Danielo - odzież kolarska

Mathew Hayman: “w Roubaix liczy się doświadczenie”

Druga część wywiadu o Paryż-Roubaix: Mathew Hayman opowiada o swoim zwycięstwie w 2016 roku i o tym, jak ważne jest w tym wyścigu doświadczenie.

Mathew Hayman zdołał wygrać Paryż-Roubaix dopiero po kilkunastu podejściach.

W 2016 roku na “Piekło Północy” wracał po kraksie, która wyeliminowała go z całej kampanii brukowanych klasyków. Za faworytów wyścigu stawiano Toma Boonena, Fabiana Cancellarę czy Sepa Vanmarcke’a. Nikt o zdrowych zmysłach, nie postawiłby złamanego grosza na zwycięstwo kolarza, który przez ostatnie kilka tygodni trenował po 3-4 godzinny dziennie na trenażerze.

Hayman Paryż-Roubaix jechał jednak jak z nut, a to, co zaczęło się jak udana ucieczka, szybko przerodziło się w walkę o wynik kariery. Triumf na welodromie dopełnił niesamowitą historię powrotu, determinacji i wieloletniej ciężkiej pracy.

W drugiej części rozmowy z “Rowery.org” Mathew Hayman opowiada o samym wyścigu, ale też o ważnej roli, jaką w tym zwycięstwie odegrało wcześniej zebrane doświadczenie. Zapraszamy do lektury.

Pierwszą część rozmowy przeczytacie tutaj.

Jakub Zimoch: Jaka była reakcja Twojej drużyny, gdy powiedziałeś im, że zaczynasz treningi, że celujesz w powrót na Roubaix?

Mathew Hayman: Powiedziałem im, że chciałbym spróbować wystartować w [Trzech Dniach] De Panne, wtedy to wciąż był trzydniowy wyścig, i wykorzystać go do dostania się [do drużyny] na “Flandrię” [Ronde van Vlaanderen], bo potrzebujesz jej, żeby dostać się na Paryż-Roubaix. Mimo że ja przebywałem w Belgii, to moje rowery wciąż znajdowały się we Włoszech, w naszym centrum serwisowym, więc nie było na to szans.

Musiałem ich trochę przekonywać. W końcu powiedzieli, że jak będę w stanie wystartować w dwóch wyścigach w Hiszpanii przed Paryż-Roubaix, to pozwolą mi spróbować zrobić rekonesans na brukach. Powiedzieli, że Paryż-Roubaix jest oczywiście niebezpieczne, ale tak samo jest we Flandrii, więc jeśli celem jest Paryż-Roubaix, to dodatkowy tydzień przyda mi się na sprawdzenie jak się czuję, bez zabierania czyjegoś miejsca w drużynie.

Nawet wtedy, w środę [przed Paryż-Roubaix], gdy robiłem rekonesans z drużyną, kilka osób z obsługi i szefostwa miało na mnie oko i starało się złapać mnie z jakimś grymasem. Chcieli zobaczyć, czy to tylko przedstawienie, czy naprawdę chciałem wystartować w niedzielę. Matt Wilson na początku rekonesansu wciąż nie był pewien, czy znajdę się w drużynie na niedzielę. Ja byłem o tym przekonany.

A koledzy z drużyny? Wspierali cię, czy też sprawdzali, czy dasz radę na kocich łbach?

Całkiem mocno pojechałem w tę środę. Musiałem to zrobić dla mojego trenera. Ostatni tydzień był bardzo dobry, dwa wyścigi w Hiszpanii poszły dobrze, waty się zgadzały, więc chciał, żebym w środę pojechał na całego. W porównaniu z gośćmi, którzy przejechali cały program klasyków, potrzebowałem nie tylko rekonesansu na brukach, ale również solidnego treningu.

Jechałem więc bardzo mocno, robiłem dodatkowe interwały i inne rzeczy. Może drapali się po głowach i zastanawiali, co ten gość robi. Z perspektywy czasu jestem zadowolony, że trzymałem się rad mojego trenera i wykonałem porządny trening tego dnia. Kolejne trzy dni wykorzystałem na odpoczynek.

