Danielo - odzież kolarska

Jempi Monsere – Kowboj z Mallory Park

Jempi Monsere 49 lat temu został drugim co do najmłodszych mistrzów świata w historii. O Belgu, który na brytyjskiej ziemi zdobył złoto mistrzostw świata, przypominamy przy okazji goszczącego na Wyspach Brytyjskich po raz czwarty w historii czempionatu.

Dzieciak miał wszystko czego potrzeba, by stać się wielkim mistrzem. Inteligencję, spryt, podejmował dobre decyzje taktyczne, ale przede wszystkim był szybki

– mówił o nim Felice Gimondi.

Miał to coś, czego nie mieli inni. Miał twarz mistrza

– mówił nie kto inny, a sam “Kanibal”.

Eddy Merckx był największym  kolarzem w historii. Często to słyszałem. [Monsere] był lepszy od niego

– mówił Roger De Vlaeminck, jak gdyby kontynuując niekończącą się litanię pochwał.

Jean-Pierre Monsere urodził się w ubogiej rodzinie pracownika fabryki z Roeselare, miasta położonego w Zachodniej Flandrii i słynącego z gorzkiego piwa i niezliczonej ilości odbywających się tam kermesse – kryteriów kolarskich stanowiących ówcześnie podstawową rozrywkę dla klasy pracującej.

Historia początków kariery Jempiego, jak wszyscy go nazywali, nie różni się zbytnio od początków tysięcy innych kolarzy z tamtych czasów. Wymarzony rower stawał się szybko ucieczką od biedy, a zwycięstwa, nawet nad starszymi kolegami, szybko stawały się rutyną.

Rywal i przyjaciel

Kariera Monsere’a rozwijała się wzorowo, a młody kolarz z sukcesami przedzierał się przez młodzieżowe kategorie. W połowie lat 60. jego młodzieżowa kariera skrzyżowała się z karierą Rogera De Vlaemincka. W pierwszym wspólnym wyścigu De Vlaeminck stanął na najwyższym stopniu podium, a Monsere po jego prawej stronie. Ich znajomość przerodziła się w zaciętą rywalizację. Wszystko zmieniło się jednak podczas mistrzostw krajowych w 1967 roku. Pomimo bycia zdecydowanie najszybszym w stawce, Jempi postanowił rozbić stawkę na kilometr przed metą. Plan spalił na panewce, a goniący z furią De Vlaeminck wyprowadził po zwycięstwo Valerego Van Sweevelta.

Wbrew oczekiwaniom, w rezultacie tej akcji Jempi postanowił zakopać topór wojenny z De Vlaeminckiem. Ze swoją inteligencją i wrodzonym zmysłem taktycznym, nie mógł nie zauważyć, że ich rywalizacja przyniesie korzyść tylko innym zawodnikom. Dwójka szybko znalazła wspólny język.

Sojusz szybko przeradzający się w przyjaźń przyniósł efekty, ale taktyczny zmysł wymagał pracy. Podczas mistrzostw świata amatorów w tym samym roku, dwójka Belgów przegapiła ucieczkę dnia i musiała gonić grupkę przewodzoną przez zawodników zza Żelaznej Kurtyny. Przeskoczyć się udało, ale na cztery kółka przed metą z czołówki oderwała się czteroosobowa grupka, która miała spore szanse rozdzielić medale pomiędzy siebie. Jadący w niej również Monsere, pomimo sporych szans nie tylko na medal, ale i tytuł mistrza świata, w pewnym momencie przestał współpracować. Grupy zjechały się, kreskę pierwszy minął Brytyjczyk Graham Webb, De Vlaeminck był 7., a Jempi 10.

Na ostatnich okrążeniach mistrzowskiego wyścigu 19-latka ewidentnie zawiódł instynkt. Jego zachowanie bardzo zniesmaczyło jadącego również na czele Klausa Amplera (ojca jeszcze słynniejszego Uwe).

Wiem, że Monsere jest szybki i pewnie dlatego liczył na sprint, ale to był tylko kolejny powód by z nami współpracować. Miał najlepszą okazję by zdobyć tytuł mistrza świata

– komentował na gorąco po wyścigu Niemiec.

