– Takie jest Giro – skomentował Esteban Chaves swoją klęskę na dziesiątym etapie Giro d’Itala. Dotychczasowy wicelider wyścigu przyjechał na metę w Gualdo Tadino spóźniony o 25 minut, grzebiąc swoje szanse na wysokie miejsce w klasyfikacji generalnej.
Kłopoty Kolumbijczyka zaczęły się na samym początku blisko 250-kilometrowego dystansu, gdyż od grupy zasadniczej odpadł na podjeździe pod Fonte della Creta (15,7 km; 5,8%) i już więcej do niej nie wrócił.
Moje związki z Italią są skomplikowane, łączy nas miłość i nienawiść. Kilka dni temu cieszyłem się jednym z najlepszych dni w mojej karierze, a dziś taki cios. Najważniejsze, że nadal mamy koszulkę lidera, nasze plany się nie zmieniają
– powiedział Chaves reporterowi RAI.
To prawda, kolarz Mitchelton-Scott w miniony czwartek triumfował na etapie pod Etnę i mógł śmiało myśleć o końcowym podium w Rzymie. Australijska drużyna nie poniosła jednak klęski, gdyż Simon Yates spokojnie utrzymał prowadzenie w wyścigu, a nawet powiększył swoją przewagę, za sprawą 3 sekund bonifikaty, zdobytej na lotnej premii.
Na razie nie wiem co się ze mną stało, po prostu nie miałem siły jechać z najlepszymi na pierwszym podjeździe. Później próbowaliśmy dogonić grupę, zbliżyliśmy się na mniej niż minutę, ale na końcu nic z tego nie wyszło
– dodał Kolumbijczyk.