Gdybyś miał wytłumaczyć komuś, kto nie jechał w Paryż-Roubaix, jak planuje się trening pod ten wyścig na trenażerze?

Tacx Neo symuluje wibracje, gdy w grze jedzie się po nierównościach [śmiech]. Prawda jest taka, że nie możesz. Możesz osiągnąć wysoką formę, ale drugim komponentem jest 15 lat doświadczenia z Paryż-Roubaix. Wiedzy o tym jak jechać po brukach, jak zachowuje się peleton, nie możesz ćwiczyć na trenażerze. Tak, możesz wytrenować swoje ciało. Mój trener przejrzał pliki z poprzednich lat, zaznaczył mocne i słabe punkty z przeszłości, porównując je z moją aktualną formą. To były jego zadania, a moim było wykonywać wszystkie ćwiczenia, które zaplanował.

Tego dnia miałem już olbrzymie doświadczenie, więc to bardzo pomogło. Mogę ci powiedzieć, jaki trening jest potrzebny, żeby być w stanie fizycznie pokonać dystans i bruki Paryż-Roubaix, ale wciąż będziesz potrzebował doświadczenia z tego wyścigu, żeby je przejechać. Nawet wtedy, to nie jest jak ściganie się po nich. Paryż-Roubaix to bardzo specyficzny wyścig. Prawdopodobnie trenowanie na brukach jest trudniejsze, niż ściganie się po nich.

Często musiałem mówić młodszym kolegom, żeby nie martwili się o przejazd przez Arenberg podczas wyścigu, że nie będzie tak źle. Jazda po niektórych brukach podczas samego treningu jest brutalna, ale jak tylko jedziesz w peletonie, z odpowiednią prędkością, z dużą dawką adrenaliny, jazda po nich staje się nieco łatwiejsza.

A co z rowerem? Czy po powrocie do ścigania na szosie i zdjęciu gipsu zmieniłeś pozycję na rowerze, albo dodałeś dodatkowe elementy?

Nie, wręcz przeciwnie. Na brukach zawsze jeździłem na całkiem standardowym rowerze. Dla mnie, jako specjalisty od klasyków, najważniejsze zawsze było ciśnienie w oponach i same opony. Spędziłem dużo czasu sprawdzając różne wartości ciśnienia. Poza tym nie zrobiłem nic specjalnego z moim rowerem. Nie używam podwójnej owijki, dodatkowych przycisków czy klamek hamulcowych, nic z tych rzeczy.

Scott [producent rowerów] miał kilka różnych rodzajów rowerów różniących się sztywnością. W tym wyścigu jechałem na bardzo sztywnym modelu Foil, który jest najbardziej aerodynamicznym modelem Scotta. Miałem koła z obręczami o wysokości 60 mm, których pewnie normalnie bym nie użył.

Dokonałem takiego wyboru, ponieważ to rower, na którym ścigałem się przed kraksą, a także w dwóch wyścigach w Hiszpanii przed Paryż-Roubaix. Każdy inny rower musiałby być zbudowany od zera. Nie byłem pewien, czy chcę startować na kompletnie nowym rowerze w tak brutalnym wyścigu. O ile mam sporo zaufania do naszych mechaników, o tyle nie chciałem startować na rowerze, na którym brakuje mi wyczucia.

W poprzednich latach zależało mi na wyniku, w tym wyścigu cieszyłem się z samego faktu, że mogę tam być. Pozwoliłem sobie trochę bardziej poeksperymentować i spróbować nowych rzeczy. Myślę, że nawet jadąc na ramie aero, z wysokimi obręczami, ciągle możesz zrobić wiele dobierając odpowiednie ciśnienie opon. Chyba i tak jechałem na trochę zbyt wysokim ciśnieniu.

