Tour de France

Tour de France od medialnej kuchni

O dziennikarskiej logistyce, jedzeniu i wywiadach. Jak pracuje się na Tour de France?

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się jak powstaje tekst, który czytacie? Czy uważniej traktujecie materiał, który napisany został przez kogoś obecnego w miejscu rozgrywania danej imprezy sportowej? Jeśli choć na jedno z tych pytań odpowiedzieliście twierdząco, macie pewnie świadomość, że nasi redaktorzy w tym roku zahaczyli o start Tour de France. Przez te kilka dni staraliśmy się dostarczyć jak najwięcej materiałów bezpośrednio z trasy, zarówno wywiadów i wypowiedzi, jak i galerii i innych ciekawostek.

Prowadzenie portalu kolarskiego w dość luźnej, niemal hobbystycznej formule ma tę zaletę, że na największym wyścigu świata jedyną presją zrobienia materiałów jest ta nakładana przez nas samych. Jeżeli się uda – świetnie, jeżeli nie – trudno. Czasami spotykamy się z pytaniami o to, jak wygląda taka praca, co robimy na wyścigach. Tę perspektywę postanowiliśmy przy okazji wypadu do Brukseli przybliżyć.

Priorytety

Wyjazd na wyścig kolarski to nie wyjście na mecz, to nie praca w zamkniętej przestrzeni. To trochę skomplikowana i wymagająca przygotowania operacja logistyczna, nawet jeśli wybieramy się “tylko” na start Tour de France. Ten w tym roku miał miejsce w stolicy Belgii, Brukseli. Tajników Grand Départu każdego wyścigu trzytygodniowego jest co najmniej kilka, ale tu skupimy się na trzech. Wszystkie powiązane są ze sobą a ich zgranie jest kluczowe, aby płynnie pracować przy największej kolarskiej imprezie świata.

Pierwszym, najważniejszym, jest logistyczne ogarnięcie. W planowaniu materiałów, które chcemy przygotować, kluczowa jest świadomość, że cały cyrk rozpoczyna się nie na starcie pierwszego etapu, a na kilka dni przedtem. Dlatego też, jeśli wyścig startuje w sobotę, dla dziennikarzy na miejscu praca zaczyna się we środę. Ekipy wraz z organizatorami planują konferencje prasowe, kilka dni przed wyścigiem dogadywane są wywiady, nagrania i inne materiały, których powstanie stymuluje największy wyścig świata. Dni startowe rządzą się z kolei swoimi prawami, a ich znajomość pozwala na poruszanie się w gęstym tłumie mediów, które ściągają na otwarcie wyścigu.

Na drugim miejscu w naszym rankingu ląduje przygotowanie do rozmów i planowanie materiałów, które chcemy zrealizować. Te ustalamy na długo przed przyjazdem do Brukseli, ale na miejscu te zamiary mierzymy na możliwości i pojawiające się okazje. Bez logistyki nie można ich zrobić, ale bez planu z kim rozmawiać, o czym rozmawiać i w jakim kontekście to osadzić, nie ma szans na dobry materiał. Niby oczywiste, ale czasami słysząc niektóre pytania zadawane kolarzom przed startem, można wątpić, czy wszyscy mają tego świadomość.

Na trzecim miejscu jest bufet. Jedzenie. Logistyka i przygotowanie to podstawy, ale spróbujcie nie jeść i nie pić regularnie podczas 15-godzinnego dnia pracy na wyścigu. Początki Grand Tourów to dla lokalnych organizatorów szansa na pokazanie się, także kulinarnie. Trzeba oczy mieć szeroko otwarte na oferowane bufety, w końcu to także część poznawania rejonów, po których się podróżuje.

Pod kątem tych trzech elementów spisaliśmy wrażenia z Brukseli. Nie wszystkie, tych wystarczyłoby na książeczkę, ale wycinek, który pozwoli Wam zrozumieć jak produkowane są teksty, z których czerpiecie wiedzę o kolarstwie. Przenosimy się zatem na start pierwszego etapu w centrum Brukseli.

