Danielo - odzież kolarska

Francuskie historie Piotra Ejsmonta 2019: odcinek 5. W cieniu Col du Tourmalet

Piąta historia przywoływana przez Piotra Ejsmonta podczas tegorocznego Tour de France opowiada o wydarzeniach bezpośrednio związanych ze słynnym podjazdem pod Col du Tourlamet.

Kolarze po raz pierwszy sforsowali Col du Tourmalet 18 sierpnia 1902 roku, czyli rok przed pierwszym Tour de France. Na 215-kilometrowej trasie rozegrano wtedy wyścig ze startem i metą w Tarbes i z dwukrotnym podjazdem na górę – raz z jednej strony, raz z drugiej.

Wyścig organizował Touring Club de France, największa wtedy organizacja rowerowa we Francji. Na górze dwukrotnie jako pierwszy pokazał się Jean Fischer, ale wyścig wygrał Włoch mieszkający w Paryżu, Rodolfo Muller. Na mecie miał przewagę 8 i pół minuty.

W 1903 roku Henri Desgrange poprosił Roberto, żeby przejechał na próbę planowaną trasę pierwszego Touru, jeszcze bez podejścia pod Tourmalet. Rekonesans bardzo się przydał, bo Muller ukończył wyścig na czwartym miejscu.

Minęło 21 lat. W 1923 roku, na etapie w Pirenejach, kolarze mieli do pokonania Col d’Aubisque, Col du Soulor, Col du Tourmalet, Col d’Aspin oraz Col de Peyresourde. U podnóża Tourmalet na czele znajdowali się Ottavio Bottechia oraz Robert Jacquinot. Bracia Pelissier zatrzymali się w Bareges, żeby napić się wody z fontanny. Kierowca przejeżdżającego samochodu najechał na rower Francisa Pelissiera i pokiereszował go. Henri ruszył w dalszą drogę sam. Francis musiał przez godzinę kamieniem prostować wykrzywiony widelec roweru. Na metę w Luchon dojechał ze stratą 3 i pół godziny.

Bottecchia osłabł i Jacquinot prowadził teraz stawkę. W pewnym momencie Włoch musiał zejść z roweru. Wtedy wyprzedził go Jean Alavoine. Także Jacquinot pokonywał górę na pieszo. Kiedy dostał się na górę, zatrzymał się, żeby przełożyć koło na inne przełożenie. Jakaś uprzejma staruszka oferowała mu bukiecik górskich kwiatków. Po 12 minutach na górę dotarł Lucien Buysse, po 14 Alavoine i tuż za nim Henri Pelissier. Bottecchia miał aż 23 minuty opóźnienia.

Do mety było 71 km jazdy. Włoch zaliczył jeszcze dwie przebite opony. Pomimo tego na Aspin wróciły mu siły. Przez długi czas maszerował razem z Henrim Pelissierem. Francuz jedną ręka prowadził rower, w drugiej miał puszkę po konserwach, do której nalewał sobie wody z górskich strumyczków.

– Byliśmy jak dwoje zagubionych na pustyni żołnierzy, którzy usiłowali przeżyć –opowiadał potem Henri.

Na Aspin pierwszy był Jacquinot. Czuł już aureolę chwały. Rozpoczął się ostatni podjazd pod Peyresourde, ale po kilometrze podjazdu odcięło mu zasilanie. Dziennikarz Orlandini tak opisywał jego cierpienia:

Oczy miał prawie zamknięte. Posuwał się do przodu bardzo ciężko. W pewnej chwili spadł z maszyny. Próbował ją dosiąść, ale nie udawało mu się to. Szedł dalej na piechotę, opierając się o rower. Za każdym krokiem wydawało się, że zaraz się wywróci. Na koniec rzucił się na trawę przy drodze i płacząc wymamrotał „Nie mogę więcej. Nie mogę więcej!

Orlandini próbował go zmotywować, bo zwycięstwo etapowe nie było tak daleko. Jacquinot powtarzał ciągle, że nie może. Nadjechał Alavoine. Jacquinot rozpoznał go, zdjął beret i zawołał w jego kierunku: Kłaniam się przed tobą Jean.

Po tych słowach upadł na drogę jak trafiony kulą żołnierz. Pozbierał się po 5 długich minutach. Etap wygrał Alavoine. Jacquinot był drugi ze stratą nieco ponad 16 minut. Potem do Luchon dojechał Joseph Normand i dalej Henri Pelissier. Bottechia był szósty, przeszło 27 minut później, ale objął prowadzenie w wyścigu. Oddał je w Alpach na rzecz Henriego Pelissiera.


Cykl “Kolarskie historie Piotra Ejsmonta” od lat stanowił nieodłączny element portalu Pro-Cycling.org. Zakurzone przez upływ lat historie z kolarskiej przeszłości przywoływał Piotr Ejsmont, którego na gościnne występy kontynuujemy po fuzji portali.