Przeniesione na jesień Giro d’Italia nie będzie nowym Giro Odrodzenia, ale ponownie przynieść może nadzieję na powrót do do normalności po czasie kryzysu.
Gdy na początku roku choroba Covid-19 powoli rozprzestrzeniała się w Europie, mało kto spodziewał się skutków pandemii i zmian, jakie wprowadzi ona w naszych życiach. Gdy wraz z coraz bardziej dramatycznymi doniesieniami z Włoch zbliżały się terminy rozegrania kolejnych włoskich wyścigów, mieliśmy jeszcze nadzieję, że pandemia oszczędzi chociaż sport.
Mario Vegni, dyrektor Giro d’Italia i innych wyścigów organizowanych przez RCS Sport, już na początku marca musiał przełożyć na bliżej nieokreślony termin Strade Bianche oraz Mediolan-San Remo. Wciąż wydawał się jednak pozostawać optymistą w kwestii przeprowadzenia Giro d’Italia w normalnym terminie. Błyskawiczny rozwój pandemii sprawił, że zaledwie kilka dni później dyrektor Vegni musiał ogłosić, że Corsa Rosa w 2020 roku nie odbędzie się w maju. Dotychczas Giro d’Italia z kolarskiego kalendarza wyrzucały jedynie wojny światowe.
Dla wielu z nas, to pierwsza taka sytuacja w życiu, nie tylko sportowym. Życie, które znaliśmy, musieliśmy pożegnać niemal w mgnieniu oka, a przyzwyczaić się do nowego. Z maseczkami, z odstępami, ze wszechobecnym lękiem przed zakażeniem i przed witającymi nas wszędzie dezynfektykami.
W wielu krajach dziś sytuacja powoli wraca do nowej normalności, wciąż pełnej niepewności, ale z dużą dozą nadziei.
Gdy w 1946 roku Giro d’Italia wracało na włoskie szosy (albo to, co z nich zostało) po przerwie spowodowanej II wojną światową, organizatorzy z “La Gazzetta dello Sport” szybko wykreowali dla wyścigu przydomek: Giro della Rinascita – Giro Odrodzenia.
Po zakończeniu wojny Włochy były w ruinie. Kraj był zniszczony przez walki, które przetoczyły się przez Półwysep Apeniński w ostatnich kilkunastu miesiącach. Rzuceni w ideologiczny wir, Włosi nierzadko musieli walczyć przeciwko sobie, a po wyzwoleniu brakowało wszystkiego – dachów nad głowami, jedzenia, wody, ubrań, mebli… Odbudować należało jednak nie tylko budynki i drogi, ale też narodowe psyche.
W niecały miesiąc po upadku Berlina, 1 czerwca 1945 roku, powróciła “La Gazzetta dello Sport”. Mimo, że pierwsze powojenne wydanie było pojedynczą kartką papieru, to redaktor Bruno Roghi już snuł plany o wielkim powrocie Giro d’Italia. Pomimo finansowych, politycznych i logistycznych problemów twierdził, że Giro “zjednoczy w 20 dni to, co zostało zniszczone przez 5 lat wojny”.
Za stery powrócił Armando Cougnet, dyrektor poprzednich 28 edycji włoskiego touru. W projekt zaangażowano największych producentów rowerów, gwiazdy jak Fausto Coppi i Gino Bartali, największych magnatów przemysłowych. Wszyscy jednogłośnie zgadzali się, że Giro musi pojawić się w najważniejszych miejscach kraju – od południa po północ. Sam papież Pius XII zaoferował, że jeśli Giro zechce przejechać przez Rzym, karawana będzie zaproszona na papieską audiencję.
Na starcie, 15 czerwca 1946 roku, stanęło 7 drużyn i 6 grup, złożonych z kolarzy, którzy nie dostali się do składu drużyn. Łącznie z Mediolanu wystartowało 79 kolarzy, a dla połowy z nich było to pierwsze Giro.
Wszyscy byli tak naprawdę tłem dla Fausto Coppiego i Gino Bartalego. Dwójki wielkich włoskich mistrzów, reprezentujących przeszłość i przyszłość. Ostatecznie po powrocie do stolicy Lombardii, to starszy Bartali tryumfował nad młodszym rywalem o niecałą minutę.
Giro powróciło silniejsze niż kiedykolwiek. Z rywalizacją, która w podziale na coppistów i bartalistów zjednoczyła cały kraj. Czy powracające po kryzysie Giro d’Italia 2020 ma szansę powtórzyć sukces edycji sprzed kilku dekad?
Kusząca analogia w obecnej sytuacji jest na wyrost. W 2020 roku kolarstwo nie jest już tak popularne jak było w latach powojennych. Włosi nie mają już też mistrzów kalibru Coppiego i Bartalego, który byliby w stanie zdominować nie tylko narodowy wyścig, ale i kolarstwo światowe.
W 1946 roku kraj był nadal podzielony – przez lata wojny, przez zniszczoną sieć komunikacyjną. Włosi musieli zakasać rękawy i odbudować swoją ojczyznę. Kolarski wyścig zorganizowany w iście ekspresowym tempie i łączący odległe regiony kraju był wydarzeniem patriotycznym.
Pomimo wielu ofiar śmiertelnych i cierpienia wielu rodzin spowodowanych chorobą Covid-19, nie można ich porównać do włoskich 500 000 ofiar II wojny światowej.
Przyszłość, choć jaśniejsza niż jeszcze kilka tygodni temu, ciągle może mieć dla nas kilka niespodzianek. Włochy z 1946 a 2020 roku to dwa różne kraje i dwa zupełnie inne modele kolarstwa, acz przyświecająca obu wyścigom idea przywrócenia nadziei i bycia pomostem do względnej normalności na pewno będzie znowu żywa gdy peleton ruszy na trasę.
Copyright © rowery.org. Wszelkie prawa zastrzeżone.