Kibice w centrum Brukseli. fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Start

Na rozpiskę patrzymy jeszcze w piątek wieczorem, po trzech dniach konferencji prasowych, wywiadów i próby zrealizowania zamierzonych celów. Gdzie start, gdzie meta, gdzie parking ekip? Jak się tam dostaniemy? Którą drogę już zamknęli? Jak się będziemy przemieszczać, gdy już rywalizacja się rozpocznie? Kto może wygrać i co pod tym kątem powinniśmy wiedzieć? Co można zjeść podczas wielogodzinnego kręcenia się wokół wyścigu? Odpowiedzi na te pytania w jakiś sposób poznawaliśmy już wcześniej, ale dopiero na dzień przed startem mają one znaczenie.

Podpisywanie listy startowej to jedno wielkie zamieszanie. fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Na starcie jesteśmy w dwóch celach. Raz, porozmawiać ze znajomymi, obsługą, a także kolarzami, jeśli do takowych mamy pytania, chcemy coś uzupełnić lub dopytać. Dwa, aby odwiedzić Village Départ, specjalne miejsca dla akredytowanych i zaproszonych osób, które na licznych stoiskach sponsorów mogą otrzymać gadżety, spotkać gości wyścigu i w ich towarzystwie przywitać wyścig. “Wioska” to teren odgrodzony, wypełniony po brzegi i oferująca darmowy bufet, zaopatrzony w lokalne smakołyki.

Bo widzicie, samo machnięcie flagą interesuje tylko fotografów, dla reporterów nie ma specjalnego znaczenia – przeciętny kolarz stojąc na linii startu nic nie powie. Nas interesują rozmowy, przedstartowe pogaduszki, rozpoznanie terenu. Przed startem takie rzeczy dzieją się przy okazji podpisywania listy startowej, na które wyznaczone jest zwykle godzinne okienko przed startem. Początek o 10:50, dojazd na start to 45 minut, wypadałoby być nieco wcześniej, więc z zajmowanego lokum wyjść trzeba po 9:00. To nie brzmi jak codzienne wstawanie do pracy, ale jeśli wziąć pod uwagę, że porzucone późno w nocy pisanie rozpoczyna się na nowo między 6 a 7 rano, przy szybko organizowanym śniadaniu, sam poranek jest dość intensywny.

Start to w zależności od zaplanowanych materiałów także miejsce pracy. Kończenie tekstów lub obróbka zebranych na starcie wypowiedzi w tym szumie łatwe nie jest, tym bardziej, że nie ma specjalnego miejsca dla mediów. Często zatem trzeba organizować się samemu – w parku, w kawiarni, czy na chodniku. To jednak nie jest problem, z doświadczenia wiemy – większość najlepszych materiałów pisanych jest na podłodze lotniska, na dworcu, w kawiarni czy w autobusie.

Start startem, ale wywiad z Michałem Kwiatkowskim sam się nie obrobi. fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Tour to olbrzymie przedsięwzięcie i niesamowite zamieszanie, ale przed startem nikomu się nie spieszy. Ekipy zjawiają się dość późno, autobusy otoczone są samochodami, ekipą i gośćmi specjalnymi. Większość organizatorów nieco ułatwia zadanie i przygotowuje specjalną strefę obok czy za podium, w której kolarze mogą się na chwilę zatrzymać i porozmawiać. ASO w tym nie odbiega od normy, acz te pogawędki większą wartość mają dla telewizji niż mediów piszących. Zawodnicy zjawiają się powoli, jedni pojedynczo, inni grupami. Część unika interakcji społecznych jak ognia, ignorując otaczające ich tłumy, a część spędza tu dłuższą chwilę, pozując do zdjęć i rozmawiając. Do tej drugiej grupy należy m.in. Peter Sagan (Bora-hansgrohe), którego nawet okrzyki obsługi “Peter, start in 3 minutes!” nie powstrzymują od podpisywania zeszytów, koszulek i czego tam jeszcze podtykają mu kibice.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org
fot. Jakub Zimoch/rowery.org
fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Zawodnicy stopniowo kierują się przed Pałac Królewski, gdzie czeka już na nich słynne czerwone auto dyrektora wyścigu i Eddy Merckx, który za kilka minut da sygnał do startu. Niemal wszystkie gwiazdy peletonu stoją na czele, jednym z wyjątków jest Fabio Aru, który akurat zamyka stawkę. Rusza odliczanie od 10 do 1, a następnie wszyscy ruszają na odcinek neutralny. Przed nimi 200 kilometrów dookoła stolicy, a dla nas minął dopiero początek dnia.