Nie wiedział, jak bardzo się mylił.

Wśród zawodowców

Po kilkunastu miesiącach ścigania się z amatorami i kilkoma wycieczkami za Żelazną Kurtynę – podczas jednej miał nawet obrzucić radzieckie czołgi i wozy opancerzone kamieniami z okna praskiego hotelu – Monsere dołączył wreszcie do grona zawodowców. We wrześniu 1969 roku po raz pierwszy nałożył krwisto-czerwoną koszulkę z czarnym napisem Flandria na białym tle. Już pierwsze kermesse pośród profesjonalistów pokazały, że młody kolarz z Roeselare nie zamierza kłaniać się starszym kolegom z peletonu.

Po pokazówkach we flamandzkich miasteczkach Jempy pojechał poznać prawdziwe ściganie na drogach północnych Włoch. W liczącym 230 kilometrów wyścigu Coppa Agostoni przegrał tylko z Franco Bitossim, za sobą zostawiając takie nazwiska jak Raymond Poulidor, Felice Gimondi, Marino Basso, Gianni Motta czy Michele Dancelli.

Następnym wyścigiem było Giro di Lombardia, wyścig znany dzisiaj jako po prostu Il Lombardia. Kibice zebrani w okolicy sanktuarium Madonna del Ghisallo byli świadkami pierwszych ataków największych faworytów. Po kolei ruszali Gimondi, Dancelli czy Bitossi, gonili Herman van Springel albo Poulidor. Grupy wykruszały się, a pojedynczy zawodnicy nie mieli szans ujść pogoni mniejszych grupek. Finisz rozegrał się pomiędzy grupką 9 zawodników, spośród których najszybszym okazał Gerben Karstens, zostawiając za plecami Jempiego Monsere’a i Van Springela.

Kontrola antydopingowa szybko wykazała, że w moczu Karstensa znalazły się zabronione substancje. Monsere został ogłoszony zwycięzcą „Wyścigu Spadających Liści” zaledwie kilka tygodni po tym, jak dołączył do zawodowego peletonu. Karstens po usłyszeniu wyniku miał zakrzyknąć „niemożliwe!”. Morał z tego taki, że podmieniając mocz do kontroli antydopingowej, powinno się upewnić, czy mechanik nie wspomagał się również by wytrzymać całą noc za kierownicą…

Po sukcesach końcówki 1969 roku, młody Belg miał dopiero zaznać trudności, jakie niosą ze sobą wiosenne wyścigi. W Omloop Het Volk jego solowy atak szybko został zlikwidowany, w Paryż-Nicea wycofał się na drugim etapie, a w Paryż-Roubaix zobaczył na własne oczy brutalną siłę Merkcxa.

W „Piekle Północy” Merckx pokonał de Vlaemincka o zatrważające 5 minut. Warto zaznaczyć, że w goniącej grupce było aż 4 zawodników w czerwono-białych strojach Flandrii, a każdy z nich młody i utalentowany. Jednak ówczesna taktyka Flandrii zakładała, że każdy zawodnik z odpowiednią dozą talentu – mierzoną i certyfikowaną przez Brieka Schotte – może atakować i jechać na siebie, nie oglądając się na innych. Nie trudno odgadnąć, że każdy z tej czwórki miał własną agendę, nie zupełnie kompatybilną z planami drużynowych kolegów. Monsere był zdruzgotany bezsilnością własną i całej drużyny w starciu z Merckxem.

Nieco lepiej poszło mu w Szwajcarii, gdzie na pnących się stromo szosach odstawiał jak chciał włoskich mistrzów. Gimondi, gdy doszedł go wreszcie po jednym z tych ataków, zapytał: „wystarczy ci już? Jesteś bandytą!” Monserowi nie wystarczyło, etapu nie wygrał, ale na mecie Gimondi przemianował go na „kowboja”.

