Danielo - odzież kolarska

Rozmowa z Robertem Kubicą. Część 1. “Kolarstwo wiele mi dało”

Robert Kubica

W obszernym wywiadzie Robert Kubica opowiada nam o swojej pasji do kolarstwa i o tym, jak rower pomógł mu wrócić do bolidu F1.

Robert Kubica znany jest przede wszystkim jako jedyny polski kierowca Formuły 1. O wiele mniej osób kojarzy sympatycznego krakowianina z jazdą na rowerze i kolarstwem.

W obszernej rozmowie z naszym wortalem zwycięzca Grand Prix Kanady w 2008 roku opowiada o swojej wieloletniej pasji do rowerów, przyjaźni z kolarskimi gwiazdami i ulubionych wyścigach. Dowiecie się też ile watów jest w stanie wykręcić mistrz kierownicy.

Zapraszamy do lektury pierwszej części rozmowy z Robertem Kubicą.

Jakub Zimoch: Dzień dobry Panu…

Robert Kubica: Żadnemu Panu, aż tak stary chyba nie jestem. [śmiech]

W takim razie, mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku w tej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy?

Tak, tak.

Dzisiaj już po sesji na Zwifcie?

Była, ale krótka. Ostatnimi czasy już nieco mniej jeżdżę, bo ściganie i symulator zabrały mi więcej czasu. Sesja była krótka, bo taka bardziej przed-śniadaniowa albo późno-śniadaniowa. Później będzie chyba jeszcze jedna, ale też raczej krótka.

Skąd się wzięło u Ciebie w ogóle zainteresowanie kolarstwem?

Prawdę mówiąc od zawsze miałem do czynienia z rowerem. Moi rodzice się śmiali, że wcześniej próbowałem pedałować, niż zacząłem chodzić. Jako młodemu dzieciakowi, w codziennej zabawie zawsze towarzyszył mi rower. Z czterema kumplami urządzaliśmy sobie jakieś wyścigi wokół bloku: pół-żużlowe, pół-rowerowe.

Gdy byłem starszy, pamiętam, że pojechałem na obóz rowerowy. Ale to wszystko były rowery górskie. Nawet kiedy ścigałem się już w kartingu w Polsce, to ten rower jakoś zawsze był obok mnie – na podwórku, na wakacjach i tak dalej.

Później moim podstawowym zadaniem stało się ściganie i jakoś ta pasja poszła na bok, bo na rower nie miałem już za bardzo czasu. Potem zacząłem wyjeżdżać do Włoch, już bez roweru, i nie miałem okazji jeździć.

Po jakimś czasie, jak już jeździłem w Formule 1, zacząłem trenować kolarstwo szosowe dla utrzymywania formy fizycznej. Prawdę mówiąc, wtedy bardzo mało jeździłem, więcej biegałem. W 2010 roku znowu złapałem takiego rowerowego bakcyla, ale tylko na chwilę. Zacząłem dużo jeździć w przerwie między Grand Prix, ale później w międzyczasie jeździłem też w rajdach i trochę w wyścigach [samochodowych], więc na rower nie było za bardzo czasu.

Jak wiadomo, w 2011 miałem wypadek i tak naprawdę przez prawie dwa lata byłem wyjęty z życia. Nie mogłem nic robić. Tutaj najbardziej chodziło o rękę, która ucierpiała w wypadku.

Później powiedziałem sobie „OK, spróbuję pojeździć na rowerze”. I spróbowałem, ale miałem taką dosyć niebezpieczną sytuację… kiedy jechałem drogą, kobieta w zaparkowanym aucie otworzyła drzwi tuż przede mną. Powiedziałem sobie: “no dobra, mam już tylko jedną w pełni sprawną rękę, nie mogę ryzykować wypadku jeżdżąc sobie dla przyjemności”. I znów odstawiłem rower.