Biuro

Kolarze na trasie, tymczasem my zmierzamy (po raz kolejny) do Village Depart po jedzenie, a potem na drugi koniec miasta, do centrum prasowego. Komunikacja miejska w Brukseli przez weekend jest darmowa, po drodze można przesiadać się do woli i zgarnąć dodatkowe zapasy. Założenie jest dość proste, czeka nas kolejne 6 godzin pracy, a w biurze prasowym – ku naszemu rozczarowaniu, patrząc na doświadczenia z poprzednich lat – dostępne są tylko kawa, woda i malutkie herbatniki.

Do porannej kawy 🙂
Każde biuro prasowe wygląda mniej więcej tak samo.

Biuro prasowe ulokowane zostało w halach Expo, pamiętających wystawę z 1935 roku i stylem Art Deco przenoszącym na chwilę świadomość w czasy, gdy kanclerzem Niemiec zostawał niejaki Adolf. Kompleks 12 olbrzymich hal w dzielnicy Heysel zajmuje sporą powierzchnię obok monumentu Atomium, a na miejscu w oczy rzucają się wykute z brązu posągi dekorujące szczyt jednej z hal wystawowych. Każda z nich symbolizuje inny środek transportu – motyw przewodni wystawy z połowy lat 30. XX wieku. Roweru wprawdzie tam nie uświadczycie (są figury reprezentujące transport morski, parowy, konny oraz powietrzny), ale na czas startu na olbrzymim trawniku przed kompleksem rozłożono potężny plakat z podobizną Eddy’ego Merckx’a. Przez kolejne dni jego okolice stają się dla nas punktem zbiórek, bo “Wielkiego Eddy’ego” nie da się przegapić.

Atomium. fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Do całego kompleksu jest tylko jedno małe wejście, przy którym za każdym razem przechodzi się kontrolę osobistą. Choć na zimno jest to zabieg irytujący, podobnie jak odsunięcie wejścia od strefy startu, ta decyzja uczulonych na tym punkcie Belgów wydaje się mieć sens. Samo centrum prasowe to ogromna hala z kilkudziesięcioma rzędami stołów, przedzielonych stojakami z telewizorami oraz z materiałami od sponsorów i organizatorów, a także kartkami z wynikami. Ciekawostką są wizyty partnerów ASO z Saitama Criterium oraz fakt, że przed każdym z obecnych ląduje butelka belgijskiego piwa. “Jesteśmy w Belgii” – wzrusza ramionami roznoszący je, uprzedzając pytanie rozbawionych i zaskoczonych dziennikarzy.

Meta

Tour rządzi się swoimi prawami i tradycjami, a choć każdy dzień przebiega według schematu dość podobnego, improwizacji jest sporo. Trzeba wiedzieć na co pozwalają organizatorzy, na co służby bezpieczeństwa i umieć reagować na zmarszczki w protokole wyścigu.

