Danielo - odzież kolarska

Prudential RideLondon-Surrey Classic 2018. Waleczny Paweł Cieślik

Paweł Cieślik (CCC Sprandi Polkowice) animował zmagania na trasie Prudential RideLondon-Surrey Classic. Niedzielne ściganie Polak zakończył wprawdzie mało szczęśliwie, ale w trudnych warunkach zademonstrował niezłą dyspozycję w trudnym i dynamicznym wyścigu.

Już przed startem z londyńskiego Horse Guards Parade kolarz CCC Sprandi Polkowice był optymistycznie nastawiony i uśmiechnięty. Na pierwszych kilometrach niedzielnego wyścigu ruszył do boju, wchodząc w skład ucieczki dnia. Razem z nim na czele początkowo jechało sześciu kolarzy, a grupka zgodnie współpracując uzyskała kilkuminutową przewagę nad peletonem.

Wiedzieliśmy, że tu są mocni sprinterzy, tacy jak Cavendish czy Viviani. Przypuszczaliśmy, że na metę przyjedzie większa lub mniejsza grupa ze sprinterami. Ja chciałem nogę przepalić, bo wróciłem akurat ze zgrupowania z Livigno. Na początku męczyłem się trochę w tym odjeździe, potem mnie puściło i jechało mi się dobrze

– tłumaczył na mecie Cieślik w rozmowie z “Rowery.org”.

Od samego rana zapowiadało się, że to będzie ciężki i długi dzień, pogoda nie rozpieszczała, choć na samym starcie nie padało, było tylko mokro. Wczoraj trenowałem jeszcze w 30 stopniach, to dzisiejsze 18 stopni odczuwałem, ale po wystartowaniu “maszyna” się rozgrzała. Nie odczuwałem zmiany pogody i padającego deszczu, choć wiadomo, że zakręty pokonywaliśmy z rozwagą. 

Na wyrastających na trasie podjazdach wyznaczono premie górskie, na których jednak Polak nie rywalizował, choć przekraczał je na wysokich pozycjach – na Staple Lane i Leigh Hill był drugi. Podjazdy Surrey nie były ani zbyt długie, ani strome, ale mimo tego kolarz CCC Sprandi Polkowice miał szansę, aby je przejechać w wyścigowym tempie. 

Nie skupiałem się na walce o punkty na premiach górskich, starałem się kontrolować sytuację, żeby nikt nie odskoczył za bardzo. Było daleko do mety i wiedziałem, że chłopaki walczą o te punkty, ale ja się skupiłem na walce o jak najwyższą pozycję

– zaznaczył. 

Wyścig rumieńców nabrał po około 110 kilometrach, gdy na podjeździe pod Ranmore rozpoczęły się kontry z peletonu. Cieślikowi w tym punkcie po raz pierwszy nie dopisało szczęście.

Gdy dostaliśmy informację, że goniąca nas grupka ma do nas już niecałą minutę, zaczęliśmy mocniej naciskać na pedały. Z sześciu kolarzy zrobiło się nas czterech. Chwilę później miałem defekt przedniego koła, a że w tej chwili nie było za mną samochodu zespołu, to chwilę musiałem jechać na defekcie. Przeszła mnie grupka goniąca, dostałem koło od wozu technicznego i zacząłem gonić, po czym doszedłem do czuba wyścigu

– relacjonował.

Wzmocniona przez m.in. Chrisa Juula-Jensena (Mitchelton-Scott), Nathana Haasa (Katusha-Alpecin) czy Petera Kennaugha i Jaya McCarthy’ego (obaj Bora-hansgrohe) grupka ruszyła na ostatnią wspinaczkę dnia – zlokalizowany 50 kilometrów przed metą Box Hill. Cieślik, który w wyścigu startował w 2016 roku, znał podjazd i finałową partię trasy i, mimo że w pogoń zainwestował sporo sił, na podjeździe utrzymywał tempo dyktowane przez rywali.

Po tym, jak dołączyło kilku świeżych kolarzy, tempo na Box Hill było bardzo mocne, ale jechałem bez większych problemów w tej grupie. Wiedziałem, że jak mnie tam nie zerwą, to poradzę sobie na dojeździe do mety. Grupka zaczęła szczupleć, zostało nas około siedmiu, ale na jednym ze zjazdów, na zakręcie, moje przednie koło poślizgnęło się i wylądowałem na asfalcie

wyjaśnił.

Upadek wykluczył Polaka z możliwości walki w końcówce, w której kontrolę przejęły ekipy sprinterów. Nie zniechęciło to jego towarzyszy z ucieczki – pozostająca na czele czwórka pracowała ile sił w nogach i skapitulowała ledwie kilka kilometrów przed metą. Kolarz z Tarnowa Podgórnego na mecie pojawił się z większą startą – cały, acz poobijany, z widocznymi otarciami na barku, łokciu i biodrze. 

Zanim się pozbierałem i sprawdziłem sprzęt, to moja grupa odjechała. Wsiadłem na rower, ale nie byłem w stanie już wchodzić w zakręty… dogonił mnie peleton, a raczej to, co z niego zostało. Zacząłem wzywać swoje auto, żeby wymienić to fatalne koło, ale już nie byłem w stanie dogonić peletonu, gdy do mety zostało jakieś 30 kilometrów. Tak więc mój wyścig zakończył się po 150 kilometrach

– podsumował.