Ale po kilku latach wróciłem. Tak naprawdę to rower pomógł mi powrócić na dobre na tor w sezonie 2016-2017. Kiedy w 2016 roku wszedłem na wagę i zobaczyłem magiczną liczbę… 87 kilogramów, powiedziałem sobie: “tak nie może być”. Postanowiłem, że muszę zejść poniżej 80 kilo, a potem zacząć wsiadać na rower. Tak też zrobiłem.

Ja żyję takimi stawianymi sobie celami i muszę mieć zadanie do wykonania albo cel do osiągnięcia. Oczywiście, pierwsze metry, pierwsze dni były no… [śmiech] horrorem. Nie tylko jeśli chodzi o formę. Mając pewne ograniczenia fizyczne, niestety nie jestem w stanie utrzymywać normalnej pozycji na rowerze i muszę te moje ograniczenia zrekompensować.

Wtedy jeździłem po 30, 35, 40 minut i schodziłem z roweru z masakrycznym bólem pleców. No ale, jako że jestem zawzięty, to nie odpuściłem. Powoli, powoli zacząłem jeszcze bardziej chudnąć, robić lepszą formę i w końcu zacząłem jeździć dłużej.

Dlaczego powiedziałem, że kolarstwo pozwoliło mi wrócić na dobre tory?

Ponieważ to była nie tylko część fizyczna, ale też mentalna mojej rehabilitacji i powrotu do formy. Uważam, że nie chodzi o to, żeby jeździć szybko czy wolno, czy też o technikę jaką się jeździ. Myślę, że jazda na rowerze naprawdę dużo daje i może dużo dać wszystkim. Nie chodzi o ściganie się z innymi. To może być naprawdę super możliwość wyciszenia się, bycia ze sobą, z naturą… to czas, żeby pomyśleć. W zależności od swojego humoru można dostosować swój styl jazdy. I, jakby nie było, bardzo się cieszę, że znowu odkryłem tę pasję z dzieciństwa, ponieważ przez ostatnie lata naprawdę sporo mi dała.

Jak już zacząłeś jeździć, to od razu z wysokiego C. Normalnie ludzie przecież nie jeżdżą od razu regularnie z Alessandro Petacchim czy Michałem Kwiatkowskim.

Muszę tu powiedzieć, że jeżdżę w miarę dużo, jak na czas, który mam. Oczywiście w okresie, w którym się teraz znaleźliśmy, tego czasu mam sporo. Ale nawet startując i mając wyścigi, a przy tym podróżując po całym świecie, staram się utrzymywać formę. Doszedłem do takiego momentu, że jak nie jeżdżę kilka dni, to brakuje mi roweru. I to jest bardzo fajne. To pokazuje, jak rower znowu stał się częścią mojego życia i jak dużo mi daje.

Tak naprawdę dni czy tygodnie spędzone bez roweru mnie denerwują. Wiem, że jak 2 tygodnie nie jeżdżę i wsiądę na rower, to będzie ciężko. Ale też po prostu czuję chęć i potrzebę pojechania sobie gdzieś, spędzenia czasu w innym towarzystwie, albo w towarzystwie swojego roweru.

Jeśli chodzi o moje jazdy, to jestem pasjonatem i w 100% amatorem. Ja się śmieję, że jeżeli chodzi o jazdę z tymi facetami, których wymieniłeś, to brakuje mi jednej dodatkowej nogi. Może i to by nie wystarczyło. Myślę, że to jest normalne. W każdym sporcie profesjonaliści są profesjonalistami, a amatorzy i pasjonaci są amatorami i pasjonatami. Dlatego w kolarstwie to jest piękne, że mogę zrobić sobie trening, który dla zawodowców jest coffee ride, i spędzić razem czas.

Alessandro [Petacchi] jest moim dobrym kumplem. Poznaliśmy się dosyć późno, ale dzięki kolarstwu spędzamy razem sporo czasu. “Kwiato” poznałem chyba 2 lata temu i miałem okazję dołączyć się do ich coffee ride w okolicach Monako. Ostatnio, przed koronawirusem, jeździłem z Sylwkiem Szmydem. Paru kolarzy znam, jest to bardziej przyjaźń i kumpelstwo niż jeżdżenie razem na tym samym poziomie.

