Danielo - odzież kolarska

Tour de France 2019. Sukces Alaphilippe’a symbolem otwartego wyścigu

Julian Alaphilippe

Julian Alaphilippe z Pirenejów wyjeżdża jako lider Tour de France. Bez względu na to, jak wypadnie, jego jazda jest jedną z największych rewelacji i zaskoczeń tegorocznej edycji. Znakiem tego, jak bardzo otwarty jest wyścig po dwóch tygodniach ścigania.

Francuz wygrał etap i zdobył koszulkę lidera, stracił ją, przetrwał test na La Planche des Belles Filles, odzyskał prowadzenie, a następnie wygrał próbę jazdy na czas, zyskał na wiatrach, a po ponad 50 minutach wspinania na Col du Tourmalet nadal trzymał się najlepszych i ze sporą przewagą w klasyfikacji generalnej przystąpił do niedzielnego etapu. Tu, mimo problemów na wspinaczce Prat d’Albis, także zdołał się obronić.

Drugi dzień przerwy spędzi z maillot jaune, na koncie mając już 11 dni na czele klasyfikacji generalnej.

26-letniego klasykowca jako zawodnika mającego potencjał walki w klasyfikacji generalnej zidentyfikowali rywale, acz straty poniesione w niedzielę są znakiem, że Alaphilippe powoli więdnie i że w Alpach o wiele trudniej będzie mu o tak widowiskowe występy.

A te w ten weekend były niezwykłe. Col du Tourmalet mogło być popisem Thibauta Pinota (Groupama-FDJ), ale Alaphilippe wspinający się na szczyt za swoim rodakiem, w grupce pięciu najlepszych górali wyścigu, to przeszło oczekiwania nawet najwierniejszych kibiców noszącego muszkieterskie wąsy Francuza. Alaphilippe w finale nie zareagował, gdy po etap ruszył Pinot, nie ścigał go na ostatnich metrach, zadowalając się obroną koszulki.

To był bardzo trudny etap, spodziewaliśmy się rzeźni i takowa zaczęła się od początku ostatniego podjazdu. Koncentrowałem się tylko na tym podjeździe. Czułem, że dobijam do granic swoich możliwości. Wszyscy jechali ile fabryka dała, ja też wycisnąłem z siebie wszystko. Zobaczyłem znak ostatniego kilometra, a kiedy Thibaut ruszył, było świetnie

– mówił na szczycie, zanim światło kamer skierowało się na obecnego na mecie prezydenta Emanuela Macrona.

Kiedy zobaczyłem, że kontakt z grupką traci kilku bardzo silnych kolarzy, przeszedł mnie dreszcz emocji. Wykorzystuję ten fantastyczny czas, ciężka praca się opłaciła. Jeszcze jeden dzień w koszulce, nie mogę prosić o nic innego.

Francuz od tygodnia indagowany jest o walkę w klasyfikacji generalnej, a jego przygoda przyrównywana jest do tej Thomasa Voecklera z 2011 roku. Alaphilippe pozostaje jednak realistą.

Nie myślę o tym. Koszulka to zaszczyt, więc jadę by jej bronić. Czuję się coraz bardziej ujechany, a przed nami najtrudniejsze odcinki. Im dłużej będę liderem, tym bardziej będę sam siebie pytał na ile jeszcze mnie stać. Ale na pierwszym miejscu jest regeneracja

– wyjaśnił.

Lider Deceuninck-Quick-Step na odpoczynek nie miał wiele czasu, gdyż niedzielny etap ponownie sprawdzał go pirenejskimi wspinaczkami. Pinot ponownie atakował, nie zostawiając rywalom złudzeń, co do tego, kto najlepiej przygotował się do walki na górskich odcinkach.

Alaphilippe z grupki faworytów odpadł 5 kilometrów przed szczytem ostatniego podjazdu, ale do samego końca walczył, na mecie zapisując 1:06 straty do Pinota i Mikela Landy.

Wiedziałem, że dziś będzie trudno, spodziewałem się strat. Zapłaciłem za swoje wysiłki w końcówce. Ten sen trwa, bardzo cieszę się koszulką, ale nigdy nie byłem faworytem, a przed nami dopiero najtrudniejsze etapy

– ocenił.

W klasyfikacji generalnej Alaphilippe wciąż ma półtorej minuty przewagi nad Geraintem Thomasem. Pierwsza szóstka zamyka się jednak w dwóch minutach, a choć Pinot jest najmocniejszym góralem w stawce, ta zdaje się być dość wyrównana i trudno prorokować, kto znajdzie się na podium w Paryżu. Podobna sytuacja w ostatnich latach miejsce miała tylko w sezonach 2017 i 2011, gdy wyścig po dwóch tygodniach daleki był od rozstrzygnięć. Tym razem, fakt, że po 15 dniach rywalizacji na jej czele znajduje się specjalista od klasyków, co najwyżej wyścigów tygodniowych, pokazuje dobitnie jak bardzo otwarty pozostaje tegoroczny wyścig przed wjazdem na alpejskie przełęcze.