Danielo - odzież kolarska

Mistrzostwa Polski Parzęczew. Parzę… co?

Mistrzostwa Polski Masters w jeździe indywidualnej na czas i w jeździe parami w Parzęczewie – miejscowości, o której dotychczas nigdy nie słyszałam – powoli zamieniają się we wspomnienie. Wyjątkowe i niepozostawiające złudzeń co do moich planów na przyszłość.

Zawody były rozgrywane 11 i 12 sierpnia w Parzęczewie, w województwie Łódzkim, a organizatorem było Stowarzyszenie Przyjaciół Kolarstwa i Turystyki Rowerowej „PELETON”. Trasa liczyła 20 kilometrów i l102 metry przewyższeń.

Nie mam dużego doświadczenia w jeżdżeniu czasówek, ale jak już się kilkakrotnie przekonałam imprezy rangi Mistrzostw Polski przyciągają zawodniczki z całego kraju, o których istnieniu do tej pory nie wiedziałam i konkurencja jest bardzo zaciekła. Wiedziałam zatem, że jeśli chcę powalczyć – a chciałam – trzeba będzie się przygotować lepiej niż zabrać rower i stawić na starcie.

Niedaleko mojej pracy, w sercu warszawskiego “Mordoru” pomiędzy biurowcami mieści się sklep rowerowy “Road Bike”. Znam go, bo często tam zaglądam w drodze na “lancz”, w przerwie od pracy, albo po prostu, żeby popatrzeć na rowery. Otóż w Road Bike’u można wypożyczyć rower czasowy. Pomyślałam sobie – zagaję. “Życzysz sobie sam rower, czy z kołami i kaskiem? Ile masz wzrostu? Tak, mamy taki rower, będzie na ciebie dobry”.

Tu mi trochę szczęka opadła ale pomyślałam, że skoro znów nie pojadę na Hawaje to równie dobrze mogę się dobrze wyposażyć na Parzęczew.

Road Bike, rower w pełnej krasie.

Road Bike, rower w pełnej krasie.

Następny akapit będzie o moim zachwycie rowerem, więc jeśli ktoś jest obeznany ze sprzętem czasowym może go śmiało pominąć.

Na co dzień jeżdżę na aluminiowym Felt’cie z osprzętem Shimano Ultegra. Rower, który mi przestawiono był karbonowy, wyposażony w SRAM eTap, autorskiej marki Spinaro, na karbonowych kołach Metron (stożek 10 mm i pełny dysk). Dostałam więc rower z ładowarką. Zanim wyszłam ze sklepu zostałam jeszcze posadzona na trenażerze celem ustawienia pozycji, co skończyło się ucięciem sztycy (właściciel uciął dla mnie swoją karbonową sztycę!) i obniżeniem kokpitu.

Road Bike, tniemy sztycę

Wstępne ustawienie pozycji

Do kompletu był czasowy kask Catlike’a, z wymienną szybką. I teraz wyobraźcie sobie jak w kwiecistej sukience paraduję z tym zestawem z powrotem do biura. Było się czym zachwycać, rower wzbudził nie tylko zainteresowanie kolegów z pracy, ale też klientów z telekonferencji.

Ale paradować z takim rowerem to jedno, a jeździć na nim to zupełnie co innego. Plotka głosiła, że trasa nie jest łatwa, a ja nie chciałam ryzykować, że przewrócę się na pierwszym zakręcie. Z biura do miejsca startu było tylko 146 km, a Google Maps wyliczyły, że jak wyjdę o 16:30 to o 18:16 dotrę na miejsce. Wyszłam o 17, w korku stałam 25 minut i już o 19:30, z jedną szaloną koleżanką, zameldowałyśmy się na parkingu pod Urzędem Gminy w Parzęczewie. Krzysztof Wolski, główny organizator, przyjechał pokazać nam trasę, słońce pięknie zachodziło za polami, a wiatr prawie nie wiał. Wsiadłam na rower. W końcu to po prostu rower, i pod asystą “Peletonu”, ruszyłyśmy z Agą przed siebie. Zrobiłam kilka przyspieszeń i wróciłam z QOMem. Było pięknie.

Pierwsze przymiarki do trasy

Następnego dnia spotkałam się z zaznajomionym fizjoterapeutą, który dopracował mi pozycję, wymasował nogi i położył na macie z gwoździami. Sprawa robiła się coraz bardziej poważna.

Klinika Rehabilitacji Sportowej “Ortoreh”, mata pełna małych gwoździ

Wreszcie nadszedł dzień 0, który przywitał nas obfitymi opadami deszczu z obietnicą wypogodzenia przed startem.

W drodze na start

Na ramie miałam przyklejoną rozpiskę z rozgrzewką (Magazyn “Szosa, nr 2-2018, str. 77) i ruszyłam na trasę. Byłam trochę zestresowana, ale w dobrym humorze, no i miałam świetny rower.

