Danielo - odzież kolarska

Różowe historie Piotra Ejsmonta: etap 4. Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu

Przy okazji Giro d’Italia Piotr Ejsmont balansuje pomiędzy historiami ze świata kolarstwa i cukiernictwa. Tym razem bohaterami są Luigi Tramontini i Francesca Spreranza.

Rower: Luigi Tramontini

Luigi Tramontini pochodził z Mediolanu, mieszkał w Bergamo, ale chciał na rowerze podczas Giro dojechać do Rzymu.

Urodził się 29 lipca 1906 roku. Pracował w zakładzie naprawy rowerów. Jego marzenie o starcie w Giro ziściło się w 1932 roku. Nie należał do żadnej drużyny, więc zapisał się do kategorii kolarzy tzw. izolowanych, zdanych tylko na swój los. Wpisano go na listę rezerwową. Jak ktoś przed nim zrezygnowałby, wtedy miałby prawo do startu. Jak to z rezerwowymi bywa, do samego końca nie było wiadomy jego los.

W przeddzień startu wyścigu Luigi wsiadł na rower, żeby dojechać do Mediolanu i dowiedzieć się wszystkiego u źródła. Pod wieczór zajechał pod redakcję “Gazzetty”. Powiedziano mu, że kilku zapisanych zrezygnowało, więc jest miejsce dla niego. To był jak piorun z nieba. Tramontini wskoczył na rower i jak strzała popędził do domu w Bergamo. Przespał się parę godzin , o czwartej rano szybko spakował do walizki i ponownie ruszył do Mediolanu.

Musiał radzić sobie sam: czyścić i naprawiać rower, po zakończeniu etapu szukać miejsca na nocleg, przeprać odzież. Organizatorzy dali do dyspozycji kolarzy izolowanych ciężarówkę, którą przewożono ich rzeczy z etapu na etap. Izolowani jechali jak chcieli, ale szybko zrozumieli, że oddając swoje usługi na trasie w zakresie pomocy innym kolarzom, mogą zarobić coś na swoje utrzymanie podczas wyścigu.

Początek był dla Luigiego nawet dobry. Przyjeżdżał z najlepszymi i po pięciu etapach dano mu białą koszulkę przodownika w jego kategorii. W Bergamo mieszkańcy byli bardzo pobudzeni jego wyczynami. Ogłoszono publiczną zbiórkę, żeby jakoś pokryć dalsze koszty jego podróży. Przesłano mu 200 lirów. Dzięki tej pomocy Tramontini mógł sobie kupić coś lepszego do jedzenia – jakiegoś kurczaka, banany.

Niestety na etapie do Foggi dopadł go kryzys i stracił białą koszulkę. Na jednym z punktów żywieniowych ktoś podał mu bidon. Luigi chciał się ochłodzić, więc szybko wylał część na głowę, a resztę wypił duszkiem. Tyle że w bidonie był gorący rosół. Poczuł, że żołądek przemienił się w gorący piec. Tego dnia stracił prawie pół godziny i spadł w kategorii izolowanych na 5. miejsce. Na 9. etapie dojechał do Rzymu. Ukończył Giro jako 19. ogólnie i 5. jako izolowany. Kilka dni po zakończeniu wyścigu gazeta “L’Eco di Bergamo” podliczyła rezultaty publicznej zbiórki. Było to aż 1581,50 lirów.

Przed startem Luigi przyrzekł niechętnym rodzicom, a także narzeczonej Guidittcie, że ta przygoda będzie jedyna. Apetyt jednak rośnie w miarę jedzenia. Antonio Pesenti pomógł mu w uzyskaniu kontraktu z Woslit na następny rok. Tramontini pojechał jeszcze raz w Giro. Ukończył go na 32. miejscu. Teraz zarobił 3500 lirów. Jakiś czas potem wygrał wyścig w Predappio. Nagroda wynosiła aż 9000 lirów. Więcej już nie mógł zarabiać, jeżdżąc na rowerze. Ultimatum postawione przez Giudittę było bardzo kategoryczne. Wyścigi się skończyły, ale nie rowery. Luigi blisko domu otworzył sklep z rowerami, który działał do lat siedemdziesiątych.

Przysmaki: Francesca Spreranza

Francesca Speranza, czyli po naszemu Frania, od dwóch lat jest w dziesiątce najbardziej rozpoznawalnych osób w cukiernictwie włoskim i od kliku lat przyjeżdża na pokazy do Polski. Nie piecze ciast, ale jest mistrzynią dekoracji. Spod jej ręki wychodzą prawdziwe dzieła sztuki.

Z wykształcenia jest grafikiem. Urodziła się w Livorno, ale mieszka w Rzymie. Była wielokrotnie wyróżniana na licznych konkursach we Włoszech i Wielkiej Brytanii. W 2016 roku, w miejscowości Gioviazzo koło Bari, miał miejsce I Włoski Festiwal Aerografii, który łączył sztukę kina w nawiązaniu do mitycznych plakatów filmowych Renato Casaro (wykonywanych za pomocą aerografu) z dekoracjami cukierniczymi. Używano aerografu do rozmaitych zdobień: od tortów do kostiumów kąpielowych.

Francesca wygrała konkurs cukierniczy, stając się nieformalną mistrzynią kraju w tej wąskiej specjalizacji. W nagrodę dostała zestaw farb spożywczych oraz… 100kg cukru pudru, nie do jedzenia, tylko do dalszych dekoracji. Frania opowiedziała mi potem:

Jest wiele dzieł mistrza Casaro, które mogły zainspirować. Ja wybrałam znany film oparty na książce “W imię róży”. Bałam się, żeby nie nadużyć ciemnych kolorów, żeby zostawić pewną równowagę świateł. Miałam zaszczyt otrzymać nagrody z rąk samego mistrza Casaro za najlepiej udekorowany tort oraz za pierwsze miejsce w klasyfikacji ogólnej.

Jej dzieło to 6-piętrowy tort o wysokości 98 cm ustawiony na podstawie 60 x 60 cm. Tytułowe róże zostały wykonane z gum pasty i pomalowane ręcznie. Twarze mnichów wykonane zostały: jedna z kawy, druga pędzelkiem z lukru królewskiego. Napis sporządzony został aerografem. Efekt tkaniny powstał z masy cukrowej z odcieniami uzyskanymi za pomocą aerografu. Były też różyczki waflowe pokryte lukrem i barwione kawą oraz kakao. Mała postać, karykatura autora powieści Umberto Eco, jest z pasty cukrowej. Trudna praca, która dała Frani wielki rozgłos.

Cykl “Kolarskie historie Piotra Ejsmonta” od lat stanowił nieodłączny element portalu Pro-Cycling.org. Zakurzone przez upływ lat historie z kolarskiej przeszłości przywoływał Piotr Ejsmont, którego na gościnne występy kontynuujemy po fuzji portali.