W Brukseli pierwszego dnia meta znajduje się 1300 metrów od centrum prasowego, a zatem żeby zdążyć na finisz, trzeba z biura prasowego wyjść nieco wcześniej. Spacer przez park szybko się kończy, choć niemiłym zaskoczeniem jest fakt, że książka wyścigu o 800 metrów nie doceniła odległości. Dostanie się do strefy mediów to kombinacje – ilu ochroniarzy, tyle opinii. W końcu po przejściu przez labirynt ciężarówek i sprzętu różnych stacji telewizyjnej widzimy metę. Peleton do mety ma w tym punkcie 10 kilometrów, wybrzmiewa głośny klakson oznaczający, że zostało ledwie kilka minut. Znak dla ochroniarzy, aby wyrzucić z okolic “kreski” wszystkich nieposiadających odpowiednich oznaczeń.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org
W oczekiwaniu na finisz. fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Tradycyjnie na metach dla mediów przewidziany jest namiot z telewizorami, w którym śledzić można końcowe kilometry. W tym wypadku wiele nie widać, tłum jest olbrzymi. Kraksę na 1,5 kilometra przed metą ledwo da się dostrzec, nie wiadomo, kto leży, a o dokładnym obejrzeniu końcowego sprintu nie ma już mowy. Słychać tylko krzyki spikera i tłumu, po jakimś czasie pojawiają się kolarze. Paradoks, stoisz w centrum wydarzeń, zwycięzca mija cię o kilka metrów, ale nie masz za bardzo pojęcia kto wygrał (dowiadujesz się dzięki wiadomościom od innych, oglądających rywalizację w spokoju, gdyż niemal tradycją jest, że w kluczowych momentach internetu złapać się nie da). Większym zmartwieniem jest uniknięcie potrącenia przez kamerzystów.

Zwycięzca szybko udziela wywiadu przed kamerami, eskortowany przez chaperonów zmierza na podium, gdzie odbiera nagrody. Tam nas nie ma, gwiazdy dnia zobaczymy dopiero przy następnym kroku, w strefie dla mediów, tzw. mixed zone. To dziwne miejsce, zwykle wąska alejka, w której dziennikarze stoją posortowani na grupy – najpierw czekają stacje transmitujące rywalizację na żywo, dalej inne telewizje, radio, wszyscy nieposiadający praw do transmisji i na końcu prasa, zarówno papierowa, jak i internetowa. W rzeczywistości te sektory obowiązują w teorii, wielu reporterów skacze między barierkami jak Sagan na finiszu (umiejętność obowiązkowa na trasie imprezy kolarskiej), a przebicie się dla nie-kamerzystów jest w zasadzie niemożliwe.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org
fot. Jakub Zimoch/rowery.org
fot. Jakub Zimoch/rowery.org
fot. Jakub Zimoch/rowery.org
fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Pytania zadaje więc kilka osób, reszcie pozostaje nagrywanie. Dekorowany zawodnik we wszystkich znanych sobie językach odpowiada na te same pytania mniej lub bardziej tymi samymi słowami, powtarzając się kilkukrotnie. Zasada jest jedna – jeżeli chcesz coś nagrać, musisz zbliżyć się jak najbardziej i wystawić rękę z telefonem czy dyktafonem jak najdalej. Tu przydaje się planowanie: jeśli wiesz, który zawodnik cię interesuje, plik z nagraniem możesz szybko wysłać do osoby siedzącej spokojnie w biurze prasowym, która do tego czasu zdążyła już przygotować tekst na stosowny temat. Czytelnik będzie czytał go kilka minut później.

Dla odpytywanych kolarzy to nie koniec – po wyjściu z alejki i kontroli antydopingowej czeka jeszcze konferencja prasowa. Tu pytań jest więcej, czasu do namysłu także, do tego stopnia, że kolarze bez skrępowania wcinają kanapki i na pytania odpowiadają między kolejnymi kęsami. Grand Depart pod tym względem to ceremonia, ale rundy z mediami czekają każdego dnia i to m.in. ich długość wyznacza spóźnienie lidera wyścigu do hotelu.

fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Drużynówka

Jeśli przed startem pierwszego etapu nie działo się wiele, to przed startem drużynówki jest niemal sennie. Przed ustawionymi przed Pałacem Królewskim autobusami stoją rowery przygotowane do rozgrzewki, mechanicy natomiast sprawdzają kozy. Kolarzy nie widać, miłym elementem tego czasu są rozmowy z obsługą, w większości polską, których przedstawicieli widać w kilku ekipach. Trudno przegapić polski kontyngent Eurosportu (Darek Baranowski na Tourze po raz pierwszy od 2004 roku), w tłumie wyróżnia się też (dziś felietonista duńskiej gazety) Michael Rasmussen, a sympatyczną pogawędkę ucinamy sobie ze Stephanem van der Zwanem, właścicielem portalu ProcyclingStats.com.