Dają Ci jakieś rady o kolarstwie? Sam ich wypytujesz o wskazówki?

Ja sam się interesuje i dopytuję. Moim największym źródłem informacji jest Michele Bartoli, który aktualnie trenuje sporą grupę kolarzy i zawsze chętnie dzieli się doświadczeniem, kiedy pytam o wskazówki czy rady. Zresztą Michele bardzo dobrze znam i bardzo podziwiam, nie tylko za to jakim jest kolarzem, ale też jakim jest człowiekiem. Bardzo go szanuję za jego osiągnięcia i podejście do kolarstwa.

Moim największym problemem jest luźne podejście do kolarstwa. Traktuję rower raczej jako potrzebę, jako rekreację czy utrzymanie formy. Nie robię sobie rozpisek czy tabeli z treningami. Oczywiście sam się wkurzam, jak kumple zrywają mnie z koła pod górę, albo gdy nie jestem w formie. Ale nie mam mobilizacji, żeby na dłuższy okres skoncentrować się tylko na specyficznych treningach i robieniu ich od A do Z.

Może to wynikać z faktu, że jestem związany z innym sportem, który wymaga ode mnie dyscypliny. Chyba właśnie dlatego ta pasja rowerowa i ta trochę niechęć do robienia konkretnych treningów jest fajna. Daje mi wolność wyboru. Mogę robić, co chcę. Jak wyjadę z domu i czuję, że jest dobra noga, to sobie pojadę szybciej, sprawdzę swoją formę. Jak nie ma nogi, to zawrócę i pojadę do domu.

Próbowałem robić treningi, ale niestety nie mogę sobie pozwolić na systematyczność. Moja praca i codzienne zajęcia zabierają sporo czasu. Myślę, że kolarstwo jest jednym z niewielu sportów, gdzie już nawet 3-4 dni bez jazdy na rowerze robi dużą różnicę. Po przerwie wsiadasz na rower i czujesz, że coś się zmieniło. I to jest, jakby nie było, w kolarstwie trudne.

Ja patrzę na kolarzy z dużym podziwem i szacunkiem. Nie tylko z powodu wyścigu, który widzę na ekranie, ale dlatego, że wiem jakie są przygotowania i ile wysiłku trzeba włożyć, żeby w ogóle znaleźć się w takim miejscu. Jeśli mogę zaryzykować, a myślę, że mam rację, to życie kolarza jest najtrudniejszym życiem spośród sportowców pod względem wyrzeczeń, dyscypliny pracy, a także tego ile czasu i wysiłku trzeba włożyć, żeby się znaleźć na mecie.

Czy tak jak w motosporcie, spotkałeś się z jakimiś zwyczajami, tradycjami czy historiami w kolarstwie które Cię zaskoczyły?

Każdy sport ma swoje cechy, swoją specyfikę i swoje historie. Bardzo często trenuję i spędzam czas we Włoszech, w rejonie, gdzie jest dużo kolarzy. Mam też jednego kolegę, kolarza z Bardiani, z którym jeździmy na symulatorach wyścigowych. Wiadomo, że będąc w środowisku jakieś historie się słyszy, ale te trzeba zostawić w swoim gronie [śmiech].

Oglądasz wyścigi kolarskie?

Zawsze lubiłem oglądać kolarstwo. Myślę, że kolarstwo ma dużo wspólnego z Formułą 1. To znaczy, albo może być super fascynujące, albo bardzo nudne. Jest wielu ludzi, którzy mówią, że zasypiają w czasie wyścigów F1 i tym bardziej w czasie wyścigów kolarskich. Z tym, że większość ludzi nie jest w stanie sobie wyobrazić jaki to jest wysiłek i co się dzieje w trakcie wyścigu.

