Danielo - odzież kolarska

Paweł Cieślik powrócił do ścigania po długiej przerwie

Paweł Cieślik

Z powodu poważnych problemów zdrowotnych Paweł Cieślik stracił niemalże całą pierwszą połowę sezonu. Jego debiutem w barwach CCC Sprandi Polkowice był rozgrywany w połowie maja wyścig Bałtyk – Karkonosze Tour. 

Paweł Cieślik jest jednym z najlepszych zawodników ścigających się w polskich grupach. Jesienią zeszłego roku podpisał roczny kontrakt z grupą CCC Sprandi Polkowice, jednak na debiut w nowych barwach przyszło mu poczekać aż do połowy maja. Wszystko za sprawą problemów zdrowotnych, które wyszły na jaw podczas rutynowych badań przeprowadzonych w przerwie międzysezonowej. Teraz, tydzień po zakończeniu jego pierwszego w tym sezonie startu, porozmawialiśmy z nim chwilę na temat tego, co się w ostatnim czasie u niego działo.

Możesz nam przybliżyć, na czym polegał Twój problem? Co się stało, że straciłeś pół sezonu startowego?

Podczas rutynowych badań, jakie przechodziłem przed sezonem w ekipie CCC, lekarze wykryli u mnie wadę serca. Po dokładniejszej diagnostyce okazało się, że mam ubytek w przegrodzie międzyprzedsionkowej, co spowodowało powiększenie się jednej komory serca. Sprawa była dość złożona. W dużym uproszczeniu można powiedzieć, że miałem dziurę w przegrodzie pomiędzy dwoma komorami serca, co sprawiało, że do oczyszczonej już krwi trafiała ta „brudna”. Negatywnie wpływało to m.in. na pracę mojego organizmu i jego wydolność. Szybciej się męczyłem, a organizm przy określonym wysiłku spalał mięśnie. Serce po prostu nie działało tak, jak powinno.

Wszystkich nas zaskoczyła ta informacja. Lekarze nie byli w stanie powiedzieć jak długo jeździłem z taką wadą, ale na pewno chwilę to trwało. Wyglądało na to, że co prawda jestem w stanie z nią żyć, ale to trochę jak taka bomba, która nie wiadomo, kiedy może wybuchnąć. Musiałem szybko podjąć decyzję, czy poddam się zabiegowi zamknięcia ubytku niemalże od razu, czy może poczekam z tym do końca sezonu. Woleliśmy jednak nie ryzykować. Rozmawiałem o tym z naszym dyrektorem Piotrem Wadeckim, który powtarzał mi, ze zdrowie jest najważniejsze.

Brzmi poważnie. Skąd w takim razie wątpliwości o podjęciu leczenia?

Największy problem polegał na tym, że zabieg wiązał się z kilkumiesięczną rekonwalescencją. Przez pierwszy miesiąc po nim właściwie tylko leżałem, w drugim zacząłem trochę poruszać się po domu. Dopiero w trzecim mogłem zacząć trochę wychodzić – iść do fryzjera czy po małe zakupy. Dla zawodowego sportowca taka przerwa od jakiejkolwiek aktywności jest naprawdę bardzo ciężka. 

Kiedy już zdecydowałeś się na zabieg, mogłeś liczyć na wsparcie zespołu?

Przez cały ten czas byłem w kontakcie z zespołem, z naszym sztabem medycznym, co było dla mnie bardzo ważne. Mogłem liczyć na wsparcie Piotra Kosielskiego, lekarza naszej grupy, który kontrolował cały czas sytuację i zadbał o wszystkie szczegóły. Kiedy przyszła odpowiednia pora, dał mi zielone światło do wznowienia treningów. To było dopiero w kwietniu. Sezon już trwał, a mnie czekały jeszcze długie tygodnie budowania formy. Dużo pomógł mi nasz fizjoterapeuta Bartek Czerwiński, który zabierał mnie na testy do Łodzi i Polkowic. Podpowiadał jak pracować po tej przerwie i na czym się skupiać. Również mój trener Arek Kogut pracował ze mną, kiedy już zacząłem treningi. Przygotowaliśmy odpowiedni plan przygotowań.

Nie ukrywam, że w związku z taką długą bezczynnością zacząłem mieć problemy z wagą i tu nieoceniony okazał się Mateusz Gawełczyk. Dopasował mi odpowiednią dietę, która również odegrała dużą rolę w mojej rekonwalescencji. Pilnowaliśmy tego, żebym miał odpowiednio zbilansowane posiłki i dostarczał sobie odpowiednią ilość kalorii. To ważne także z tego punktu widzenia, że gdy już mogłem rozpocząć poważniejsze treningi, mogłem w pełni skupić się na odzyskiwaniu sił, a nie na zbijaniu zbędnej wagi.

