Danielo - odzież kolarska

Wspominki retro #4: Ronde van Vlaanderen

Ronde van Vlaanderen. Wyścig o mało udanych początkach, na przestrzeni lat zyskujący znaczenie i dziś mający status perełki w kalendarzu. Przed 103. edycją sprawdzamy, co wydarzyło się podczas pierwszych edycji “Flandryjskiej Piękności”.

Gdy w 1912 roku Odile Defraye został triumfatorem Tour de France pierwszym belgijskim zwycięzcą i drugim pochodzącym z zagranicy kolarstwo w Belgii niemal nie istniało. Organizowano tylko jeden poważniejszy wyścig Liège-Bastogne-Liège, przebiegający po frankofońskiej części Belgii. Zamykano welodromy, nie było już mistrzostw kraju. Defraye został jednak uznany za możliwego bohatera Flamandów. Po jego sukcesie zaczęto wydawać nową gazetę sportową “Sportwereld”, drukującą informacje o sporcie po holendersku. Redaktorem naczelnym został były kolarz, Karel van Wijnendaele, zaś jednym z korespondentów Leon van den Haute.

To właśnie Van den Haute, zainspirowany odbywającym się od 1896 roku tuż za granicą wyścigiem Paryż-Roubaix, wpadł na pomysł zorganizowania w północnej Belgii kolarskiej imprezy z prawdziwego zdarzenia. Po wielu debatach uzyskano dzielone światło na przygotowanie imprezy. Zaprojektowana trasa prowadziła po całym regionie, zarówno po nadmorskich regionach, jak i po centrum jego uprzemysłowionej części.

Narodziny „Flandryjskiej Piękności”

25 maja 1913 na starcie w Gandawie stanęło 37 śmiałków, którzy przystąpili do rywalizacji w pierwszym Wyścigu Dookoła Flandrii. Nie była to najmocniejsza stawka, brakowało wielu zawodników wspieranych przez francuskich producentów rowerów, którzy zabronili im startu. Najdłuższa edycja (do pokonania było 324 kilometry) zakończyła się zwycięstwem Paula Demana, który pokonał pięciu innych kolarzy w sprinterskim finiszu na welodromie w Mariekerke. Impreza nie była jednak udana “Sportwereld” zanotował straty, gdyż wpływy z biletów pokryły ledwie połowę budżetu przeznaczonego na nagrody. Van Wijnendaele przyznał, że “ugryzł więcej, niż mógł przełknąć”.

Nie lepiej było w roku 1914 roku. Wprawdzie na starcie pojawił się miejscowy gwiazdor Marcel Buysse, trzeci kolarz i zwycięzca sześciu z piętnastu etapów podczas Tour de France w poprzednim sezonie, ale nie przełożyło się to na sukces organizacyjny. Triumf lokalnego zawodnika był pożądany, Buysse do tego zignorował polecenie swojej ekipy znad Sekwany i zdołał wygrać zmagania, ale te okoliczności nie zdołały przyćmić obecności zaledwie 47 kolarzy, braku wsparcia ze strony miast i niskich przychodów.

Tak rozpoczęty wyścig, w zamyśle mający zaświadczyć o tężyźnie synów ubogiego rejonu Flandrii i być czynnikiem łączącym rejon, przerwała I wojna światowa. Po jej zakończeniu, w duchu lokalnego patriotyzmu, wyścig w 1919 roku wznowiono i w kolejnych latach ścigania odbywało się na przeoranych pociskami polach i pozostałościach dróg. Niewiarygodnie trudne warunki przyczyniły się do budowania legendy wyścigu, a jego obecność w trudnych czasach przyciągała na trasę tłumy kibiców. W latach 20. XX wieku niektóre wyścigi, przebiegające po terenach mocno dotkniętych walkami I wojny światowej, mocno cierpiały, “De Ronde” rosło jak na drożdżach. W latach 30. tłumy przy trasie były niepoliczalne, a Van Wijnendaele, który jeszcze kilka lat wcześniej żałował stworzenia wyścigu, opisywał wydarzenia przy trasie jako “szalone rodeo”.

Impreza do dziś pozostaje powodem do dumy dla Belgów mieszkających w północnej części kraju, którzy tłumnie stawiają się przy trasie wymachując żółtymi flagi z czarnym lwem. Wyścig zagościł już na stałe w kalendarzu kolarskim i pozostaje jednym z najcenniejszych skalpów do zdobycia dla każdego klasykowca.

W poprzednich odcinkach…