Przyznam się szczerze, że przez ostatnie 10-15 lat… OK, wyścigi F1 oglądałem w okresie, kiedy nie startowałem, w tym okresie rehabilitacji. Ale myślę, że na pewno przez ostatnie 3 lata oglądałem więcej wyścigów kolarskich niż wyścigów Formuły 1.

Miałem takie okresy, kiedy szukałem – a ja telewizji za bardzo nie oglądam – transmisji, retransmisji, jakichś programów o kolarstwie, żeby sobie obejrzeć, tak po prostu. Bardzo często zależy to od kraju, w którym jestem. Oczywiście we Włoszech kolarstwo jest bardzo popularne, mieli i mają bardzo dużo utalentowanych kolarzy. Może tak być, że wiem dużo więcej o kolarzach włoskich, niż wiem o polskich, ponieważ włoskie kolarstwo jest bardziej dostępne i dlatego automatycznie można obejrzeć więcej.

Oglądam też jakieś starsze wyścigi, bardzo chętnie klasyki. Zawsze jest tak, że jak już oglądam telewizję i przełączam kanały, to jak trafię na kolarstwo, to zostawiam. I jest to fajne.

Masz jakiś ulubiony wyścig?

Ja w 2017 roku miałem jechać na “Flandrię”. Bardzo lubię historie o niej. Moi kumple kolarze co roku jeżdżą do Belgii na klasyki, zarówno startować w amatorskich wyścigach jak i oglądać wyścig zawodowców. Zawsze mi opowiadają różne ciekawe historie. I to jest fajne w kolarstwie, że wszystkie historie powodują, że cofam się 20-30 lat wstecz, gdy byłem młody. Może to jest też plus moich znajomych, że potrafią mi opowiedzieć o tych wyprawach, w taki sposób, że budzą fascynację i chęć bycia tam.

Za każdym razem myślę jednak, że po pierwsze nie mogę pojechać, bo jest to w trakcie sezonu, a po drugie, na samą myśl, że to jest marzec-kwiecień i miałbym jechać dobrych kilka godzin na rowerze i miałoby padać, wiać i być zimno… To jednak wolę wypad z kumplami na Teneryfę w styczniu, gdzie jest gwarantowana pogoda.

Robert Kubica na Teneryfie; fot. Robert Kubica/archiwum prywatne

Jak oglądasz wyścigi kolarskie, to wolisz klasyki, gdzie jest krótko i zwięźle, czy opery mydlane jak Tour de France?

To zależy. To są dwa różne rodzaje wyścigów. Częściej oglądam Wielkie Toury i podoba mi się w nich też taktyka, różnorodność tego, co się dzieje, kto się może pokazać, kto się nie może pokazać. Myślę, że to jest coś, czego człowiek, który nie zna się na kolarstwie, może nie wyczuć. A szkoda.

Jest naprawdę dużo rzeczy, które zmieniły się w kolarstwie przez ostatnie 20-30 lat. Tak jak w Formule 1, tak samo w kolarstwie, słyszę, że kolarstwo to już nie to samo. Albo że 20-30 lat temu to byli kolarze, a ci co teraz jeżdżą w ogóle nie mieliby szans.

Świat się zmienia i kolarstwo się zmienia. Myślę, że szczególnie Wielkie Toury z ostatnich lat mają dużo więcej taktyki, dużo więcej myślenia, a nie tylko mocy i jazdy na zasadzie kto dojedzie do końca, ten dojedzie. Teraz wiemy więcej o wysiłku, lekarze i zespoły mają też dużo więcej informacji. Kolarstwo zrobiło się bardziej techniczne. Nie tylko pod względem materiałów, ale też pod względem przygotowania i rozgrywek taktycznych, w zależności od formy danego dnia. To jest coś niesamowitego, że ci faceci jadą przez 3 tygodnie. I to nie jadą tak, jak ja sobie jeżdżę [śmiech], tylko naprawdę mocno. To jest coś niesamowitego.

