Danielo - odzież kolarska

Różowe historie Piotra Ejsmonta: etap 16. Straszna Gavia i chleb z kasztanów

Słynne Passo Gavia, które w tym roku kolarze ostatecznie ominęli, pojawiło się na Giro d’Italia w 1960 roku, o czym przypomina w swojej najnowszej historii Piotr Ejsmont.

Rower: Straszna góra Gavia

Vincenzo Torriani był nie tylko dyrektorem Giro d’Italia. Na swój sposób był artystą-reżyserem, który chciał tworzyć rzeczy niepowtarzalne. Każda edycja Giro musiała być inna niż poprzednie. Do tego potrzebna była zmiana scenografii, dla której we Włoszech istnieje 1001 cudnych możliwości.

Na Giro w 1960 roku Torriani odkrył górę Passo Gavia. Prowadziła na nią leśna, a potem gruntowa, górska droga pełna piasku i zdradzieckich kamyczków. Jeżeli podjazd na nią był wyobrażalny, to zjazd do Bormio śnił się kolarzom po nocach. Był bardzo stromy i kręty. Po jednej stronie drogi były kamienno-śnieżne ściany, po drugiej niczym nie zabezpieczona przepaść. Jak padał deszcz, to ścieżka zamieniała się rwący potok. Wystarczył pechowy najazd na jakiś kamyczek, śliźnięcie się koła na piasku i kolarz mógł się zamienić we fruwającego ptaka na rowerze.

Górski potwór, którego nikt dotąd z kolarzy nie widział, obrastał w legendy i był coraz straszniejszy. Ktoś rozpowiadał, że w tej okolicy grasują brązowe misie. Kolarze zaczęli się buntować i głośno mówić o strajku. Nikt nie chciał zginąć w przepaściach Gavii zjedzony potem przez misie.

Torriani zaczął podejmować zapobiegawcze kroki. Plotkowano, że wykupił specjalne ubezpieczenie na wypadek, gdyby któryś ze samochodów kolumny wyścigu miał w tym miejscu defekt. Miano go bez litości zrzucić do płynącej w dole rzeki. Wynajął odział strzelców górskich, którzy rozpostarli wzdłuż najbardziej niebezpiecznego odcinka drogi solidne liny. Być może kolarz, który utraciłby kontrolę nad rowerem, zanim spadłby w przepaść, zawisłby by na tych linach. Zaapelowano, żeby osoby, które mają lęk wysokości , nie spoglądały w przepaść.

Zupełnie nadaremne były apele do kibiców, żeby powstrzymać się od popychania pod górę swoich idoli, bo przez nieuwagę mogliby ich zepchnąć w przepaść, albo samemu tam polecieć. Organizowane były sztafety, które były porozstawiane w miejscach o największym nachyleniu. Niektórzy wyposażeni byli w stare opony, które miały służyć kolarzom za lejce podłączone do kibica.

Jeszcze dzień przed etapem wisiała groźba strajku. Liderem wyścigu po wygranej czasówce był Jacques Anquetil. Jego dyrektor sportowy Mark Wiegant dokonał osobistej inspekcji trasy, a szczególnie zjazdu. Groźnych niedźwiedzi nie było. Wszyscy kolarze zgodzili się na start, tym bardziej, że był to już przedostatni etap wyścigu. Konstruktor rowerów Tullio Campagnolo doradził Eberaldo Pavesiemu, który był dyrektorem zespołu Legnano, w którym jechał doskonały góral Imerio Massignana, żeby na szczycie Gavii ustawić samochód techniczny lub motocykl z zapasowymi kołami. Pavesi miał już 77 lat i chyba nie za bardzo zrozumiał tę sugestię. Nie przekonali go nawet kibice Massignana, którzy deklarowali się, że są gotowi nawet spać na szczycie z tymi kołami, żeby być na miejscu, kiedy będzie taka potrzeba.

Niespodziewanie na tym górskim etapie pierwszym atakującym był specjalista od bruków i klasyków Rik Van Looy. Jego atak i wygrane premie górskie przyniosły mu wygraną w klasyfikacji górskiej. Potem było jeszcze dziwniej. Na podjeździe pod Gavię gotowe były już sztafety popychaczy. Anquetil widział jak przekazywali sobie z rąk do rąk jego największego rywala Gastone Nenciniego.

Zgodnie z przewidywaniami zaatakował Massignan. Odjechał od rywali i samotnie wjechał na szczyt jako pierwszy. Tam nie było żadnego wozu technicznego Legnano. Na początku zjazdu był motocykl z zapasowymi kołami, ale jego kierowca, mechanik Umberto Marnati z nieznanych przyczyn nie ruszył za kolarzem. Redaktor Dante Ronchi (ten dożywotnio zdyskwalifikowany w wyścigach dziennikarzy) , widząc co się dzieje, złapał za koła i pobiegł za przejeżdżającym właśnie samochodem dyrektora wyścigu. Chciał do niego wskoczyć, pukał w karoserię, ale samochód nie zatrzymał się. Ronchi zdołał tylko wrzucić koła do środka i został na szosie, czekając na samochód z Pavesim, ale on nie nadjechał. Kilometr dalej Massignan złapał pierwszą gumę. Nie było nikogo, kto mógłby mu pomóc. Sam szybko zmienił oponę. Jeszcze miał przewagę nad goniącym go Charlym Gaulem.