Mistrzostwa świata

W rozgrywanych tradycyjnie tuż przed Tour de France mistrzostwach krajowych, Monsere był cieniem Merckxa. „Kanibal” wciąż walczący o swój pierwszy tytuł mistrza Belgii zaatakował 6 razy, tylko po to by 6 razy zostać złapanym przez „Kowboja”. Gdy zaatakował po raz siódmy, Monsere tylko wzruszył ramionami. Wcześniej Merckx obiecał mu 50 000 franków i miejsce w drużynie na mistrzostwa świata. Na zdobycie tytułu mistrza kraju miał jeszcze kilkanaście okazji, a okazja na sojusz z Merckxem i dodatkową premię, mogła się prędko nie powtórzyć. Brązowy medal wywalczony w sprincie też nie był najgorszą nagrodą pocieszenia jak na debiutancki wyścig.

Mistrzostwa świata w 1970 przyznano brytyjskiemu Leicester, jednym z najstarszych miast Anglii, leżącemu w centrum wyspy, gdzie ciężko szukać trudniejszych podjazdów. Każdy, kto znaczył cokolwiek, znalazł się w peletonie przemierzającym niewielkie zielone wzgórza tej chłodnej sierpniowej niedzieli. Mistrzowska pętla była krytykowana przed imprezą ze względu na swoją łatwość. Jednak silny wiatr sprawił, że 18 kółek dających łącznie niemal 270 kilometrów obfitowało w agresywne ściganie.

Na trasie Monsere atakował często, robiąc wszystko by uniknąć bycia zepchniętym do roli ciągnącego goniący ucieczkę peleton. Najdogodniejszym miejscem do ataków był wjazd na tor wyścigowy Mallory Park, gdzie znajdowała się też meta wyścigu. W tym miejscu trasy 2-kilometrowy „podjazd” o średnim nachyleniu 2% przechodził w kolejny nieco cięższy o nachyleniu 4%.

Na 50 kilometrów przed metą kolejną szarżę rozpoczął Gimondi zabierając ze sobą jednego z francuskich kolarzy. Monsere ruszył za nim, wyciągając z niezdecydowanego peletonu kolejnych trzech kolarzy. Duże kolarskie nacje znalazły się w impasie – Belgowie, Francuzi i Włosi mieli w ucieczce swoich reprezentantów i nie powinny były gonić, powinny były czekać aż ktoś inny nie wytrzyma, zacznie gonić i tym samym otworzy bramy do zwycięstwa dla wypoczętych kolarzy drużyny rywali.

Pierwsi nie wytrzymali Włosi, jakby nie wierząc w sprinterskie umiejętności Gimondiego. Gdy przewaga uciekających zaczęła zbliżać się do minuty, ruszył “Kanibal”. Przewaga spadała powoli, do pracy włączyli się Holendrzy i stoper pokazywał już tylko 30 sekund. W ucieczce Gimondi próbował przekonać Jempiego do oddania zwycięstwa, środkami innymi niż tylko siła własnych mięśni. Wizja tęczowej koszulki była dla młodego Belga jednak bezcenna.

Z topniejącą przewagą i Merckxem na karku, Monsere nie zamierzał składać broni. Sprawdził towarzyszy na łagodnym zjeździe. Gimondi „pospawał” momentalnie, utwierdzając tylko Belga w przekonaniu, że musi zrobić wszystko by się go pozbyć. Gdy po raz ostatni wjeżdżali do Mallory Park, Monsere zaatakował po raz kolejny. Towarzysze ucieczki przekonani, że jako szybki kolarz będzie czekał na finisz, zostali zaskoczeni. Przewaga utrzymywała się przez chwilę, ale wyczerpani goniący nie mogli znaleźć odpowiedzi na atak kolarza z Flandrii.

Przez ostatnie kilkaset metrów Monsere mógł się w spokoju delektować ekstatycznym dopingiem licznie przybyłych kibiców z Flandrii. Za jego plecami Duńczyk Mortensen ograł na finiszu wykończonego Gimondiego. Jean-Pierre Monsere, „Kowboj z Mallory Park”, został drugim najmłodszym mistrzem świata zawodowców w historii. Młodszym czempionem był tylko jego rodak Karel Kaers, który złoto zdobył w 1934 roku.