W Formule 1 panuje o Tobie opinia, że świetnie analizujesz dane wiele z nich wyciągając i że lubisz to robić. Obecnie podczas jazdy na rowerze można zbierać wiele danych. Też je zbierasz i analizujesz? Czy w kolarstwie Cię to kompletnie nie interesuje?

Mam parę czujników i rzeczy, które mogę sobie sprawdzić. Ale, jak powiedziałem wcześniej, podchodzę do tego bardziej luzacko. Czasami sobie myślę, że na trenażerze mógłbym popracować nad techniką pedałowania, ponieważ moja prawa noga jest dużo krótsza. To mi pokazuje, jak bardzo kolarstwo mi pomogło.

Gdy zaczynałem jeździć na rowerze, oczywiście nie same początki, ale już później, to prawa noga podawała dużo słabiej. Miałem mniej watów i dużą dysproporcję pomiędzy lewą, a prawą nogą. Teraz, kiedy jestem w formie, ta dysproporcja jest minimalna. To też pokazuje jak ciało i umysł potrafią się dostosować. Także widzisz, mam te czujniki, chociaż nie za bardzo na nie patrzę.

Tak samo jest w wyścigach. Myślę, że te wszystkie dane są potrzebne bardziej do analizy przez ludzi, którzy nie są tobą. Czyli inżynierów, lekarzy czy trenerów. A kolarz sam dokładnie wie, co się dzieje z jego ciałem. Ja na przykład, to co widać na telemetrii z bolidu i co mogę sobie później obejrzeć i sprawdzić, to czuję od razu. Telemetria jest dobra, bo pozwala różne rzeczy sobie potwierdzić. Utwierdza cię w tym, że dobrze wyczułeś, że dobrze to robisz i interpretujesz wszystko, co się dzieje.

Myślę, że w kolarstwie właśnie w tym jest pomocna technologia. Kolarze, szczególnie ci młodsi, są w stanie potwierdzić swoje odczucia oraz intuicję z informacjami, które zbierają. Dodatkowo te wszystkie dane są później przetwarzane przez innych i analizowane w kontekście konkretnego kolarza.

Z tego, co wiem, 20-30 lat temu kolarze byli dzieleni na grupy i treningi były dobierane pod każdą grupę – sprinter, góral, i tak dalej. Teraz profesjonalni kolarze dostosowują sobie treningi w zależności od dnia, od tego jak jadą pierwsze pół godziny, pierwszą godzinę. To się robi dużo bardziej techniczne dzięki postępowi technologicznemu.

Możesz zdradzić jaką moc generujesz na rowerze?

U mnie się to trochę zmienia. Ja zawsze najlepszą formę miałem w lutym, ponieważ to jest ciągle przed sezonem, a grudzień-styczeń to czas, kiedy mogę sobie więcej pojeździć. To też zależy od tego, gdzie się robi test i jaki się robi, ale moim najlepszym testem na VO2max przez 20 minut było 315-320 watów. To już są moje górne wyniki.

Ja jestem dosyć lekki, bo mam 185 cm wzrostu, a dzisiaj ważyłem poniżej 65 kilogramów. Niestety, ale u mnie jest tak, że chęci są, formę jestem w stanie zrobić, ale brakuje mocy. Za każdym razem jak spada wydolność, to czuję, że nie mam czym naciskać na pedały [śmiech].

Nie mam za dużo mocy, ale nad znajomymi przewagę robię zawsze po trzeciej godzinie. Ja wolę dłuższe dystanse, wtedy staje się to dla mnie bardziej interesujące. Tak jak ci mówiłem na początku, ja muszę mieć jakieś cele. Wyznaczam sobie jakiś punkt, do którego chciałbym dojść i staram się dopiąć swego. Ale muszę się przyznać, że bardzo często te kolarskie cele wyznaczam sobie zbyt wysokie, jak na moje możliwości i czas, jaki mogę temu poświęcić.

