Danielo - odzież kolarska

Torowe MŚ 2019. Pszczolarski: “medal uciekł na ostatniej kresce”

O przebiegu rywalizacji i wrażeniach po wyścigu punktowym rozmawialiśmy w piątek wieczorem z czwartym w Pruszkowie Wojciechem Pszczolarskim.

Jedną z najbardziej emocjonujących konkurencji trzeciego dnia torowych mistrzostw świata na Arenie Pruszków był wyścig punktowy mężczyzn. Udział w nim brał aktualny mistrz Europy w tej specjalności, Wojciech Pszczolarski. Niewiele zabrakło, by Polak cieszyć się mógł z brązowego medalu, jednak na finiszu wyprzedził go rywal z Irlandii.

Na pewno muszę jeszcze ochłonąć po tym wszystkim. Oczywiście boli, że chociaż ten plan minimum, czyli brązowy medal, uciekł tak naprawdę na ostatniej kresce. Fajnie byłoby, gdyby rozbrzmiał tu na arenie „Mazurek Dąbrowskiego”, to takie było marzenie moje i na pewno też wiele osób przyszło zobaczyć taki sukces i posłuchać tego hymnu. No ale wyszło jak wyszło. Mam nadzieję, że mimo to ludzie nie wyszli z toru po moim wyścigu zawiedzeni, że dostarczyłem im jakichś emocji i nie będą żałować, że tu przyszli

 mówił “na gorąco” Pszczolarski.

W połowie wyścigu wydawało się, że medale już dawno “odjechały” naszemu reprezentantowi, jednak on dopiero wtedy wskoczył na wyższe obroty i przeprowadził dwie skuteczne akcje. W efekcie wskoczył na 3. pozycję, ex aequo z Irlandczykiem Markiem Downeyem.

Można powiedzieć, że te dwa duble w drugiej części wyścigu wydrapałem. Na początku nie wierzyłem, że aż tak to się wszystko ułoży. Pilnowali mnie bardzo. Wiadomo, aktualny mistrz Europy, jestem u siebie na torze i wiedzieli, że nie mogą pozwolić mi się rozhulać tak jak w Glasgow, bo – ja mówi trener – gdybym tylko poczuł krew to by było zupełnie inaczej. Taką sytuację miał też Kenny De Ketele, któremu także nie pozwolili na wiele i gasili wszystkie jego ataki.

Dopiero w drugiej części wyścigu poczułem tę „krew”, właściwie pod sam koniec, przy tym trzecim dublu, gdzie potrafiłem nawet dwie rundy pojechać na zmianie i podgonić grupę. Szkoda, że tak późno

 opisywał przebieg rywalizacji “Pszczoła”.

Dwie solidne, zakończone powodzeniem akcje, przeprowadzone niemalże jedna po drugiej, kosztowały Wojtka dużo sił. Na tyle dużo, że na finiszu niestety już ich zabrakło, by wygrać sprint z rywalem z Irlandii.

Ostatnie sześć rund wiedziałem już, że to jest „być albo nie być”. Zdawałem sobie sprawę, że Mark Downey jest nieco szybszym zawodnikiem niż ja i próbowałem pójść z długiego finiszu, ale niestety nie wyszło. Jestem czwarty, tyle samo punktów co brązowy medalista. W 2017 roku Hongkongu była taka sama sytuacja, tylko tam stawką było srebro, a ja wróciłem z brązowym medalem. Tym razem to jest czwarte miejsce… to chyba ten drewniany medal, tak to się mówi? Może mi tam coś wydrapią w PZKolu… ?

Kto śledził piątkową rywalizację w wyścigu punktowym, która otwierała wieczorną sesję na torze w Pruszkowie, ten wie, że działo się tam naprawdę dużo. Zawodnicy wykręcili średnią ponad 55km/h, nadrabiając w sumie 40 okrążeń.

Wyścig był na pewno dynamiczny bardzo. Zawodnicy pilnowali się i to też przełożyło się na te nadrobione okrążenia. Nie chcę mówić, że kto skoczył ten dawał dubla, bo to nie było tak, nie było to za darmo. Na pewno wszyscy się pilnowali bardzo, a jeśli chodzi o zwycięzcę to zaskoczenia też nie ma. Patrząc na listę startową wiedziałem, że Jan-Willem van Schip będzie jednym z faworytów, no i nie myliłem się.

Zastanawialiście się kiedyś, jak zawodnicy jadący w tak dynamicznym wyścigu “czytają go”? Skąd wiedzą kiedy zaatakować, kiedy zaczekać, w którą akcję warto się włączyć i kiedy właściwie będzie to “tłuste” okrążenie z punktami? Pszczolarski wyjaśnia:

Podczas wyścigu na pewno bardzo pomaga mi tablica z ilością okrążeń, na którą często spoglądam. Właściwie każdy to robi. Na mistrzostwach Polski czy innych mniejszych zawodach tej tablicy nie ma i jeździ się w ciemno tak naprawdę.

Jeśli natomiast chodzi o sam wyścig i taktykę na nim, to nie można kalkulować. To jest za krótki wyścig, żeby to robić. Kalkulować to można sobie na etapie Tour de France, gdzieś w górach, jak się jedzie kilka tygodni wyścig i trzeba pilnować, żeby nie przeszarżować pod jedną górę, bo można zostać na następnej. A tutaj jest 40 kilometrów, 45 minut – taka dłuższa czasówka można powiedzieć, gdzie można iść w trupa i tylko zbierać punkty. Ale wszystko zależy od tego jak się wyścig ułoży i kto te punkty zbiera, to taki jest później wynik.

Dla zawodnika, związanego na co dzień z czeską, szosową ekipą Pardus-Tufo Prostejov, wyścig punktowy był jednym z dwóch startów zaplanowanych na te mistrzostwa. W niedzielę stanie on jeszcze w szranki w madisonie – konkurencji, rozgrywanej w parach, w której pojedzie razem z Danielem Staniszewskim. Czego można się po nich spodziewać?

Nie chciałbym pompować balonika, że w wyścigu punktowym byłem czwarty, więc teraz wszyscy będą na nas patrzeć i robić presję. Chcemy podejść na luzie do tego wyścigu i dobrze się bawić. Stawka i tak jest o wiele większa, bo mamy półmetek kwalifikacji olimpijskich. Póki co mamy 8. miejsce jako Polska, więc na chwilę obecną jesteśmy na tych igrzyskach w Tokio, ale zobaczymy jak to się dalej potoczy

 tłumaczył.

Na pewno nie jesteśmy już incognito w tym madisonie. Już inni na nas patrzą i wiedzą o nas, a do tego jesteśmy u siebie na torze, więc rywale mają świadomość, że nie mogą pozwolić nam się rozhulać. Oczywiście, że chcemy pojechać jak najlepszy wyścig. Wiadomo, że na mistrzostwach świata startuje się, żeby zdobyć medal, żeby wygrać i to na pewno motywuje, ale zobaczymy jak to się skończy.

Torowe sześciodniówki z polskim akcentem