Skupiona wokół Merckxa belgijska drużyna nie była do końca zachwycona sukcesem swojego rodaka. „Kanibal” o sukcesie Monsere’a wypowiadał się dyplomatycznie, podkreślając, że sam zachował się w porządku, pozwalając mu odjechać. De Vlaeminck po latach w swojej autobiografii pisał:

napisali o tym mnóstwo romantycznych bzdur, że cieszyłem się ze zwycięstwa Monsere. Mogę wam powiedzieć, że wolałbym raczej sam wygrać. Zawsze wolałbyś sam wygrać, ale Jean-Pierre był moim przyjacielem, więc to było dobre.

Ostatnia zmiana

Zaraz po mistrzostwach Jempy otrzymał ofertę kontraktu z drużyny Salvarani, w której ścigał się Gimondi. Włosi uważali, że mając tego ostatniego na wyścigi etapowe i oddając klasyki Belgowi, będą mocni cały sezon. Oferta była również bardzo kusząca dla młodej gwiazdy. Włoskie drużyny dysponowały większymi budżetami niż belgijskie, więc mogły zapewnić nie tylko korzystniejszą gratyfikację finansową, ale bardziej zróżnicowany kalendarz startów i przygotowań. Również sytuacja w obecnej drużynie Monsere’a stawała się ciężka do wytrzymania – w drużynie było po prostu zbyt wielu liderów.

Monsere podpisał kontrakt z Salvarani i momentalnie zaczął tego żałować. Ciężko było mu wyobrazić sobie życie we Włoszech z rodziną i przyjaciółmi w Belgii. Pomimo podpisanego kontraktu z włoską drużyną, kilka dni później zdecydował się przedłużyć umowę z Flandrią. Włosi nie byli zachwyceni, ale wiedząc, że z nieszczęśliwego Belga i tak pożytku mieć nie będą, postanowili ugrać coś dla siebie. W zamian za zwolnienie z kontraktu Monsere musiał na piśmie zobowiązać się, że próba kupienia mistrzostw przez Gimondiego nigdy nie miała miejsca.

Po wszystkich zawirowaniach końcówki roku 1970, Monsere rozpoczął kolejny sezon od zwycięstwa w Ruta del Sol – poważnego wyścigu na otwarcie sezonu. W przygotowaniach do Mediolan-San Remo, kolejnego dużego celu sezonu, wszystko przebiegało jak należy. Gdy reszta drużyny szykowała formę ścigając się z Paryża do Nicei, aktualny mistrz świata przygotowywał się do startu w „Primaverze” poprzez starty w kermesse.

Na tydzień przed maratonem do San Remo, Monsere stanął na starcie Grand Prix de Retie. Wraz z De Vlaeminckiem znalazł się w liczącej 16 kolarzy prowadzącej grupie. Po zejściu ze zmiany zszedł na ostatnie miejsce. Była to ostatnia zmiana jaką dał w życiu. Pewnie oglądając się za siebie, nie zauważył jadącego powoli skrajem szosy mercedesa. Zginął na miejscu.

Mimo że ciężko to sobie wyobrazić, kobieta prowadząca samochód nie zrobiła niczego złego. Przy olbrzymiej liczbie wyścigów odbywających się podczas każdego weekendu w Belgii, policja i żandarmeria nie mogły zabezpieczyć w pełni każdych zawodów. Zamknięte drogi i pełna obstawa tych dwóch służb były zarezerwowane wyłącznie dla wyścigów klasycznych, a nie kermesse.  Podczas tych ostatnich pierwszego zawodnika poprzedzał jedynie samochód policyjny na sygnale, a auta w normalnym ruchu powinny były zjechać na skraj drogi.

Nieszczęśliwy splot zdarzeń i chwila nieuwagi kosztowały życie mistrza świata. Nigdy nie dowiemy się, jak potoczyłaby się kolarska historia, gdyby „Kowboj” postawił się „Kanibalowi”.

Rodzinnej tragedii dopełnił wypadek z 1976 roku. Kilkuletni syn Jempiego, Giovanni, jadąc na rowerze podarowanym mu przez Freddy’ego Martensa, również zginął po zderzeniu z samochodem.

Od 2012 w Belgii rozgrywany jest wyścig Grote Prijs Jean-Pierre Monsere z metą w rodzinnym mieście Jempiego – Roeselare.