Priorytety się nie zmieniają. Logistyka opanowana, trzeba sprawdzić bufet. Po drodze do Village, która znajduje się w pobliskim parku miejski, mijają nas jadący na rekonesans trasy kolarze, ale z uwagi na ilość chętnych na lokalne przysmaki, wpadamy w zator. Połowa kolumny wyścigu i VIPów wpadła na ten sam genialny pomysł odwiedzenia parku w momencie jego otwarcia. To, w połączeniu z koniecznością przecięcia mijającego to miejsce w kierunku startu tłumu, kończy się komiczną interwencją całej grupy policjantów, dowodzonych przez obecnego na miejscu i krzyczącego na przemian po flamandzku i francusku wyższego rangą oficjela. A propos, znajomość języka miejscowego jest tu mile widziana, dla części miejscowych ochroniarzy angielski jest obcy.

W Village kosztujemy przygotowanych przez lokalnych organizatorów smakołyków. Świeżutki chleb, sery, szynki, suszone kiełbasy, ale także belgijska czekolada w najróżniejszych formach. Ruch jak w ulu, także przy stoisku producentów kawy. Wspólnie dochodzimy jednak do wniosku, że bufet w Dusseldorfie (2017) był lepszy.

Śniadanie na wyścigu.
Lokalne przysmaki zawsze oblegane.

Wciąż jest stosunkowo wcześnie, dzielimy się więc obowiązkami: Paweł zmierza do biura by osadzić nas logistycznie w strefie bez bufetu, Mikołaj i Kuba kierują się do stanowisk ekip w poszukiwaniu kadrów, rozmów i technicznych plotek. Szybko okazuje się jednak, że tym razem wyjazd na metę jest lepszą inwestycją, gdyż przed jazdą drużyn, zwłaszcza w pierwszych dniach Touru, trudno namówić kogoś na ciekawszą pogawędkę, a żadna z ekip nie zdecydowała się na ekstrawaganckie zakupy sprzętowe, które ponownie moglibyśmy wypatrzeć.

Dostanie się na metę zajmuje kilkanaście, ale wszystko planujemy pod kątem czasu startów ekip. W centrum zainteresowania rzecz jasna Polacy, więc ekipy Ineos i CCC. Ponieważ ekipy te startowały dość wcześnie, po zapoznaniu się z układem barierek i stref za metą, znów dzielimy obowiązki i ustalamy system. Mikołaj przeprowadza wywiady, Paweł przygotowuje teksty i spisuje nagrania. W ten sposób, gdy kilka minut po finiszu Team Ineos w strefie prasowej pojawia się „Kwiatek”, sprawnie działający schemat przygotowania materiału pozwala na niemal natychmiastowe wypuszczenie tekstu. Podobnie jest kilkanaście minut później w przypadku Łukasza Wiśniowskiego i Grega van Avermaeta. Tu wyróżnić trzeba sztab prasowy grupy CCC, który kontynuuje tradycje zespołu BMC i podczas Grand Tourów błyskawicznie podsyła wypowiedzi i informacje.

W przypadku jazdy drużynowej na czas zaletą są odstępy między zespołami – w tym formacie każdy “złapie” tych, z którymi chce porozmawiać, bez zabijania się o miejsce przy barierce. Zazwyczaj po etapie można liczyć na kilka pytań i około minuty czy dwóch materiału, w zależności od stanu zawodnika, który właśnie wypluł płuca na trasie. Czasami wystarcza na solidny tekst, czasami nie.

