Pierwsze zwycięstwo Cesare Benedettiego podkreśla wykonywane przez lata na rzecz kolegów wysiłki.
Etapy Grand Tourów po ucieczkach wygrywają kolarze różnych specjalności. Harcownicy tylko temu się poświęcający, kolarze walczący o klasyfikację górską, czasem zawodnicy, którym nie wyszła walka w generalce. Każdy scenariusz jest inny, ale zwycięstwa gregario, cichego pomocnika, który dzień w dzień, wyścig w wyścig, sezon po sezonie spędza na czele grupy by zrealizować plan dla lidera, to wydarzenie szczególne.
Szczególne, bo cieszy, z wyjątkiem kolarzy, którzy danego dnia etap przegrali, cały peleton. W warunkach wyścigu, w którym uwaga skupiona jest na kolarzach walczących o podium, dzień pomocnika to wydarzenie radosne. W pewien sposób święto poświęcenia i pracy zespołowej, która na piedestał mediów na jeden dzień wynoszona jest zwycięstwem szarego zawodnika, którego na co dzień widać tylko na początku telewizyjnej relacji.
Tak było i dziś. Cesare Benedetti przez lata pracował na kolegów z zespołu, pokazywał się w ucieczkach, ale nigdy nie udało mu się wygrać zawodowego wyścigu. Popularny “Czarek”, w ucieczkach gościł od lat, ale na trasach Grand Tourów skupiał się na osłanianiu kolegów i gonieniu ucieczek. Po raz ostatni w udanej akcji na trasie trzytygodniowego wyścigu pokazał się w 2016 roku, czwarty i trzynaste etapy Vuelta a Espana kończąc w pierwszych dziesiątkach.
31-latek ostatni tydzień spędził na czele peletonu, pracując na rzecz Pascala Ackermanna, podobnie jak przed rokiem pracował na Sama Bennetta. Niski kolarz z Trydentu, z Polską związany silnie i po polsku o wyścigach chętnie opowiadający, dziś miał swój dzień na trasie Giro d’Italia.
Benedetti na pierwszy górskim etapie tegorocznego Giro znalazł się w licznej ucieczce, której szanse na dojechanie do mety przed wielkimi tego wyścigu zwiększały brak zespołu gotowego wziąć na siebie ciężar pogoni oraz stosunkowo rozbita klasyfikacja generalna, w której ścierały się interesy licznych drużyn.
Grupka po przetasowaniach na przedmieściach Pinerolo miała 10 minut przewagi nad faworytami wyścigu i mogła skupić się na wewnętrznej rozgrywce. W finale Benedetti rywalizował z Erosem Capecchim (Deceuninck – Quick-Step), Eddie Dunbarem (Team Ineos), Gianlucą Brambillą (Trek-Segafredo) oraz Damiano Carusso (Bahrain-Merida). Pierwszej trójce na ostatnim podjeździe dnia udało się odskoczyć, po tym jak tempo forsował Brmabilla, ale Benedetti i Caruso nie odpuścili i dojechali na ostatnim kilometrze.
Capecchi w krętej końcówce ruszył jako pierwszy, natomiast finisz na ostatniej prostej rozpoczął Brambilla, mając nadzieję ograć czającego się Dunbara i zmęczonych pogonią rodaków. Benedetti znalazł jednak siły na odpowiedź i na ostatnich 120 metrach wyszedł na prowadzenie, niemal z niedowierzaniem odnosząc największy sukces w zawodowej karierze.
Podczas tego Giro póki co pracowałem na innych. Dziś dostałem szansę, na odprawie umówiliśmy się, że jeśli pójdzie duża ucieczka, to powinienem się w niej znaleźć. To nie pierwsza taka akcja w moim wykonaniu, ale dziś w finale dałem z siebie 100% i tym razem wystarczyło
– mówił na mecie kolarz Bora-hansgrohe.
Nie jestem talentem, nie jestem zwycięzcą. Byłbym zadowolony także z wysokiego miejsca na etapie. Na podjeździe nie jechałem z najlepszymi, ale nie poddałem się, dojechałem do nich. To samo zrobiłem na ostatnim wzgórzu. Wiedziałem, że pierwsza trójka będzie się na siebie oglądała i pewnie trochę wahała, wiec wszystkie siły włożyłem w to, by do nich dojechać. Potem siedziałem im na kole, ruszyłem dopiero na 200 metrów przed metą i wygrałem
– tłumaczył prostolinijnie.
Zespół Ralpha Denka może być zadowolony z rozpoczęcia górskiej części Giro. Po dwóch etapowych wiktoriach Pascala Ackermanna, dziś swoją cegiełkę dołożył Benedetti, a wśród faworytów wyścigu świetnie radził sobie Rafał Majka.