Mieliśmy wiatr w plecy, dobrą pogodę. Rower był standardowy, no może nawet więcej niż standardowy przez ramę aero, ale nie zmieniłem nic w stosunku do moich zwyczajnych ustawień. W innej sytuacji też nic bym nie zmieniał, ale może spróbowałbym z ramą, która nieco lepiej tłumi drgania.

Miałeś jakąś konkretną rolę na ten wyścig od szefostwa drużyny?

Oglądałem wszystkie inne wyścigi, pozostałe klasyki, więc wiedziałem, że Luke Durbridge i Jens Keukeleire są w dobrej formie. To oni byli liderami, wykonali całą pracę, ścigali się w innych wyścigach. Nikt nie wiedział jaka jest naprawdę moja forma, mnie w to włączając. Dobra, wykonałem trochę sesji na trenażerze, czułem się dobrze, więc porozmawiałem z dyrektorami sportowymi.

Byłem kapitanem drużyny w poprzednich latach, więc powiedziałem, że pojadę na tyle, na ile starczy mi sił. Wiem, kiedy muszę zmienić swoją rolę w drużynie podczas wyścigu. Powiedziałem, że jak starczy mi sił i będę w finale, to zrobię wszystko żebym im [Durbridge’owi i Keukeleire] pomóc w końcówce. Wspomniałem Mattowi Wilsonowi, że na początku wyścigu mogę spróbować zabrać się w jakąś ucieczkę, żeby dojechać do pierwszych brukowanych sektorów bez potrzeby walczenia o pozycje z całym peletonem.

To się udało. Skoczyłem tylko dwa razy i odjechałem w ucieczce dnia. To był prawdziwy dar niebios. Nie często się to udaje. Wszystko wydarzyło się potem. Luke Durbridge dojechał z Tomem [Boonenem], Ianem [Stannardem], Sepem [Vanmarckiem] po drugiej strefie bufetu. Pomyślałem, że [Durbridge] jest w dobrej formie i ma szansę na dobry wynik.

Na kolejnym sektorze załapał gumę i odpadł z gry. Ponownie byłem jedynym [z naszej drużyny], który został w pierwszej grupie. Toczyłem się z tą grupą, bez żadnych pomocników i wsparcia. Pomyślałem, że postaram się dojechać jak najdalej się da razem z tymi zawodnikami. Jechałem w ucieczce cały dzień i nikt niczego ode mnie nie oczekiwał. W tej grupie jechało kilku zawodników, którzy mieli więcej do stracenia niż ja.

Przemknęła Ci przez głowę myśl „co ja tutaj robię, trenowałem na trenażerze!”?

Jedyna myśl, jaka krążyła mi w głowie, to ta, że w końcu zabraknie mi sił i odpadnę. Nie możesz przecież wygrać Paryż-Roubaix jeżdżąc na trenażerze po 2-3 godziny dziennie. Ta myśl siedziała cały czas gdzieś w tyle głowy. Byłem cały dzień w odjeździe, co zazwyczaj kosztuje cię więcej energii. Chociaż Paryż-Roubaix jest pod tym względem specyficzne. Wiesz, że nie możesz sięgnąć zbyt głęboko do rezerw, bo prędzej czy później braknie ci sił. Przytrafiło mi się to wiele razy.

Do tamtego wyścigu przejechałem Paryż-Roubaix 15 razy. Czujesz się świetnie, czujesz się świetnie, i nagle koniec. Więc czekałem na ten moment. Myślę, że to sprawiło, że oszczędzałem więcej sił. Może gdybym przystępował do wyścigu po kilku innych startach, czułbym się dobrze, był pewien siebie, pomyślałbym, że jestem starszy, doświadczony i że wiem, jak przejechać 260-kilometrowy wyścig po brukach.

W tej sytuacji byłem jednak bardziej zachowawczy, czekając na to, co się wydarzy. Myślałem: “trenowałem tylko na trenażerze, muszę uważać, bo te dobre nogi nie wytrzymają do końca”.