Kolejne ekipy dojeżdżają na metę, część kolarzy natychmiast kieruje się do autobusów i po szybkim rozjeździe ucieka od tłumów, a część bez problemu rozmawia z mediami. Tutaj znowu widać, jak bardzo przydaje się znajomość języków obcych – zawodnicy z Ameryki Południowej często władają tylko hiszpańskim, zaś dla Rui Costy angielski jest “niemożliwy”.

Gdy tylko Jumbo-Visma dojeżdża do mety, a Mike Teunissen łapie w ramiona swoich kolegów, dzięki którym utrzymał maillot jaune, czas ponownie ruszyć do strefy mieszanej. Dziś jeszcze trudniej znaleźć wejście, ale bohaterowie dnia pojawiają się wcześniej, i jest ich więcej – prędzej czy później pojawiają się wszyscy kolarze holenderskiego zespołu. Dziennikarzy z kraju tulipanów nie brakuje, zatem rozmowy trwają w najlepsze, w większości rzecz jasna po holendersku. 26-letni lider wyścigu odpowiada także po angielsku, wkrótce na konferencji prasowej, odbywającej się w zaparkowanej obok mety ciężarówce. Tę obserwujemy już z biura prasowego, które z salką konferencyjną ma połączenie wideo i możliwość uczestniczenia w rozmowie.

Obowiązki lidera wyścigu. fot. Jakub Zimoch/rowery.org

Dla kolarzy dzień zmierza powoli ku końcowi, dla reporterów praca trwa do późnych godzin. Odgłos stukania w klawiatury przerywają odgłosy powolnego składania stojaków i stołów, gdyż organizatorzy rozpoczynają ewakuację. Na stołach ponownie pojawiają się kartki z wydrukowanymi wynikami (internety internatami, ale nic nie bije pełnego komunikatu jury), a także kolejne butelki lokalnego piwa.

Po wyjściu z centrum prasowego tam, gdzie jeszcze kilka minut wcześniej stała meta widać kolejne tiry i techników ASO, którzy stopniowo rozbierają całą scenografię. Po podium i części barierek nie ma już śladu, wszystko jest starannie pakowane na dalszą podróż. Kolejnego dnia znowu trzeba wszystko powtórzyć.

przygotowali: Mikołaj Krok i Paweł Gadzała

Mikołaj Krok

Recent Posts

Magnus Bäckstedt o Kasi Niewiadomej | Van Aert i Stuyven po operacjach

Jak zmieniły się przygotowania Katarzyny Niewiadomej w roku 2024? Stuyven i Van Aert po operacjach. Wiadomości z czwartku, 28 marca.

28 marca 2024, 17:35

Trasa Giro d’Abruzzo | Arnaud Demare musi odpocząć

Demi Vollering pożegna się z SD Worx-Protime. Zwycięstwa Benoita Cosnefroya i Marianny Vos. Wiadomości i wyniki ze środy, 27 marca.

27 marca 2024, 20:51

Dwars door Vlaanderen 2024. Matteo Jorgenson z chaosu

Matteo Jorgenson po ataku na ostatnich kilometrach wygrał 78. edycję Dwars door Vlaanderen – A travers la Flandre.

27 marca 2024, 16:46

[Aktualizacja] Wout van Aert kontuzjowany

Wout van Aert złamał obojczyk i kilka żeber w kraksie na trasie Dwars Door Vlaanderen. Belg nie wystartuje w kolejnych…

27 marca 2024, 15:41

Anatomia zwycięstwa. Jak Mads Pedersen wygrał Gandawa-Wevelgem?

Mads Pedersen wie, że może wygrywać z najlepszymi, ale rozumie, że kluczem do pokonania Mathieu van der Poela czy Wouta…

27 marca 2024, 08:55

„Różowy dywan” dla Pogacara | Jasper Philipsen na celowniku czterech zespołów

Franck Bonnamour zwolniony z Decathlon AG2R. Wiadomości z wtorku, 26 marca.

26 marca 2024, 20:11