Périgord Ladies (15 sierpnia), ale właściwie miesiąc przed wyścigiem okazało się, że nie pojedziemy. Miałam więc czas, żeby sobie w głowie ułożyć i zaplanować z moim trenerem jak najbardziej optymalne przygotowanie do czasówki. [W toku przygotowań] Przez miesiąc byłam na zgrupowaniu wysokogórskim w San Pellegrino: najpierw dwa tygodnie z drużyną, kolejne dwa w ramach kadry narodowej: z pomocą PZKol-u mogłam tam sobie zostać dwa tygodnie dłużej i potrenować

– zaznaczyła.

Pierwszy start po ponad półrocznej przerwie przyniósł szansę na dobry wynik, ale obarczony był także niepewnością i stresem.

Nigdy nie wiesz gdzie jesteś, jeśli nie startujesz w żadnym wyścigu przed czasówką. Nie masz pojęcia jak wyglądasz na tle innych. Fajnie jest mieć taką [przedstartową] rutynę… teraz, kiedy przyszły mistrzostwa Polski po takim czasie niestartowania w wyścigach, to byłam bardzo zestresowana. To już zabiera sporo energii

– przyznała Plichta.

fot. Agnieszka Torba / Rowery.org

28-latka, której czasówki w tamtym roku dobrze wyszły również w ramach Gracia Orlova i worldtourowego Madrid Challenge, inspekcji trasy mistrzostw dokonała po powrocie do Polski, w czerwcu.

Wiedziałem czego się spodziewać. Zdawałam sobie sprawę, że na tej trasie wszystko będzie zależało od tego, która zawodniczka będzie tego dnia najsilniejszy. Potrzeba trochę szczęścia, żeby defektu nie było, ale na takiej trasie decydowała głównie dyspozycja

– wyjaśniła.

W ostatnich 20 latach tytuł mistrzowski w jeździe indywidualnej na czas obronić udało się Bogumile Matusiak (2001/2 i 2008/9), Mai Włoszczowskiej (2010/11) oraz Eugenii Bujak (2014/15). Plichta triumfem w Busku-Zdroju dołączyła do tego grona.

Myślę, że dobrze przejechałam ten wyścig. Wiedziałam, że pierwsza połowa trasy będzie głównie z wiatrem i że tam nie można za bardzo się podpalić, żeby potem nie zabrakło w końcówce. Ja w końcówce byłam jeszcze w stanie dołożyć i to mocno. Pojechałam równo i z tego jestem zadowolona.

Zawodniczka z małopolskiej Krzywaczki czasu na świętowanie nie miała wiele: w poniedziałek startuje w mistrzostwach Europy w jeździe indywidualnej na czas, we wtorek weźmie udział, tym razem w barwach Trek-Segafredo, w worldtourowym wyścigu GP de Plouay. We czwartek wesprze kadrę narodową na mistrzostwach Europy w wyścigu ze startu wspólnego, a potem czeka ją transfer na drugi koniec Francji i wyścig La Course by le Tour de France, organizowany w sobotę w Nicei.

Nie miałam czasu się zwycięstwem nacieszyć. Ale w końcu się pościgam, z tego się cieszę. Tego brakuje

– zaznaczyła z uśmiechem.

Wszystko było tak fajnie ułożone, żebym zjechała z wysokości dwa i pół tygodnia przed mistrzostwami Polski, tak aby to było trzy tygodnie przed mistrzostwami Europy. Wiem, że wtedy czuję się najlepiej, że są tego efekty.