Powiedziałeś kiedyś, że Paryż-Roubaix można porównać do ponad 100 bardzo krótkich interwałów. Jakbyś to rozwinął?

Myślę, że to jakieś 130 interwałów po 20 sekund. Mój trener zrobił wszystkie kalkulacje. Wydaje mi się, że przez cały wyścig nie jedziesz na pełnej mocy dłużej niż 5 minut. Może przez 3 albo 3,5 minuty jedziesz na maksa. Nie ma tu zbyt wiele długiego wysiłku na pełnym gazie. Chodzi tu bardziej o te kilkanaście sekund, kiedy walczysz o pozycję przed brukowanym sektorem, a potem pewnie przestajesz pedałować tuż przed wjazdem. Potem ruszasz na bruku, potem znowu nieco zwalniasz. Może być kraksa i znowu musisz przyspieszyć, żeby utrzymać się na kole.

Nie ma jednak długich okresów utrzymywania maksymalnego wysiłku. Jest tego nieco więcej we “Flandrii”, ale we wszystkich tych wyścigach chodzi o to krótkie przyspieszenie. Wydaje mi się, że naprawdę łatwo to przeoczyć w telewizji. Widzisz zbliżający się do bruku peleton, widzisz walkę i wysiłek, ale nie widzisz samego uderzenia.

Dobrze czytając wyścig, spodziewasz się kolejnego zakrętu i wiesz, że musisz mocniej nacisnąć na pedały i jechać w trupa. Będąc w ucieczce, wyeliminowałem pewnie z 50-60 tych przyspieszeń. Dla mnie zaczęły się jakieś 60-70 kilometrów przed metą, zamiast od pierwszych 110 kilometrów, gdzie na trasie pojawiają się pierwsze bruki.

Na trasie każdego Roubaix jest ponad 20 sektorów brukowanych. Czy po kilku przejazdach znasz je na pamięć, wiesz jak się ustawić, którą stronę drogi wybrać?

Zapamiętujesz je, chociaż nie jest łatwo. Od czasu do czasu ciągle zdarza mi się pomylić. Przejechałem Paryż-Roubaix 17 razy, raz jako dyrektor w aucie, zrobiłem pewnie tyle samo rekonesansów, jechaliśmy niektóre z nich podczas etapów Tour de France. Spędzasz sporą część swojego życia w tym rejonie, tak samo we Flandrii. Po prostu się uczysz, popełniasz błędy i wiesz, czego nie robić w przyszłości. Jak popełnisz błąd, to wiesz do końca życia, że nie powinieneś go powtórzyć.

W 2016 pewnie popełniłem błąd jadąc na czele grupy kilkunastu zawodników, jakieś 80 kilometrów od mety. Wszystko dlatego, że pamiętałem jak kilka lat wcześniej Pozzatto zaatakował z Boonenem na tym sektorze, a ja byłem zbyt daleko, żeby zareagować. Wiedziałem, że na tym sektorze jest boczny wiatr. To doświadczenie, musisz po prostu przejechać te wyścigi. Teraz mogę sobie wyobrazić każdy sektor. W naszej drużynie często rozmawiamy o rzeczach, które składają się na bycie sportowcem. Jedną z nich jest na pewno studiowanie sportu i spędzenie odpowiedniego czasu na rekonesansie, sprawdzaniu map, myśleniu o kierunku wiatru.

Jako dyrektor sportowy starasz się przekazać te informacje, ale lepiej gdy zawodnicy sami mają je w głowie i rozumieją, aniżeli tylko słyszą od dyrektora. Uważam, że jest różnica pomiędzy usłyszeniem, że lepiej jechać po lewej czy prawej strony, a doświadczeniem i pewnością wyniesioną z rekonesansu i czasu spędzonego na analizie trasy. Oglądałem wszystkie edycje w telewizji, przejechałem wyścig wiele razy, starałem się analizować wyścig i wyciągać wnioski. To była olbrzymia część mojego sukcesu w Paryż-Roubaix.