Padał zimny deszcz. Kilka kilometrów dalej Massignan ponownie złapał gumę. Tym razem nadjechał motocykl i dał mu drugie koło. Gaul go dogonił. Na ostatniej przed metą ściance Włoch zostawił w tyle Luksemburczyka. Jechał po pewne etapowe zwycięstwo. Zdobył kilkaset metrów przewagi, a tu pech. Pękła trzecia opona. Wyprzedził go zdumiony Gaul. Massignan dojechał do mety drugi, 14 sekund za nim. Zalał się łzami. Przegrał nie tylko etap, ale prawdopodobnie całe Giro. Razem z Imerio płakały całe Włochy.

Tymczasem z tyłu rozgrywały się niemniej ciekawe rzeczy. Nencini był mistrzem zjazdu, więc Gavia nie stanowiła dla niego problemu. Odjeżdżał coraz bardziej Anquetilowi. Ten dwa razy upadł, musiał zmieniać rower. Na 12 km przed metą, w pogoni za Nencinim, zobaczył dwóch innych, włoskich kolarzy. Jednemu z nich zaoferował duże pieniądze za współpracę. Był to Agostino Coletti. Ten przyjął ofertę. Anquetil obronił różową koszulkę z 28 sekundami przewagi nad Nencinim. Na mecie Nencini zapowiedział, że zdrajcy nie powinni mieć wstępu do narodowej reprezentacji Włoch na Tour de France. Coletto dostał dożywotni szlaban, a Nencini wygrał Tour.

W Bormio za korzystanie z popychania na Gavii trzech kolarzy zostało ukaranych dodatkową minutą, jeden został wyrzucony z wyścigu. Nencini nie otrzymał żadnej kary za popychanie, ale o tym włoscy historycy piszą niechętnie, tak jak francuscy nie piszą o płatnej pomocy Colettiego.

Przysmak (autorstwa Joanny Ejsmont): Chleby z kasztaów

Kasztany jadalne powszechnie występują nad Morzem Śródziemnym i jest ich wiele odmian. We Francji czy we Włoszech kasztany są bardzo popularnym przysmakiem. Świeże można jeść na surowo. Pieczone kasztany są znakomitą przekąską. Można też je gotować, zetrzeć na mąkę, są pasty i dżemy z kasztanów a także kompoty. Mogą również służyć jako substytut kawy.

W Polsce niestety rośnie głównie kasztanowiec zwyczajny, który jadalny nie jest. Kasztany jadalne rosną w niewielu miejscach. Na szczęście obecnie w handlu można zakupić zarówno całe kasztany, jak i mączkę kasztanową, czy dżemy.

Kasztany są słodkawe w smaku, chleby czy ciasta zrobione przy użyciu mąki kasztanowej również będą miały taki posmak. Ciekawym pomysłem jest chleb z dodatkiem suszonych peperonek i duszonej szalotki. Do przygotowania tego chleba potrzeba po 600 g mąki durum i mąki W 280-300 oraz 300 g mąki z kasztanów. Do tego dodaje się 125 g oliwy extra vergine, 25 g słodu, 35 g soli, 900 g kwasu chlebowego i 1 kg mleka.

Wszystkie składniki miesi się przez 15-20 minut, temperatura ciasta powinna mieć 24°-25°C. Na 5 minut przed końcem wyrabiania dodaje się 200 g kasztanów pokrojonych w kostkę, tyle samo duszonej, posiekanej szalotki oraz według uznania posiekane, suszone peperoni. Wyrobione ciasto wstawia się do garownika na godzinę, w temperaturze 28°-30°C i wilgotności 20-30%. Następnie formuje się podłużne bochenki o wadze ok. 400-500 g i układa na blachach pokrytych papierem. Na powierzchni robi się 4 ukośne nacięcia.

Bochenki należy wstawić ponownie do garownika na godzinę, w tych samych warunkach co poprzednio. Po tym czasie jeszcze przez 120-150 minut już w temperaturze otoczenia. Piecze się w 190°C przez 35 minut, z zaparowaniem. Wyjmuje się chleby, smaruje masłem i dekoruje kostkami ,obsypuje posiekanymi orzechami laskowymi i mąką kasztanową, po czym wstawia ponownie do pieca na 5-7 minut.


Cykl “Kolarskie historie Piotra Ejsmonta” od lat stanowił nieodłączny element portalu Pro-Cycling.org. Zakurzone przez upływ lat historie z kolarskiej przeszłości przywoływał Piotr Ejsmont, którego na gościnne występy kontynuujemy po fuzji portali.