Powrót do zdrowia, do pełni sił po takim zabiegu składa się tak naprawdę z bardzo wielu różnych elementów. Nad każdym z nich trzeba odpowiednio pracować i zgrać to wszystko ze sobą. Ekipa CCC Sprandi Polkowice przez cały ten okres była bardzo pomocna. Zarówno jeśli chodzi o sprawy medyczne, fizjoterapeutyczne, ale też pod względem psychicznym. To był dla mnie trudny czas, a wszyscy mnie wspierali. Byłem w zespole traktowany jako pełnoprawny jego członek i nie miało znaczenia to, że nie ścigałem się. To bardzo pozytywne. 

Pierwszy raz w swojej karierze miałeś tak długą przerwę od jakiekolwiek aktywności. Jak sobie z tym radziłeś?

Przyznam, że przez cały ten czas bardziej niż swoim zdrowiem, martwiłem się tym, że nie jeżdżę. Chłopacy rozpoczęli starty, jeździli fajne wyścigi, a ja siedziałem w domu i mogłem jedynie kibicować im i śledzić ich jazdę przed telewizorem. Frustrujące. Przecież kiedy przechodzisz do takiego zespołu to chcesz się wykazać, chcesz jeździć, pomagać innym i robić wyniki. 

Jak już wspominałem, dużo pomagał mi w tym czasie Piotrek Kosielski. Ważna była też rozmowa z Piotrem Wadeckim, który podniósł mnie na duchu. Tłumaczył mi, że problemy się zdarzają, a później zawsze można wrócić i dalej ścigać się na wysokim poziomie. Z resztą on wie to też z własnego doświadczenia, bo sam – będąc jeszcze zawodnikiem – miał poważny wypadek na wyścigu. Wie zatem jak to jest i rozumie moją sytuację. Nie naciskał, nie wywierał na mnie żadnej presji. Nie był zły, że podpisał ze mną kontrakt, a chwilę później okazało się, że pół sezonu mogę mieć z głowy. Wręcz przeciwnie. Był bardzo pomocny, motywował mnie i mówił, że gdybym czegokolwiek potrzebował to mam dzwonić do niego czy do Roberta Krajewskiego. 

Masz już w końcu za sobą pierwszy wyścig czyli Bałtyk – Karkonosze Tour. Jak Ci się jechało?

Uznaliśmy, że to będzie dobry wyścig na mój powrót do startów. To etapówka, na której jest kilka płaskich etapów, które nie są aż tak męczące, oraz trochę gór w końcówce. Na początku czułem, że brakuje mi tych wyścigowych kilometrów i samej szybkości. Miałem też problem, żeby pomóc chłopakom np. wychodząc na wachlarz. Z etapu na etap jechało mi się jednak coraz lepiej, a kiedy przyszedł etap jazdy na czas pod Okraj i kolejny górski odcinek, sam byłem zaskoczony tym jak mi idzie. Czułem się dobrze. Inna sprawa, że po wyścigu byłem tak wyjechany, że kilka dni właściwie dochodziłem do siebie. Regeneracja po takim wysiłku okazała się bardzo długa, co też pokazuje, że jeszcze sporo pracy przede mną, nim wrócę do pełni sił.

Miałem też trochę obaw przed tym pierwszym startem, choć nie były one związane z samym sercem. Najbardziej niepokoiło mnie to, że podczas leczenia brałem leki na rozrzedzenie krwi, więc ewentualna kraksa i uraz mogłyby być nieciekawe. Nic takiego na szczęście nie miało miejsca.

To co dalej? Jakie masz plany?

Kolejnym moim wyścigiem będzie rozpoczynający się w środę Skoda-Tour de Luxembourg. Później najpewniej pojadę Małopolski Wyścig Górski, dwa klasyki na Dolnym Śląsku czyli Koronę Kocich Gór oraz GP Doliny Baryczy. Następnie mistrzostwa Polski. Dalsze plany są już mniej pewne, wszystko zależy też od tego, na jakim będę poziomie. W lipcu pojadę razem z Arkiem Kogutem potrenować trochę w góry. Mamy też zaplanowane zgrupowanie wysokogórskie w Livigno, na których chłopacy szykować się będą do Tour de Pologne. Póki co nie wiem, czy znajdę się w składzie na ten wyścig, choć na pewno bardzo bym chciał. Nie sięgam jednak jeszcze tak daleko, będziemy sprawdzać na bieżąco jak się czuję i na ile mogę sobie pozwolić i do tego będziemy dostosowywać mój program.