Nie ma szans, żebym osiągnął to bez odpowiedniego doświadczenia, przejechania tego wyścigu tak wiele razy. W 2011 sądziłem, że to moja jedyna okazja, by znaleźć się na podium, ale schrzaniłem. Nie spałem potem przez miesiąc, bo pełniłem błędy. Nie ciążyła na mnie presja, ale bałem się błędu. Gdy puściłem koło na Carrefour de l’Arbre, pomyślałem, że znowu się zaczyna, że to jest moment, którego nigdy nie zapomnę, że to jest rzecz, która nie pozwoli mi zasnąć miesiącami. Potrzebujesz doświadczenia, więc wracając do pytania, to tak, myślę, że teraz znam już każdy “koci łeb” na drodze do Roubaix.

Masz swój ulubiony sektor bruku? O ile w ogóle z jazdy po nich można czerpać jakąś radość.

Powiem ci, że naprawdę nie. Nigdy nie zaatakowałem na żadnym z sektorów, nie zerwałem nikogo z koła. Powiem, że pokonanie Mons-en-Pévèle i wyjechanie po drugiej stronie w czołowej grupie było zawsze wspaniałym uczuciem. Dla mnie to zawsze stanowiło punkt zwrotny w wyścigu. Jeśli dojechałeś aż tam, to znaczy, że przejechałeś przez las [Arenberg], i kolejne bardzo ciężkie sektory po nim, Orchies i tak dalej.

Bardzo dużo ścigania już się wydarzyło i od tego momentu to zmieniało się już w zasadzie w walkę jeden na jednego aż do finiszu. 40 kilometrów do mety to wciąż dużo, ale jak wiemy, te klasyki otwierają się bardzo wcześnie. To zawsze było dobre uczucie dojechać tam na przedzie i pokonać ten sektor. Można powiedzieć, że od tego momentu ma się szanse na dobry wynik. Ryzyko złapania gumy czy kraksy jest też o wiele mniejsze. Od tego miejsca liczy się, kto ma najwięcej siły. Najbardziej nerwowa część wyścigu jest już za tobą.

Jadąc ostatnie kilometry z Boonenem czy Vanmarckiem czułeś jakąś presję, czy wciąż myślałeś, że nikt nic po tobie nie oczekuje, więc możesz jechać spokojniej?

Myślałem, że chciałbym znaleźć się na podium. Stanąć na podium na tym welodromie, to coś specjalnego i byłoby dla mnie osiągnięciem życiowego celu. Wracałem w głowie do 2011 roku, kiedy wygrał Johan Vansummeren, a na podium stał Maarten Tjallingii: nie czułem się od nich słabszy i myślałem, że fajnie byłoby coś takiego osiągnąć.

Nie byłem nigdy zawodnikiem jak Boonen, czy inni specjaliści od klasyków, którzy po prostu biorą rower i liczą się w każdym wyścigu, w którym startują. Nie chciałem po prostu zmarnować okazji osiągnięcia dobrego rezultatu. Myślę, że inni zawodnicy w tej grupie mieli o wiele więcej do stracenia. Oni musieli spróbować wygrać. Tom jechał po swój 5 tytuł, kibicowała mu cała Belgia. Pewnie zasłużył, żeby zostać samodzielnym rekordzistą [pod względem zwycięstw w Paryż-Roubaix]. Nie wiem. Kim jestem, żeby się wypowiadać.