Często, jak już mam czas, to coś się dzieje. Albo za dużo trenuję, za dużo jeżdżę i nie mam czasu na odpoczynek. Zawsze odbywa się to jakoś chaotycznie, bo albo jestem po samolocie, przed samolotem, albo tu albo tam i jednak to odczuwam.

Dlatego w styczniu i lutym mam najlepszą formę, bo to są okresy kiedy najmniej podróżuję i kiedy najmniej się u mnie dzieje. Myślę, że ma to dla mojej formy duże znaczenie. Tak naprawdę to, co najważniejsze, to mieć przyjemność z jazdy. Oczywiście fajnie się wjeżdża pod górę parę minut krócej i męcząc się mniej. Albo inaczej, i tak męczysz się tak samo, ale wjeżdżasz o tę chwilę szybciej.

Jest coś, co mnie zawsze nurtowało w kolarstwie, i nie znam odpowiedzi, może ty mi odpowiesz. Ja ci teraz zadam pytanie.

Ten sport zabiera masę czasu, nawet żeby jeździć amatorsko. Żeby być na takim poziomie, żeby sobie gdzieś pojechać na 2-3 godziny, to trzeba poświęcić sporo czasu, sporo energii, sporo potu, sporo pieniędzy. Kolarstwo nie jest tanie, nawet nie mówiąc o samych rowerach. Co w tym jest, że za każdym razem, jak wjeżdżasz pod tę górę, to umęczony pytasz „po co ja to robię?”.

Dwa dni nie jeździsz, a trzeciego wsiadasz znowu na rower. To jest bardzo nurtujące. Po co ja to robię? Po co ja się tak męczę? Bo ja przecież nie muszę. Jasne, kolarstwo pozwala mi dbać o formę, ale ja nie muszę jeździć tak, jak jeżdżę. A jednak. Próbuję się domyślić, czy to tylko ja tak mam, czy większość ludzi tak ma, że chciałoby rzucić tym rowerem, a później wraca taka miłość.

Myślę, że nie jesteś jedyny i większość ludzi tak ma. Tu, gdzie mieszkam mam do wyboru płaskie trasy wokół jezior, albo podjazdy z nachyleniem nawet po 15 i więcej procent. I częściej, zamiast przyjemnej trasy po płaskim wybieram tę po okolicznych górkach. Mnie się wydaje, że jest to po prostu namacalny cel, jakieś osiągnięcie, za które nagrodę dostajemy od razu na szczycie i możemy być z siebie trochę dumni. Tu masz te kilkanaście, czy kilkadziesiąt minut od początku do końca, które są Twoje i Ty to osiągnąłeś, więc czas pracy i oczekiwania na sukces jest bardzo krótki.

Łączysz sobą dwa, czasem wrogie światy, kierowców i rowerzystów. Czujesz czasem na szosie wrogość tych pierwszych?

Jeździłem w wielu krajach, mogę powiedzieć, że to zależy od tego, gdzie jesteś, od kraju i kultury. Ale też sporo się zmienia. Wydaje mi się, że jest coraz lepiej. Chociaż czasem myślę, że rowerzyści też trochę przeginają. To nie jest tak, że ta wrogość wzięła się z niczego. Są grupy, które się do tego przyczyniają. Jak zawsze, w każdej dziedzinie życia, nie należy wszystkich wrzucać do tego samego worka.

W niedzielę opublikujemy drugą część wywiadu z Robertem Kubicą, w której opowiada między innymi o swoich rowerach, kolarskich przygodach i o tym, jak ma się wysiłek na rowerze do wysiłku w bolidzie F1. Zapraszamy!

2 Comments

  1. Bury

    1 maja 2020, 20:54 o 20:54

    Świetny wywiad! A odwrócona rola podczas rozmowy, to super moment! Widać, że Robert nie byle z kim śmiga 😉

  2. Pingback: To nie to, co myślicie, ale... - XOUTED - Marek Tyniec o Kolarstwie