Pierwszy Brytyjczyk na najwyższym stopniu podium Tour de France, Bradley Wiggins, dziwi się, dlaczego Paryż-Nicea, mimo panującej światowej pandemii, w ogóle się odbył.
Kryzys związany z koronawirusem z dnia na dzień się pogarsza. Na tym tle zastanawia, że w Nicei, niemalże przy granicy z Włochami, cieszono się z wyścigu. W sklepach znikał papier toaletowy, znikał zapas paracetamolu, angielska Premier League została zawieszona, Tirreno-Adriatico i inne wyścigi zostały odwołane. A Paryż-Nicea sobie jechał
– powiedział „Wiggo” w swojej podcastowej audycji dla Eurosportu.
Przypomnijmy, że „wyścig ku słońcu” zakończył się zwycięstwem Maximiliana Schachmanna (Bora-hansgrohe). Ostatni, niedzielny etap imprezy nie odbył się.
Jeśli z powodu wirusa w lipcu nie mielibyśmy Tour de France, byłby to wielki cios dla kolarzy. Nie tylko z punktu widzenia włożonej pracy, ale też finansowej. Oni zarabiają na kręceniu. Wszyscy mówią: to tylko przecież sport. Lecz konsekwencje ekonomiczne mogą być dla nich ogromne
– dodał “Sir Brad”.