Sep [Vanmarcke] czekał na przełom, będąc kandydatem do zwycięstwa przez tyle lat. Boasson Hagen to jeden z najbardziej utalentowanych zawodników, których spotkałem. Ian [Stannard] jest po prostu stworzony do tych ciężkich klasyków. Ode mnie nikt niczego nie oczekiwał, szczególnie, że wracałem skąd wracałem. Nikt nie widział mnie przez miesiąc, nie czułem więc presji. Zdecydowanie nie chciałem być czwarty, to byłoby bardzo rozczarowujące. To powiedziawszy, jeśli jechałbym tylko po podium, to pewnie dałbym dużą zmianę z Tomem przed wjazdem na welodrom, on by mnie objechał i skończyłbym drugi. Ostatecznie czułem, że mam wszystko pod kontrolą. Tego, jak pojechałem, jak się zachowałem na finiszu, oczekiwałbym raczej po kimś, kto ma więcej doświadczenia w rozgrywaniu takich końcówek.

fot. ASO/E.Garnier

W Polsce można spotkać stereotyp, że każdy Australijczyk zaczynał na torze. Miałeś wcześniejsze doświadczenia z jazdy czy ścigania się na torze?

Tak, to kolejny element tego sukcesu. Miałem 15 lat doświadczenia jazdy w Paryż-Roubaix, znałem każdy kamień, ale kiedy dorastałem, jako 10-latek, jeździłem też na welodromie. Tor w mieście, gdzie dorastałem, ma bardzo strome nawroty. Nawet jeśli to nie była świadoma decyzja czy wcześniejszy plan, to pomyślałem, że w takim układzie, po takim wyścigu, z ciśnieniem w oponach jakie miałem, atak i jazda z przodu, sprawią, że ciężej będzie mnie wyprzedzić i utrzymam przynajmniej część z nich za swoimi plecami utrzymując podium.

Pojechałem najwyżej jak się dało. Największym błędem Toma było chyba to, że pozwolił mi się wyprzedzić. Ja ruszyłem chyba zbyt wcześnie. Gdybym przegrał, to mówiłbym, że zaatakowałem za wcześnie. Ale wygrałem, więc zrobiłem wszystko jak należy. Pozwolił mi się wyprzedzić, nie walcząc zbytnio. Gdyby wtedy mnie nie puścił, to utknąłbym i straciłbym czas musząc go objechać. Gdy wyszedłem na czoło, ciągle spoglądałem pod ramieniem, czy cień się zbliża, ale on się nie zbliżał, a nawet jeśli, to nie wystarczająco szybko.

Pierwsza myśl po przekroczeniu linii mety?

Momentalnie zmieniłem swoje zachowanie, z tego chłodno-kalkującego kolarza, stałem się tym świętującym. Uniosłem ręce w geście zwycięstwa. Przeszedłem ze spokoju, w stan stresu i zastanawiałem się, co się właściwie stało. To nie wydawało się w porządku pod wieloma względami. Wszyscy oczekiwali zwycięstwa Toma, ja cieszyłbym się z 2. miejsca. Ale to było spełnienie moich marzeń.

Oglądałem nasz drużynowy Backstage Pass z tego wyścigu. Możliwość zobaczenia reakcji moich drużynowych kolegów w autobusie albo wozie technicznym było czymś niesamowitym. Normalnie nie masz okazji tego oglądać i widzisz wyścig tylko ze swojej perspektywy. Teraz, wraz z upływem lat, moje własne wspomnienia blakną, ale ten film jest tym, co pamiętam. Widziałem jak wszyscy się cieszą… coś wspaniałego. Z drugiej strony, wiedzieliśmy, jak poważną kraksę miał tego dnia Mitch Docker i o tym nie zapominaliśmy nawet podczas naszej radości i wieczornych celebracji. Wszyscy cieszyli się z mojego sukcesu, wiedzieli ile ten wyścig dla mnie znaczył i jak bardzo ciężko na to pracowałem.

Myślę, że jesteś bardzo popularnym zwycięzcą Paryż-Roubaix. Zwycięstwo Boonena, przeszłoby do historii kolarstwa, ale Twoja historia też jest niesamowita. Po jakim czasie mogłeś zacząć znowu normalnie spać?