Nareszcie przyszła moja kolej. W głowie miałam jedną myśl tylko, żeby się nie ugotować. Trasa zaczynała się zdradliwym podjazdem pod wiadukt. Wydawał się mały, ale trzymał. Następnie trochę słabego asfaltu i piękna, lekko pofałdowana prosta jak strzała i gładka jak stół trasa. Biegnąca wzdłuż pól kukurydzy, przez las, obok wiatraka, który był w najwyższym punkcie. Za wiatrakiem było w dół, zakręt 90 stopni w prawo. Następnie jeszcze jedna hopka, lekko w dół, nawrót i z powrotem.

W sumie 20 kilometrów. Do nawrotu lekko pod wiatr za to z powrotem – głównie w dół i z wiatrem. Bajka.

fot. Gmina Parzęczew

Ruszyłam, tak jak planowałam. Nie za mocno. Wiadukt pokonałam z zapasem, trochę się wyluzowałam i pojechałam dalej. Na liczniku wyświetlało się tylko tętno i prędkość. Znawcy twierdzą, że to dwa najmniej przydatne parametry, ale lepszych nie miałam. Jechało mi się dobrze i co jakiś czas zastanawiałam się co wszyscy mieli na myśli pytając, czy uważam trasę za trudną?

Do wiatraka jechałam asekuracyjnie, potem w myśl zasady, że najgorsze już za mną przyspieszyłam. Po nawrocie postanowiłam dać z siebie wszystko. Zgodnie z zasadą wizualizacji wyobrażałam sobie siebie w koszulce Mistrzyni Polski. Zasada wizualizacji mówi, że jak czegoś bardzo chcesz musisz to sobie zwizualizować. (Może zapomnieli wspomnieć, że takie wizualizacje należy robić przez rok przed wydarzeniem, jako metoda utrzymania motywacji do treningów).

W drodze powrotnej, za wiatrakiem już będzie lżej

Nareszcie pojawiły się tabliczki informujące o zbliżającej się mecie, więc mocniej nacisnęłam na pedały, przesunęłam się bardziej do przodu i poczułam jak rower pasuje. Jak ta dziwna pozycja, która w normalnych warunkach wydaje się kompletnie niemożliwa, przy odpowiednim obciążeniu zaczyna działać. Ciągnę za rogi kierownicy, a pomiędzy moimi rękoma a nogami, robi się dźwignia. Czuję jak rower odpowiada, jak się zbiera. Jadę dobre ponad 40 km na godzinę, ostatni wiadukt i udaje mi się podjechać bez redukcji. Wpadam na metę zdyszana i zadowolona. Idę się rozjechać, wracam i opowiadam wszystkim naokoło jak było super i jaka jestem zadowolona ze swojej jazdy.

“Za dobrze wyglądasz jak na dobry czas” ktoś mi mówi. No to nie było przyjemne.

Po chwili sprawdzam wyniki i… 2:24:330 straty do pierwszej zawodniczki. “Ale obciach” myślę sobie. Sprawdzam w swojej kategorii wiekowej – 34 sekundy. Teraz mi głupio, taki sprzęt, tyle szumu i klops. Na szczęście koleżanki z konkurentek natychmiast zmieniły się się w grupę wsparcia. Czasówki po prostu trzeba się nauczyć jeździć. To piekielnie ciężka konkurencja, bo największym przeciwnikiem jesteś sobie sam. Jeszcze nie wiem czy tu trzeba kalkulować, czy nie, bo równie dobrze, można by się ugotować i ani nie osiągnąć dobrego wyniku ani nie mieć z tego frajdy. Mi się przynajmniej dobrze jechało i dopóki nie popatrzyłam na wynik byłam szczęśliwa. Pędziłam po gładkim asfalcie przez pola z wiatrem w plecy, na kosmicznym sprzęcie. Ten rower ma przerzutki na guziki! Jaki to jest fajny patent. Minimum dodatkowego wysiłku, naciskasz guzik z prawej i jedziesz ciężej, naciskasz z lewej i jest lżej.

Wracając do wyścigu. Był on pod każdym względem wyjątkowy. Zupełnie nowe doświadczenie i poznawanie możliwości swojego organizmu i swojej głowy.

Dużo przyjemniejszy okazał się wyścig w parach, który jechałyśmy następnego dnia.

fot. Gmina Parzęczew start wyścigu parami

Ja byłam w znakomitej pozycji, bo moją partnerką była Magda Chmielewska, Mistrzyni Polski z wyścigu indywidualnego. Tu miałam punkt odniesienia. Subiektywnie jechałam mocniej niż sama, ale nie było mowy, żeby się oszczędzać. Zaciskałam zęby i jechałam ile się dało.

Jazda w parach jest bardzo przyjemną konkurencją, bo zamiast rywalizować współpracujesz. Jest to bardzo fajne doświadczenie. Tego dnia wiatr był dużo mocniejszy, więc w jedną stronę mogłam trochę odpocząć na kole, za to w drugą pędziłyśmy jak szalone. Licznik przekroczył 60 km na godzinę i było wspaniale. Niestety, na końcówce okazało się, że do pierwszego miejsca w kategorii zabrakło nam 3 sekund. No cóż, bywa i tak.

fot. Gmina Parzęczew

Postaram się szybko podsumować swoje doświadczenia.