Uff… Nie spałem tej nocy, nie mogłem normalnie spać przez kilka dni. Tej nocy budziłem się co chwila i sprawdzałem wiadomości na telefonie. Zostałem w drużynowym hotelu w Belgii, nie wróciłem do domu [Hayman mieszka w Belgii]. Sprawdzałem telefon, żeby upewnić się, że to wydarzyło się naprawdę. Nowe wiadomości nie przestawały przychodzić. Wróciłem do domu kolejnego dnia. Mieszkańcy pomalowali ulicę i zorganizowali grilla.

To był poniedziałek, a we wtorek wieczorem wróciłem do hotelu drużyny, żeby w środę wystartować w Brabantse Pijl. To przywróciło mnie do rzeczywistości. Tego dnia podarowałem każdemu butelkę szampana, a po kolacji zostałem dłużej z obsługą. Więc zaczynałem Brabantse Pijl na lekkim kacu. Przed tym wyścigiem obawiałem się o to, co ludzie powiedzą, gdy odpadnę. A wiedziałam, że w końcu odpadnę. Nie jest możliwe, żeby wygrać w Roubaix w niedzielę i potem powtórzyć to w środę. Bałem się, że nie będą mnie uważać za godnego zwycięzcę Paryż-Roubaix. Szybko uświadomiłem sobie jednak, że w pełni zasłużyłem na zwycięstwo w Roubaix i nie ma znaczenia, gdzie odpadnę w środę.

Myślę, że Mads [Pedersen] może przechodzić przez to samo. Wygrał [tęczową] koszulkę, a teraz musi udowodnić, że jest tego warty. Czegokolwiek by teraz nie zrobił, wszyscy się zastanawiają, czy to jest godne mistrza świata. Musiałem nauczyć się sobie z tym radzić. Jadąc w Tour de France miałem o wiele więcej wsparcia od kibiców, którzy widzieli Paryż-Roubaix. Nauczyłem się czuć dobrze z tym, że nawet jak odpadnę na etapie i dojadę do mety w ostatniej grupie, to ciągle jestem godnym zwycięzcą Paryż-Roubaix. Wiesz, to jest to miejsce [na górskim etapie Tour de France], w którym jeździ zwycięzca Paryż-Roubaix. Nie zmieniasz się jako zawodnik, bo wygrałeś wyścig.

Zachowałeś jakieś pamiątki z tego wyścigu? Oczywiście, poza słynnym trofeum w formie kostki.

Tak, zachowałem rower z tego wyścigu. Wisi na ścianie w domu. Staram się trzymać dzieci z dala od niego. Najmłodsze stają się na tyle duże, że mogą go już dotknąć. Wisi już tak 3 lata, cały w błocie, z kilkoma pajęczynami. Staram się go czasem odkurzyć. Dzieci pewnie nie do końca rozumieją dlaczego na ścianie wisi rower, ale widzę go codziennie, gdy schodzę po schodach. Chyba częściej niż trofeum, które stoi w salonie.

Ostatnie pytanie: Roubaix suche czy w deszczu?

Przez pierwszą połowę mojej kariery zawsze chciałem deszczowego wyścigu.

Jechałem dwie ostatnie mokre edycje Paryż-Roubaix, jechałem też deszczowy etap Touru po brukach. Momentem, w którym zdałem sobie sprawę, że nadchodzi czas emerytury, był ten kiedy zobaczyłem prognozę zapowiadającą możliwy deszcz podczas wyścigu kilka lat temu. Byłem całkiem przerażony wizją jazdy w deszczu. Pomyślałem, że dla mnie to może być czas by zakończyć karierę, że być może już wystarczająco dużo przejechałem, jeśli nie ekscytuje mnie wizja przejechania mokrego Paryż-Roubaix.

Widziałem kraksę Mitcha Dockera i wiem jak to jest ścigać się do początku lasku Arenberg, co nawet na sucho jest przerażające, ale robi świetnie widowisko w TV. 25-letni Mat Hayman powiedziałby, że cieszyłby się z przejechania mokrego Paryż-Roubaix, 35-letni Mat Hayman nie chce nawet zbliżać się do deszczowego Paryż-Roubaix. Nawet jeśli był w tym całkiem niezły.