  • Jazda indywidualna jest świetna dla osób, które lubią się konkretnie sponiewierać oraz dla tych, którzy nie czują się najlepiej w peletonie.
  • Jazda parami jest, podejrzewam najprzyjemniejszą formą ścigania się na szosie. Być może jazda drużynowa może być jeszcze fajniejsza, niestety, na razie nie było mi dane uczestniczyć w takim wyścigu.
  • Kolarstwo kobiece masters jest na bardzo wysokim poziomie. Pierwszej kobiecie przejechanie dwudziestokilometrowej trasy zajęło 29 minut 26 sekund i 510 setnych, co daje średnią prędkość prawie 41 km/h. Ja pojechałam niecałe 37 km/h. Co też nie jest złym wynikiem, ale wśród wszystkich pań wystarczyło raptem na 13 miejsce.
  • W sumie wystartowały 23 kobiety, a rozpiętość wieku przekroczyła 20 lat!
  • Zawody rangi mistrzowskiej są wyjątkowe, sędziowie są ubrani w białe koszule, są chorągiewki i gra Mazurek Dąbrowskiego.
  • Zawody były zorganizowane wzorowo: zapisy online, film z trasy, mapki miasteczka, bufety, zaplecze, w tym wybór trasy, relacja na żywo na You Tube, współpraca osób współpracujących (sędziowie, speakerzy, bufety, biuro zawodów i krzesła przed sceną!)
  • Nigdy nie zapomnę tego roweru!

Wszystkie dekorowane zawodniczki z wyścigu parami. Kategorie K30 i K40+

Pełne wyniki z zawodów: (strona już niedostępna)

Zdjęcia z wyścigu indywidualnego https://www.facebook.com/pg/parzeczew/photos/?tab=album&album_id=2009593742425400

Zdjęcia z wyścigu par: https://www.facebook.com/pg/parzeczew/photos/?tab=album&album_id=2010544895663618

Korzystając z okazji, dziękuję Maćkowi Kozłowskiemu i całej ekipie Road Bike’a za poważne podejście do moich zwariowanych pomysłów; Mateuszowi Dzięgielewskiemu i Klinice Ortoreh za dopracowanie szczegółów i regenerację przed startem oraz Grzegorzowi Krejnerowi w pomoc podczas przygotowań do startu.

Dorota Rajska

6 Comments

  1. Romek

    16 sierpnia 2018, 08:24 o 08:24

    “Mistrzostwa Polski Parzęczew. Parzę… co?” – hahaha, wspaniały dowcip :/ Nabijanie się z nazw miejscowości jest tylko o włos lepsze od nabijania się z nazwisk. A merytorycznie: styl relacji powoduje że po 10 sekundach wysiadłem, nie dam rady tego nudziarstwa przeczytać.

    • TomAsz

      16 sierpnia 2018, 09:18 o 09:18

      Romek dziś wstał lewą nogą i nic mu się nie podoba. Walnął kilka wpisów od czapy, żeby sobie odreagować. Następnym razem wylądują w koszu na spam.

      • Stanisław

        16 sierpnia 2018, 10:27 o 10:27

        Romek jest chyba kibicem piłki nożnej. Ja tam byłem i w pełni potwierdzam opinię o imprezie. A tekst interesujący . Parzęczew spokojnie może organizować Mistrzostwa w przyszłym roku i do tego czasu poprawić nawierzchnię na pierwszych 2 km .

  2. Karol

    16 sierpnia 2018, 12:00 o 12:00

    Tym razem nikogo nie złapano na koksie, nie było badań czy jeszcze nie ma wyników kontroli? Bo może autorka jeszcze awansuje w klasyfikacji.

  3. apage

    16 sierpnia 2018, 15:02 o 15:02

    Na początku jak weszły komentarze uważałem, że to bardzo dobry pomysł, ale to już się robi nudne. Mam wrażenie, że większość wpisów to sfrustrowani “Janusze”, którzy uważają się za guru kolarstwa. Według takiego każdy kto choćby dotknął roweru wciąga koks nosem na śniadanie, w SKY to jeszcze na podwieczorek i kolacje. Panie a jak się dowim żeś pan astmatyk to na miedze nawet nie wpuszcze i jeszcze psem pogonie. Eh… A artykuł bardzo fajny i oby więcej takich. Dobrze, że były zdjęcia bo jak zobaczyłem, że to w jakiejś nieznanej gminie to sobie pomyślałem o stanie dróg wokół mojej miejscowości, a tu wszystko elegancko 😀

  4. MateuszPń

    17 sierpnia 2018, 00:43 o 00:43

    Czy ktoś sprawdza rowery pod względem zgodności z regulaminem? Bo chyba się pomylił.